Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Między pamięcią a relatywizmem

Mikołaj Mirowski
Rozpoczęta we wrześniu 1939 roku okupacja niemiecka na zawsze zmieniła Polskę
Rozpoczęta we wrześniu 1939 roku okupacja niemiecka na zawsze zmieniła Polskę archiwum
Coraz częściej dość specyficznie pojmowana jest odpowiedzialność za wojnę szczególnie u głównego winowajcy jej wybuchu, czyli w Niemczech.

1 września 75 lat temu lotniczym atakiem na Wieluń i nieco późniejszym ostrzałem z pancernika Schleswig-Holstein polskiej placówki wojskowej na Westerplatte, Niemcy hitlerowskie bez wypowiedzenia wojny napadły na II Rzeczpospolitą. O ile atak na Westerplatte można zrozumieć czynnikami militarnymi, to mordercze bombardowanie Wielunia, gdzie nie stacjonowały jednostki Wojska Polskiego, nie było również stanowisk obrony przeciwlotniczej, nie można inaczej zinterpretować niż jako akt terrorystyczny, którego celem była wyłącznie ludność cywilna. 16 dni później, ostateczny i morderczy cios zadaje II RP Związek Radziecki, niwecząc ostatecznie coraz bardziej iluzoryczne nadzieje na pomoc aliantów zachodnich. To początek wielkiej polskiej tragedii, o której niektórzy woleliby dziś zapomnieć…

Złowieszcze skutki jakie przyniosła Polsce II wojna światowa nie oznaczała jedynie kresu państwowości II RP. Wrzesień 1939 r. stanowi początek końca Polski jaką pamiętały trzy poprzednie pokolenia Polaków, przez cały XIX i początek XX w. - społeczności wieloetnicznej, bogatej w różne tradycje kulturowe, wreszcie cieszącej się silną i płodną elitą intelektualną. II RP nie wolna była od autorytaryzmu, ostrego politycznego konfliktu, niepokojów etnicznych czy rozlicznych enklaw biedy, niemniej z mozołem pięła się w górę mając duży potencjał na przyszłość, by przezwyciężyć swe problemy. Wszystko to bezpowrotnie zostało utracone wraz z wybuchem II wojny światowej, tragedii największej w całej historii Polski, z którą zabory nie mogą się równać. Dlatego też pamięć o wybuchu wojny, tak już przecież odległej i jak pokazują ostanie badania socjologiczne coraz mniej pamiętanej przez Polaków, wciąż jest ważna i warta przypominania. Ale czy tylko dlatego? Otóż, jak sądzę, nie tylko z powodu rozmiarów tragedii, pamięć o wojnie jest nam potrzebna. Główny powód to narodowa tożsamość, która wchodzi na naszych oczach w nową fazę. Z racji upływu lat odchodzą ostatni świadkowie niemieckiej i radzieckiej okupacji, co niechybnie będzie sprowadzało na żyjących ogromny obowiązek kształtowania pamięci w innych warunkach. A ta, jeśli chcemy uratować prawdę o tej traumie, musi być prowadzona rozważnie i niekoniunkturalnie. Po wtóre, naturalne odchodzenie żyjących "skarbnic historii" w połączeniu z uproszczeniami popkultury, dla której II wojna światowa wciąż pozostaje intersującym rezerwuarem tematów, niesie ze sobą obawy. Chodzi tu o historyczny rewizjonizm, który Polsce szkodzi i może być problemem. Odmienne pojmowanie przyczyn i skutków tej wojny w różnych krajach staje się faktem, choć może nie wszędzie dobitnie dostrzegalnym.

Coraz częściej dość specyficznie pojmowana jest odpowiedzialność za tę wojnę, szczególnie u głównego winowajcy jej wybuchu czyli w Niemczech. Oczywiście nie należy zapominać, że Republika Federalna Niemiec w swoim czasie wzięła na swoje barki brzemię hitleryzmu wielokrotnie rozliczając się z tej tradycji, niemniej ostatni czas może rodzić uzasadnione niepokoje. Bardzo chciałbym się w tym względzie mylić, ale niełatwo zbywać milczeniem niepokojące artykuły z przecież nie niszowej niemieckiej gazety jaką jest "Der Spiegel", gdzie stawia się tezę, iż odpowiedzialnymi za Holocaust są nie tylko Niemcy, ale także wiele innych narodów europejskich, w tym także Polacy. Czyż nie powinny budzić w nas intelektualne zdumienie enuncjacje o tym, że w zasadzie podstawową przyczyną wybuchu II wojny światowej był tylko i wyłącznie traktat wersalski, brutalnie traktujący republikę weimarską po I wojnie światowej? Nie powinny nas przynajmniej zastanawiać modne ostatnio tezy słyszane także na zachód od Odry, że mamy w swej istocie do czynienie z historią jednej wielkiej wojny z przerwą na dwudziestoletni rozejm. Tego typu tendencje w popkulturze są jeszcze bardziej zauważalne, że przypomnę słynny serial ZDF "Nasze matki, nasi ojcowie". A tym, którzy twierdzą, że to "wypadek przy pracy" i że nie należy się tej produkcji szczególna uwaga, mogę dorzucić przykłady innych filmów takich jak: "Upadek" Olivera Hirschbiegela (2004 r.), przedstawiający ludzkie i tragiczne oblicze niedawnych panów świata, ale też "Gustloff - rejs ku śmierci" Josefa Vilsmaiera (2008 r.), gdzie oś filmowa orbituje wokół "niewinnych ofiar wojny", wreszcie sam w sobie świetnie zrealizowany dramat "Kobieta w Berlinie" Maksa Färberböcka (2008 r.), w którym główna bohaterka będąca jedną z tysięcy ofiar radzieckich gwałtów, jest jednocześnie obserwatorką rozkładu uświęconych wartości, brutalnie niszczonych butem prymitywnego zmongolizowanego najeźdźcy.

Osobną sprawą pozostaje rosyjskie spojrzenie, także w sferze popkultury, na swój udział i rolę w II wojnie światowej. Jak wiadomo, mit wielkiej wojny ojczyźnianej ma się tam bardzo dobrze, przechodząc kolejne filmowe i artystyczne mutacje. Natomiast agresja 17 września i późniejszej okres lat 1939-1941, gdy ZSRR był w sojuszu z Hitlerem, ulega zacieraniu i zapominaniu. Zresztą nie ma czemu się dziwić, że Rosjanie wolą pamiętać tę narrację, w której to ich kraj rozstrzygnął losy wojny na wschodzie, ratując zarazem Żydów, Polaków i inne narody słowiańskie przed anihilacją. Uwagę, że zrobiono to trochę przypadkiem, będąc w sytuacji bez wyjścia po 22 czerwca 1941 r. i to głównie z powodów imperialnych zapędów Stalina, który wcześniej był sojusznikiem III Rzeszy, rzecz jasna wolą pomijać milczeniem. Uważam jednak, że podstawowy problem nie leży dziś w Rosji, kraju autorytarnie rządzonym przez Władimira Putina, który w związku ze swoją agresywną polityką wobec Ukrainy jest w stanie propagandowo udowodnić dowolną prawdę. Zdecydowanie poważnej winniśmy się zastanawiać nad pewnymi aspektami niemieckiej polityki historycznej, państwa-motoru napędzającego Unię Europejską, kraju sojuszniczego w NATO i jak się często podkreśla nam przyjaznego. Wbrew utartym opiniom swoista rywalizacja o pamięć o II wojnie światowej trwa. Wydaje się też wysoce prawdopodobnym, że wraz z wejściem na inny poziom opowiadania o niej, być może tak naprawdę na dobre się dopiero zaczyna.

Oczywiście wszystkie inicjatywy, takie jak berliński pokaz wystawy o Powstaniu Warszawskim w byłym budynku dowództwa SS oraz centrali Gestapo z udziałem prezydenta RFN Joachima Gauka, wspólna emisja TVP i ZDF rzetelnie przygotowanego dwuczęściowego dokumentalnego filmu o napaści III Rzeszy na Polskę - "Pierwszy dzień", "Pierwsza ofiara" a także niezwykle doniosłe wystąpienie prezydenta Bronisława Komorowskiego w Bundestagu, mocno związane z 75. rocznicą agresji Niemieckiej, winny cieszyć i być traktowane jako symbolicznie i historycznie pożądane. Te pozytywne wydarzania nie powinny jednak spowodować naszego uśpienia czy zaniechania uważnego przyglądania się w tym względzie naszym zachodnim sąsiadom. Problem zmiany świadomości niemieckiej, 75 lat po wybuchu II wojny światowej istnieje. Pokolenie dzieci i wnuków tych, którzy ją wywołali, nie chce już nieustanie ponosić odpowiedzialności za winy swych ojców i dziadków. Chcą widzieć Niemców również jako ofiary, zwłaszcza że część z nich karmiona była i utożsamiała się z dziwną dychotomią: dobrzy Niemcy i źli naziści, którzy ich krajem w przeszłości owładnęli. To pragnienie zamknięcia raz na zawsze hańbiącego etapu historii może być egzemplifikowane nawet w kontrze do części niemieckich elit na czele z niezwykle przyjaznym Polsce i wrażliwym na sprawy pamięci historycznej prezydentem Joachimem Gaukiem. Tylko czy elity to nie część społeczeństwa?

Probierzem tej zmiany niemieckiego demos może okazać się popkultura, która, inaczej nie potrafię tego nazwać, w przyszłości kolejny swój wentyl może odnaleźć w pophistorii. Jako epilog i przestrogę chciałbym zacytować wymowne słowa niemieckiego krytyka filmowego Andreasa Kilba na temat odbioru w RFN filmu Hirschbiegela: "Nie minęły dwa lata od startu "Upadku", gdy można zobaczyć programy telewizyjne, w których jego fikcyjne sceny są używane jako materiał dowodowy na temat agonii reżimu nazistowskiego. "Upadek" może wsiąknąć w kolektywną pamięć obrazową jako para-autentyczne źródło wizualne o ostatnich dniach Hitlera". Spostrzeżenie, jak czytamy, odnosi się do dzieła filmowego ubierającego się w szaty źródła historycznego silącego się przedstawiać "obiektywne fakty". Czy świadczy to już o głębokim relatywizowaniu historii, czy wciąż jedynie o marnej kondycji współczesnego widza potrzebującego kolorowanek dla lepszego poznania? Chciałbym wierzyć, że wciąż jest to ta druga ewentualność.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki