Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miejski konserwator zabytków: zweryfikuję listę łódzkich zabytków [WYWIAD]

Sławomir Sowa
Bartosz Walczak
Bartosz Walczak Dziennik Łódzki/archiwum
Z dr. inż. Bartoszem Walczakiem, miejskim konserwatorem zabytków w Łodzi, rozmawia Sławomir Sowa

Dlaczego mamy problem z zagospodarowaniem zabytkowych fabryk i trzeba było pożaru w Unionteksie, żeby temat wrócił?
W przypadku niemal wszystkich starych fabryk w Łodzi, miasto nie ma do nich tytułu własności, czasami jest tylko właścicielem terenu. I to jest problem, który zaczął się w latach 90., kiedy padł przemysł włókienniczy. Wojciech Szygendowski, który był pierwszym miejskim konserwatorem zabytków, mówił, że wtedy była szansa, żeby miasto mogło przejąć mniejsze obiekty przemysłowe za długi.

Uważa Pan, że popełniono błąd, nie robiąc tego?
Lata 90. to był czas, kiedy wszyscy wierzyliśmy w niewidzialną rękę rynku. Rozumiem, że ówczesne władze Łodzi też tak to pojmowały w odniesieniu do starych fabryk. Wydaje mi się, że przynajmniej niektóre z tych najcenniejszych obiektów powinny być własnością publiczną.

Co by to zmieniło?
Popatrzmy na przykład Politechnikę Łódzką, która zaadaptowała stare budynki fabryczne do swoich potrzeb. Ale wróćmy jeszcze do lat 90. Ponieważ te stare obiekty fabryczne były stosunkowo tanie, więc trafiały w ręce dość przypadkowych właścicieli, których bardziej interesował teren niż same budynki. Najlepszym przykładem takiego scenariusza jest los Norbelany. Bilasn jest taki, że po 20 latach mamy bardzo wiele przykładów udanych adaptacji obiektów przemysłowych, ale równocześnie skala problemu w Łodzi jest olbrzymia. Często mówi się, że Łódź była polskim Manchesterem, ale tak naprawdę w samym Manchesterze nie było fabryk. Było centrum zarządzania wielkim okręgiem przemysłowym, z dwoma tysiącami fabryk rozrzuconych na obszarze porównywalnym z województwem. W Łodzi na dość ciasnym obszarze było tych fabryk około 300. Dlatego właśnie problem z zagospodarowaniem tych obiektów jest dziś tak poważny.

Rozumiem, że gdyby miasto na początku lat 90. przejęło przynajmniej część fabryk, to nie dopuściłoby do ich zburzenia. Ale co miasto miałoby z tymi fabrykami zrobić, nie mając pieniędzy?
Mogłoby mieć kontrolę komu to sprzedaje. Dobór nabywcy byłby bardziej staranny.

Jak możemy mówić o doborze nabywcy w sytuacji, kiedy pierwszy lepszy chętny jest podejmowany za nogi? Do tych starych fabryk nie ustawiają się kolejki potencjalnych inwestorów.
Tutaj nie ma łatwych rozwiązań, ani gotowego modelu, który można z zewnątrz przenieść do Łodzi. Ja na przełomie lat 90. i obecnego wieku pisałem w Szkocji doktorat z możliwości adaptacji fabryk. Przeanalizowałem kilkadziesiąt fabryk brytyjskich.

I co Panu wyszło?
Dla mnie szokujące było, że tak powszechnie adaptowano fabryki na mieszkania, czego w Łodzi nikt wtedy nie chciał dotknąć, a jak dotknął, to wyszła klapa. Z Opalem tak się nieszczęśliwie złożyło, że oni zaczęli tę inwestycję w momencie kiedy zaczął się boom mieszkaniowy, który później okazał się bańką mydlaną. Sądzę, że oni stali się ofiarą pewnych mechanizmów gospodarczych, a nie dlatego, że pomysł był zły.
Na czym polegał sukces przerabiania fabryk na mieszkania w Wielkiej Brytanii?
Przede wszystkim oni starali się to robić tanio, wychodząc z założenia, że będą to mieszkania dla ludzi młodych, którzy na starcie nie dysponują dużymi pieniędzmi. Była to oferta porównywalna z naszymi TBS-ami.

Uważa Pan, że po ostatnich doświadczeniach lofty to nadal dobry pomysł na stare łódzkie fabryki?
Rzecz w tym, że lofty nigdy nie były mieszkania luksusowymi. To pomylenie pojęć. U nas ten temat został o tyle spalony, że zaproponowano budynek wielorodzinny o podwyższonym standardzie opakowany zabytkowym obiektem poprzemysłowym, wykorzystując w marketingu hasło "lofty". Należałoby więc najpierw odczarować to, co z tym pojęciem zrobili Australijczycy. Podam panu przykład jak to powinno wyglądać. Kiedy Politechnika Łódzka adaptowała do swoich potrzeb budynek fabryczny potocznie zwany "tramwajem", to było konkurencyjne w stosunku do wybudowania nowego obiektu. Przy zachowaniu oryginalnej konstrukcji udało się stworzyć całkiem funkcjonalny, współczesny budynek dydaktyczny, za cenę chyba niższą od nowego budynku.

Zmierza Pan do tego, że tak zasada powinna przyświecać przekształcaniu fabryk w mieszkania? Żeby było trochę taniej, niż wybudowanie nowego bloku.
Dokładnie. Choć takich fabryk w dobrym stanie, nadających się do adaptacji na mieszkania zostało w Łodzi niewiele. To wszystko przez 20 lat niszczało.

Wojciech Szygendowski, wojewódzki konserwator zabytków, żałuje, że w Unionteksie nie stworzono centrum handlowego. Twierdzi, że to wina Jerzego Kropiwnickiego, który był przeciwny lokowaniu wielkich obiektów handlowych w centrum.
Patrząc z perspektywy czasu nie jest to może funkcja marzeń dla takiego kompleksu pofabrycznego, ale niewątpliwie w przypadku hal szedowych gwarantująca zachowanie stosunkowo dużej ilości substancji zabytkowej. Gdyby wtedy hale w Unionteksie zaadaptowano na centrum handlowe, nie mielibyśmy tego problemu co dzisiaj.

Czy nie trzymamy się w Łodzi zbyt kurczowo tych starych fabryk? Może należałoby przewietrzyć miasto, skupiając się na ochronie i zagospodarowaniu najważniejszych obiektach zabytkowych, a resztę sprzedać, dając inwestorom wolną rękę, bo to wszystko i tak niszczeje, albo jest po cichu burzone...
W pewnym sensie z takim zamiarem zatrudniła mnie pani prezydent na tym stanowisku. Poprosiła mnie, abym w realnym czasie przejrzał wszystkie obiekty zabytkowe i dokonał weryfikacji gminnej ewidencji zabytków. Aby zobaczyć czy wszystkie obiekty znajdujące się w ewidencji powinny nadal w niej być, oraz ewentualnie dołączyć obiekty, które powinny się w niej znaleźć. Chodzi o uniknięcie sytuacji, że budynek obejmuje się ochroną na chybcika, równolegle z planami inwestycyjnymi. Idealna byłaby sytuacji, kiedy pojawia się inwestor i wie, czy obiekt jest zabytkowy.

I co z tą ewidencją?
Mam nadzieję, że uda nam się to zrobić do końca tego roku. W tej chwili zleciliśmy ocenę wartości kulturowej takich obiektów. Powinniśmy ją otrzymać do końca października i wtedy przełożymy to na decyzje administracyjne.

Będzie Pan na tyle odważny, żeby coś z tej ewidencji wykreślić? Jest ryzyko, że obrońcy zabytków zjedzą Pana żywcem...
Jeżeli będą biekty, co do których będę miał przekonanie, że nie powinny być chronione, to nie będą chronione. Nie ma takiego formalnego obowiązku, ale chcę aby ta lista została zaakceptowana przez radnych.

Wie Pan już co skreśli z ewidencji?
Za wcześnie, aby o tym mówić.

Czyli już Pan wie, ale mi Pan nie powie.
Właśnie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki