Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mieczysław Nowicki: Na rowerze z Piątku do Łodzi

Anna Groczewska
Mieczysław Nowicki
Mieczysław Nowicki archiwum Polskapresse
Z Mieczysławem Nowickim, byłym kolarzem, dwukrotnym medalistą olimpijskim rozmawia Anna Gronczewska

Ile lat mieszka Pan już w Łodzi?
Bardzo długo, już ze trzydzieści kilka lat.

Jak to się stało, że trafił Pan do naszego miasta?
Dostałem propozycję, by występować w łódzkim Społem. Na początku specjalizowałem się bowiem w kolarstwie torowym. A ten klub miał swój tor.

Pochodzi Pan z Piątku, a więc geograficznego środka Polski...
Tak. Tam zaczynałem przygodę z kolarstwem. Był kiedyś taki Wyścig Pokoju, który przyciągał setki tysięcy młodych ludzi, i nie tylko. Zainteresowanie tą imprezą było ogromne, przeprowadzano transmisje w radio, telewizji. To zafascynowało mnie, moich kolegów. Zaczęliśmy na rowerach sprawdzać swoje możliwości... Wystartowałem w Małym Wyścigu Pokoju, którego inicjatorem był nieżyjący dziennikarz "Dziennika Łódzkiego", Jarosław Nieciecki. Wygrałem ten wyścig. I tak się zaczęło. Dostałem propozycję z łódzkiego Społem, przyjąłem ją, bo miałem szanse rozwoju. Trafiłem tam na ludzi, którzy byli w przeszłości zawodnikami, jak Edward Borysewicz, wcześniejszy mistrz Polski, a potem trener kadry USA. On został moim trenerem.

Jak się Pan odnalazł w Łodzi?
Początkowo dojeżdżałem na treningi z Piątku. Nie zawsze autobus chciał mnie zabrać z rowerem. Więc wsiadałem na rower i byłem zmuszony jechać do Łodzi, a potem z powrotem. Do tego jeszcze dochodził trening. Rowerowe dojazdy wyszły mi na dobre, bo dzięki temu więcej trenowałem. Pojawiły się sukcesy. Najpierw w kategoriach juniorskich. Ale jako junior trafiłem do kadry narodowej, zadebiutowałem na seniorskich mistrzostwach świata w Brnie, w 1969 roku. Tak zaczęło się moje prawdziwe ściganie.

Potem jednak zamieszkał pan w Łodzi?
Tak. Dostałem propozycję z łódzkiego Włókniarza. Tam też przeniósł się Edward Borysewicz. Trenował mnie też Lucjan Józefowicz. Ja byłem uparty, chciałem za wszelką cenę coś osiągnąć w kolarstwie. Pojechałem na olimpiadę w Monachium. Tam między innymi z innym łodzianinem, Pawłem Kaczorowskim, w drużynie na torze zajęliśmy najgorsze dla sportowca miejsce, czwarte.

Pamięta Pan swoje pierwsze łódzkie mieszkanie?
Oczywiście! Na ulicy Kniaziewicza, przy Zgierskiej. Mimo że blisko był park julianowski czy Łagiewniki to nie miałem czasu, by korzystać z tych pięknych terenów. W swoim mieszkaniu byłem gościem. Więcej czasu spędzałem na zgrupowaniach, wyścigach. W 1974 roku powołano mnie do kadry szosowej i zaczęło się poważne ściganie. Ten prawdziwy Wyścig Pokoju przestał być marzeniem.

Pamięta Pan łódzkie etapy Wyścigu Pokoju?
Tylko raz dane było mi finiszować w Łodzi. Na żużlowej bieżni stadionu Łódzkiego Klubu Sportowego. Etapu nie wygrałem, przyjechałem w grupie. Miałem inną misję do wykonania w tym wyścigu. Kandydatami do zwycięstw, liderami zespołu byli Ryszard Szurkowski i Stanisław Szozda.
Jest Pan jednym z niewielu dwukrotnych, łódzkich medalistów olimpijskich...
Tak i jedynym w historii polskim kolarzem, który na jednej olimpiadzie zdobył dwa medale. Było to w 1976 roku w Monachium. Zdobyłem srebrny medal w wyścigu drużynowym i brązowy w indywidualnym.

Żal, że teraz tych medali olimpijskich dla Łodzi nikt nie zdobywa?
Na pewno tak. Trzeba pamiętać, że to były inne czasy. Więcej młodych ludzi garnęło się do sportu. W łódzkich klubach było osiem czy dziewięć sekcji kolarskich. Teraz mamy jedną, w Społem Łódź.

Ale chyba Pana cieszy, że coraz więcej łodzian jeździ na rowerze?
Na pewno. Gdy przypomnę sobie lata mojej młodości to na palcach ręki można było policzyć w mieście ludzi, którzy po ulicy jeździli rowerem. A gdy pojawił się taki człowiek to budził wielkie zdziwienie. Dzisiaj na jazdę na rowerze patrzy się pozytywnie. Przybywa dróg dla rowerów, choć wciąż jest ich za mało. Chodzi tu bowiem o bezpieczeństwo rowerzystów. Ja sam kilka lat temu miałem niezbyt miłą przygodę. Uległem wypadkowi jadąc na rowerze. Najechał na mnie samochód, kiedy najmniej się tego spodziewałem. To sygnał dla jeżdżących na rowerze, by unikali ruchliwych ulic, zakładali kaski.

Wsiada Pan czasem na rower?
Po tamtej niemiłej przygodzie wsiadam częściej na rower stacjonarny i w celach rehabilitacyjnych. Z czasem nabiera się więcej dystansu. Od tamtego wypadku mam uraz do jazdy na rowerze.

Lubi Pan Łódź?
Tyle lat jestem związany z tym miastem, więc trudno go nie lubić. Łodzi zawdzięczam sportową przygodę. Łódzkie zakłady pracy były opiekunami wszystkich klubów sportowych. Na przykład Włókniarzem opiekowały się zakłady imienia Obrońców Pokoju. Teraz sponsorowanie sportu pozostało tylko na barkach samorządu. A wiadomo, że pieniędzy brakuje, priorytety są inne, sport zostaje na końcu. Ale tak dzieje się nie tylko w Łodzi.

A które łódzkie miejsca najbardziej Pan lubi?
Jest ich kilka. Jak Las Łagiewnicki, park na Zdrowiu czy Atlas Arena. Kiedy byłem urzędnikiem szczebla centralnego to udało mi się zabezpieczyć 100 milionów na budowę tej hali. Czuję więc teraz osobistą satysfakcję, gdy patrzę na ten obiekt.

Czego by Pan życzył Łodzi i łodzianom?
Aby Łódź była bardziej sportowa. Ale tak naprawdę sportowa. By środowisko ludzi skupionych wokół sportu, nie zapominało o ludziach, którzy dokonali coś w tym mieście. Nie mam tu na myśli siebie, ale innych sportowców. By nie było tak jak po śmierci Staszka Szozdy. Dziesiątki dziennikarzy dzwoniło wtedy i pytało o niego. A kiedy żył mało kto o nim pamiętał. Życzyłbym Łodzi bardziej rodzinnego klimatu wokół sportu.

Rozmawiała Anna Groczewska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki