Miejski festiwal dla miasta

I w dodatku tworzący perspektywy, nawet jeśli jego twardo stąpający po ziemi organizator za trzy lata przeniesie go gdzie indziej. Trafia do nas impreza precyzyjnie ukierunkowana, sensownie masowa, mająca bardzo silną obsadę i równie silny oddźwięk nie tylko medialny w całym kraju. Nie ma obaw o jej kibiców, o czym świadczą błyskawicznie rozchodzące się bilety na gwiazdy tegorocznego wydania: Black Sabbath i Aerosmith, a przecież dołączą kolejni wykonawcy, niektórzy z nich poznają słowo "lodz".

Do Łodzi zjadą fani rocka z całej Polski (a pewnie i nie tylko), spora część będzie chciała tu coś zjeść, wypić, gdzieś przenocować. Interes się zakręci, a tylko przy kręcącym się interesie miasto będzie się rozwijać.

Najciekawsze jednak, że dzięki Impact Fest. w Łodzi może zaistnieć prawdziwie miejski festiwal, ulokowany w jej głównej części, a nie na obrzeżach, którego uczestnicy znajdą się na terenie imprezy od razu po zejściu ze stopni pociągu (warto zadbać o logiczne zagospodarowanie przestrzeni obok Areny, by było miejsce na plenerową część takiego wydarzenia), a później będą mogli dotrzeć szybko do każdej części miasta (pod warunkiem, że kiedyś skończą się remonty ulic).

To festiwal, który bez kłopotów zassa publiczność zewsząd (Łódź ma naprawdę dogodne położenie), od 20. do 60-latków, a już od miasta zależy, czy ci, którzy tu zjadą, dostaną atrakcyjną pozamuzyczną ofertę. Krok z Warszawy do Łodzi jest dobrym kierunkiem. W drugą stronę niech jadą ci, dla których Łódź to interes polityczno-wizerunkowy. Może na zawsze?