Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miodek kupuje slimy, kioskarka spowiada

Jacek Antczak
Jadwiga Przybyła jest kioskarką od 29 lat. Najpierw przy Zaporoskiej, potem przy Wielkiej, a teraz przy Zielińskiego
Jadwiga Przybyła jest kioskarką od 29 lat. Najpierw przy Zaporoskiej, potem przy Wielkiej, a teraz przy Zielińskiego Janusz Wójtowicz
- Widział Pan kiedyś, żeby ktoś z tymi tabletami i internetami rozkładał się na fotelu w tramwaju? - o tym, że dopóki ludzie będą jeździć na rowerach, a matki z wózkami, prasa nie umrze, przekonują Jacka Antczaka wrocławskie kioskarki.

Wpół do szóstej. Ostre hamowanie. Trzask otwieranego bagażnika. 28-letnia Jadzia Przybyła nie musi wyglądać przez okno z VIII piętra, bo na ucho rozpoznaje, że to żuk z jej towarem. I znak, żeby wejść do windy, przejść parę kroków i przerzucić wielkie paki z lady do środka. Pod czujnym okiem wydłużającej się kolejki przez 15 minut liczy gazety. Część odkłada dla szczęśliwców, którzy mają teczkę i nie musieliby stać w kolejce (ale i tak stoją). Zaczyna się. 50 groszy - gazetka, 50 groszy - gazetka, 1,50 zł - trzy gazetki, złotówka - dwie. Trzeba rozładować kolejkę. Jeszcze 4-5 godzin i się uda. Kończy się "Słowo" i "Robotnicza", ale klienci biorą cokolwiek, nawet "Trybunę Ludu". Bez gazetki ani rusz. Grzałka włożona do kubka od rana, ale Jadzia wie, że herbatę uda się zrobić dopiero, kiedy gazety się skończą. Jest 1982 rok.

***
"Poproszę glamury, ale te nowe, kwadratowe"
***

- I tak było przez całe lata 80., skończyło się, kiedy prasa zaczęła wchodzić do sklepów. Widzi pan, wtedy byłam zła, a teraz za tym tęsknię, bo przecież żyjemy z utargu - śmieje się Jad-wiga Przybyła, podając gazetkę "pani Halince", która dziś (tzn. 16 lutego 2011 r.) założyła sobie u niej teczkę na prasę. - Świat się zmienił, od dwóch miesięcy pracuję u Amerykanów, którzy kupili cały Ruch, a z tym liczeniem gazet i teczkami nic się nie zmieniło. Tylko kolejek już nie ma i zaopatrzenie nie jeździ żukami.

Jak pani Zosia ladę na prasę buduje

- Kocham tę pracę, jestem do niej stworzona - o tym, że słowa Zofii Dudek, kioskarki z Kotlarskiej, nie są na wyrost, przekonuję się po chwili: - Każdy klient już wie, że u mnie prasa leży zawsze tak samo. Rzut oka na lewo - dzienniki, na prawo - tygodniki, obok kolorówki. A tę dużą ladę zrobiliśmy z mężem sami, podobnie z półeczką na artykuły pierwszej potrzeby, czyli papieroski. Chciałam zrobić z tego kiosku cacko, ale się wstrzymuję, bo ponoć mam dostać nowy - tłumaczy się kioskarka, która ma tylko jedno marzenie: zapisać się na kurs niemieckiego.
Bo czuje się niezręcznie wobec turystów. Wprawdzie córka i wnuczka czasem pomagają, ale nie zawsze są pod ręką, poza tym mówią po angielsku. Pani Zosia uważa, że da radę z tym kursem, bo po pierwsze - miała niemiecki w szkole średniej (nieważne, że 50 lat temu), po drugie - jak przed 5 laty zdała egzamin na prowadzenie maszyny do totolotka ("za pierwszym podejściem, w moim wieku" - chwali się emerytka), to czemu nie spróbować z językami. Jest trochę kioskarką przewodniczką. Co chwila ktoś pyta o drogę - do ksero, fotografa, antykwariatu...

***
"Elemy, te cienkie, i Bravo Girl dla córki poproszę"
***

Od tego lotka na placu Grunwaldzkim zaczęła się jej przygoda z kioskiem. Prowadziła lotto, ale wciąż zerkała na ladę koleżanki, która sprzedawała prasę. Czuła, że ma do tego dryg. Potem przeszła do kiosku na Jedności Narodowej - ale do kogoś. Tam wypatrzył ją łowca talentów (tzn. "kierownik dzielnicy z Ruchu"). Zauważył, że potrafi "świetnie wyeksponować prasę", i zapytał, czyby sama nie poprowadziła kiosku. Podjęła wyzwanie, 3 lata temu wzięła ten na rogu Szewskiej z Kotlarską. I jest szczęśliwa.

- Mąż zmarł, a mnie ciągnie do ludzi - kioskarka wie, że ma dobry kontakt z klientami. Studentom zdarza się powiedzieć, że nie szkodzi, iż nie ma ich gazety, ale kupią u niej coś innego, bo z "babcią Zosią" tak się fajnie gada.

Dlatego nie skarży się, że wstaje o 4.20 i o 5.30 jej autobus z Psiego Pola zatrzymuje się na pl. Dominikańskim. Do 6 zdąży porozkładać prasę. Stara się od razu rzucić okiem na nagłówki, żeby być przygotowaną, gdy klienci pytają, co ciekawego piszą. W to, że ludzie przestaną kupować prasę, nie wierzy.

- W życiu! Wczoraj mi wszystkich dzienników zabrakło, dzisiaj o godz. 16 "Wrocławskiej" nie ma, a "Wyborcza" została jedna. Nie wiem, co się stało, nawet dzwoniłam do Ruchu, żeby mi zwiększyli nadziały. Ludzie czytają, czytają nawet ci młodzi. Wiele osób mówi, że żadne internety czy tablety nigdy nie zastąpią gazety, z którą można się rozsiąść w fotelu i szeroko. Dopiero wtedy wie, że czyta gazetę... - Zosia Dudek leje miód na serce wielbicieli papierowych gazet. I śmieje się, że nikt nie widział, żeby ktoś szedł z laptopem do ubikacji.

A teczki? Pamięta je od dzieciństwa. - Na rodziców w kiosku na Bema czekały "Przyjaciółka", "Kobieta i Życie", "Słowo" - rozmarza się kioskarka z Kotlarskiej. Tylko po "Wieczór Wrocławia" trzeba było chodzić co godzinka, żeby sprawdzić, czy już przyszedł, bo wychodził po południu. - Dziś dla klienta to wygoda. W tych teczkowych prenumeratach gazeta jest troszkę tańsza - argumentuje Zofia Dudek. - Ale mam też wielu klientów, w tym dwie 80-letnie panie, którym odkładam gazetki incognito. Wstają sobie, kiedy chcą, zjedzą śniadanie i spokojnie, nawet po południu, przyjdą, bo wiedzą, że prasa na nich czeka.

Kioskarka jest przekonana, że kioski też nigdy nie znikną. Dzięki rowerzystom. I matkom z wózkami. - Bo do mnie podjeżdżają i kupują, a do sklepu nie wjadą. Największa wygoda kiosku to szybki zakup. Idzie klient do pracy czy z pracy, bierze gazetkę i jest zadowolony. Niedawno był u Zofii Adam Michnik. Zerknął na "Wyborczą", ale kupił marlboro. Mentolowe, setki. A prezydent Wrocławia pomachał do niej, gdy przejeżdżał dorożką. Z Piłsudskim.
- Nawet ładny był utarg 11 listopada - przypomina pani Zosia, która pracuje 7 dni w tygodniu, a w niedzielę po 15 zamyka kiosk i jedzie... na Hubską, do Ruchu. Składa zamówienie na tygodniową dostawę, bo wte-dy jest pewna, że dostanie to, czego klientom brakuje.

- Próbowałam przez internet, ale różnie z tym bywało, mogłabym też dać kierowcy, ale jednak wolę osobiście.

Jak pani Grażyna klientów spowiada

- Ktoś sprzedaje, żeby czytać mógł ktoś - sentencja Grażyny Jaworek wyjaśnia, że nie jest w stanie odpowiedzieć na pytania klientów, "gdzie jest taki a taki artykuł", bo jest kioskarką multimedialną, no i pracuje jak stachanowiec. - A osiem lat temu, jak w wieku 47 lat zaczynałam, to myślałam, że realizuję myśl, która całe życie mi chodziła po głowie: "Na starość będę siedzieć w kiosku i spokojnie gazetki sprzedawać" - śmieje się kioskarka z saloniku prasowego na Ruskiej.

***
("Zapalniczkę, ale tę z krykietów, tak, może być żółta")
***

Okazało się, że nie siedzi, tylko stoi za ladą. Że spokoju nie ma ani przez sekundę. Że nie tylko "sprzedaje gazetki", ale obsługuje lotto, doładowuje telefony, wydaje paczki kurierskie... I tak codziennie od godz. 7 do 21. Pardon, w niedzielę od 9 do 19. - Jestem za dokładna, żeby mieć pracownika, wszystkiego muszę doglądać sama - żali się na siebie pani Grażyna, którą przyjaciele nazywają kioskarką spowiednikiem. Wielu z tych, którzy do niej od lat przychodzą po gazetkę - restauratorzy i emeryci, bankierzy i turyści, urzędnicy i bezrobotni - lubi pogadać. O życiu i pracy, o utargach i kłopotach w domu.

Zanim przeniosła się do saloniku, kilka lat prowadziła kiosk w środku morza kwiatów. Na placu Solnym. Nieraz wracała do domu z bukietem od koleżanek kwiaciarek. - Klientów mam przeróżnych. Profesor Miodek to razem z gazetką u mnie slimy lajty kupował. Ale tłumaczył, że to dla siostry - opowiada kioskarka, która pamięta, że jak jakieś zdjęcie się w gazecie pokazało, to Piotr Rubik przychodził z samego rana. Bo mieszkał z dziewczyną w apartamentowcu przy Rynku.

Jak kiosk za panią Jadwigą wędruje
Kioskarskie reality show Jerzego Kryszaka to zdaniem Jadwigi i Piotra Przybyłów, małżeństwa, które prowadzi kiosk przy Zielińskiego 40, sama prawda. Bywa zabawnie, jak wtedy, gdy pani zastanawiającej się, jaki płyn do mycia naczyń wybrać, pan z kolejki poradził gęsty fairy, bo on zrobił tak samo, co aktorzy w reklamie: wlał kropelkę i już tłuszcz schodził. Bywa i ostro, kiedy starsza pani bierze dziennik bardzo prawicowy, a pan tygodnik skra nie lewicowy i denerwuje się: "i po co pani to czyta...".

- Wtedy staram się uspokoić polityczną awanturę, mówiąc klientom, że jest wolność i każdy czyta, co chce. Jeden lokalną, drugi prawicową, a trzeci tę zasłoniętą, erotyczną - śmieje się Jadwiga Przybyła, której pierwszy kiosk mieścił się przy Zaporoskiej 40, a ona mieszkała w bloku przy Zaporoskiej 40. Bo kioski nie mają numerów, "pożyczają" te z najbliższego budynku. Potem, od roku 1984 do 2010, musiała chodzić do pracy 300 metrów. Pracowała przy Wielkiej. A teraz, od 10 miesięcy, idzie już z 10 minut. Choć pracuje w tym samym kiosku co przez ostatnie 26 lat. - Jak nas Leszek Czarnecki wyrzucił z Wielkiej, choć pewnie o tym nie wie, i musiałam się przenieść na Zielińskiego, to zabrałam kiosk ze sobą - opowiada kioskarka, której placówkę zlikwidowano podczas przebudowy ulic przy Sky Tower. Przy Zielińskiego stał mały kiosk, a małżeństwo handlowało w 15-metrowym. Poprosili, by dźwig zamówiony przez Ruch wziął ich wielki kiosk z Wielkiej i przeniósł na nowe miejsce.

Jadwiga Przybyła przy Wielkiej miała klientów "przejezdnych" i "odwiedzających", przy Zielińskiego są "stali, tubylcy". "Przejezdni" - bo kiosk był naprzeciwko przystanku, "odwiedzający" - bo naprzeciwko szpitala przy Hirszfelda. - Często kupował u mnie gazetę Piłsudski, czyli aktor Janusz Zakrzeński, który zginął w Smoleńsku. Przyjeżdżał do siostry, która mieszka w okolicy do dziś - wspomina.

Zorientowała się, że przy Wielkiej czytało się więcej kolorówek (pacjenci), tu świetnie schodzą dzienniki (stali mieszkańcy). Tam w najlepszych czasach miała 64 teczki na prasę, kilkunastu klientów przeszło z nią do nowego-starego kiosku. - Mam kilka teczek wielopokoleniowych. Jedna z klientek miała teczkę z pismami kobiecymi, po jej śmierci przejął ją syn, którego pamiętam, jak był szkrabem. Ale zamawia pisma wędkarskie i komputerowe - Jadwiga Przybyła tłumaczy, że to, po jakie gazetki i drobiazgi przychodzimy do kiosku, pokazuje, jak wygląda nasze życie. No i że często używamy zmywaczy do paznokci.
Jacek Antczak

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Miodek kupuje slimy, kioskarka spowiada - Gazeta Wrocławska

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki