Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miłość, Molier, makabra. "Szkoła żon" w Teatrze Powszechnym w Łodzi [RECENZJA]

Łukasz Kaczyński
Bogatą mimiką Jan W. Poradowski jako Arnolf wydobywa duszę z niegramotnego ciała. Plan wychowania na idealną żonę Anusi (Katarzyna Grabowska) to zaś coś więcej niż rojenia tyrana
Bogatą mimiką Jan W. Poradowski jako Arnolf wydobywa duszę z niegramotnego ciała. Plan wychowania na idealną żonę Anusi (Katarzyna Grabowska) to zaś coś więcej niż rojenia tyrana Katarzyna Chmura-Cegiełkowska / mat. teatru
"Szkoła żon" Moliera w reżyserii Janusza Wiśniewskiego miała swoją premierę w Teatrze Powszechnym w Łodzi. Niby-komedia jednym da estetyczną przyjemność, drugim wnikliwe odczytanie dramatu samotności.

Zamiast ośmieszania starzejącego się zazdrośnika i tyran a- tragiczny kochanek zrażony do świata. Zamiast osadzenia w realiach jakiegoś czasu - eksponowanie dziwności przez ulokowanie akcji na scenie i w konwencji podszytego makabreską artystycznego kabaretu z początku XX wieku. Trzon jest niezmienny - komediowy temat opracowany przez Moliera niby na sposób dobrze znany już jemu współczesnym. "Niby" robi tu szaloną różnicę. "Szkoła żon", której premiera w reżyserii Janusza Wiśniewskiego odbyła się podczas 21. Międzynarodowego Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych na scenie Teatru Powszechnego w Łodzi, jest taka, jaką napisał ją Molier. To znaczy nie jest komedią.

Jeśli reżyser traktuje "Szkołę żon" jako "komedię" charakterów, to wyrażone są one przez typy postaci zakorzenionych w tradycji kabaretu lub filmów początku minionego wieku. Stąd rzędy żarówek okalające scenę, ale przede wszystkim charakteryzacja aktorów tak mocna, że zmienia ich twarze w białe maski. To oczywiście determinuje środki aktorskie. Nacisk położony jest na wyrazistą mimikę. Prawdziwym mistrzem staje się Jan W. Poradowski, który z siłą operowej arii oddaje stany duszy Arnolfa, wyglądającego jak amant z kina niemego. Bogata, choć nie błazeńska, mimika mówi więcej niż sztywne, obleczone w smoking ciało. Poradowski przydaje Arnolfowi zwalistości, jakby w jego nieporadności skrywało się jakieś kalectwo duszy. W finale Arnolf, pochylony, ze zwisającymi rękami, wybiega ze sceny mamrocząc nieszczęśliwie. Pyszny jest grany przy stole duet z Dymitrem Hołówko (aktorem Teatru Nowego, zwolnionym po cięciach budżetu tej sceny), którego Chryzald powierzchownością przywołuje podejrzane typy z powieści Charlesa Dickensa.

Jeśli Molier pisał rolę Arnolfa dla siebie samego, to Wiśniewski przefiltrowuje tę postać przez swoje widzenie teatru i diagnozę świata. Arnolf jest tu ofiarą wyobrażenia o świecie i od niego się odcinania. Ulega fantazmatowi wychowania żony, której ten świat nie skala. Dlatego przygarnął Anusię (Katarzyna Grabowska) gdy była jeszcze dzieckiem. Tak od oświeceniowej niby-komedii przechodzimy do neo-romantycznych rojeń a la Przerwa-Tetmajer i klisz jak ze sztandarowych filmów tzw. niemieckiego ekspresjonizmu. Groźbę utraty Anusi powodują amory żołnierza na przepustce, Horacego (Damian Kulec gra głównie uśmiechem, który nie chce zejść mu z twarzy - choć to nuży, trafnie buduje postać o lichej refleksyjności). Arnolf gotów jest wyrzec się wizji świata. Budzi się w nim miłość, której jeszcze nie umie pojąć, miłość z tych, które mogą ludzi pozbawiać godności. Anusia nie chce odwzajemnić jego uczucia, bo wybiera tanie komplementy i szczeniacką miłość Horacego. Innej przecież nie zna. A i wampiryzm Arnolfa nie jest jej smak. Ten zaś przekonuje się, że świata nie sposób kontrolować i otrzymuje potwierdzenie o jego złej naturze.

"Szkoła żon" to dziś jedyny na scenach miejskich Łodzi tekst pisany wierszem (regularnym, inaczej niż "Samuel Zborowski" Słowackiego w Teatrze Nowym; w prywatnym Teatrze Małym jest jeszcze "Zemsta" Fredry). Twórczość to w ostatnich latach omijana łukiem. Stawia inne od prozy wymagania nie tylko twórcom, także publiczności. Na scenie nie wszyscy radzą sobie z mówieniem i graniem wierszem. Zwłaszcza młodzi aktorzy zdają się nie słyszeć wypowiadanych słów, nie czuć rytmu frazy, przeraża ich przerzutnia. Ciała mają oderwane od mowy. Na tym tle Poradowski i Hołówko to wytrawni aktorzy zdolni bawić się tym, co robią.

Zaletą tej "Szkoły żon" jest sceniczna wizja reżysera - symbioza bogatej w detale i smaczki scenicznej materii, która stale angażuje uwagę widza. Z niebagatelną rolą muzyki Jerzego Satanowskiego, stale współpracującego z reżyserem, przy sporej redukcji tekstu sztuki, wykreśleniu postaci drugoplanowych i dodaniu milczących figur, które tworzą zaproponowaną konwencję: Dzikiej Nagustki, Śmierci (świetny Jakub Firewicz), służących etc., dzięki czemu powstają tak wdzięczne sceny jak spowiadanie się Arnolfa jednej z Paryżanek, iście demonicznej (Natalia Rewieńska). Wspaniałe (choć jeszcze nie dość równo grane) są zbiorowe sekwencje majaku Arnolfa, który z pistoletem w dłoni budzi się przy stole. Wśród wspaniałej zastawy i drogich trunków tylko on zawsze jest sam. Samotność najbardziej dojmująca, bo wobec niedawnych znajomych, ziści się w finale. Scenę zaludnią przerysowane niczym klauni postaci. Ich świat wybrała Anusia i wypada tylko winszować. Diagnoza Wiśniewskiego jest jednoznaczna. Finał w warstwie tekstowej jest kalką komediowych happyendów, ale reżyser widzi w nim ich parodię. Każe zabrzmieć mu głucho i gorzko. Arnolf stracił Anusię, a wychowując ją, uczynił wobec "złego świata" bezbronną.

Księgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki