Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Moja polsko-grecka Wielkanoc

Anna Gronczewska
fot. Grzegorz Gałasiński
Raz na pięć lat wszyscy chrześcijanie obchodzą święta wielkanocne w tym samym czasie. Tak jest właśnie w tym roku. Stamatios Chatzipanagiotis, jeden z czterdziestu Greków, którzy mieszkają w województwie łódzkim, spędzi Wielkanoc po raz pierwszy w życiu w Grecji. Zwykle obchodził święta według polskich zwyczajów.

Stamatios Chatzipanagiotis pierwszy raz Wielkanoc spędzi w rodzinnej Grecji. Sam jest ciekaw, jakie to będą święta. Zwykle obchodził je według polskich zwyczajów. W Polsce mieszka już ponad sześćdziesiąt lat. Chatzipanagiotis jest jednym z czterdziestu Greków, którzy mieszkają w województwie łódzkim. Najwięcej jest ich w Łodzi. Ale Greków znajdzie się też w Kutnie, Sieradzu, Piotrkowie. Do Polski wiodły ich różne drogi.

Wybuchła wojna domowa

Stamatios Chatzipanagiotis w Polsce jest od 1949 roku. Przyjechał tu jako czteroletni chłopiec, po wojnie domowej, która ogarnęła Grecję. Jego ojciec walczył w partyzantce i zginął.

- Dzieci zabierano do krajów socjalistycznych, by uratować im życie - mówi Stamatios. - Do Polski trafiłem przez Albanię. Nie rozumiałem, co się dzieje, znalazłem się nagle w zupełnie innym świecie.
Mały Stamatios mieszkał najpierw w Zgorzelcu, potem w Policach.Jego domem były domy dziecka, internaty. Z kolegami rozmawiali po grecku, ale kiedy poszedł do polskiej szkoły kontakt z ojczystym językiem stawał się coraz mniejszy. W 1957 roku z Rumunii do Polski przyjechała jego mama, razem z młodszym bratem. - Mama ma 95 lat i znów mieszka w Grecji - mówi Stamatios. - Wyszła drugi raz za mąż i w latach osiemdziesiątych wróciła do Grecji. Mieszka w Katerini.

Tymczasem Stamatios skończył szkołę i zaczął samodzielne życie. Zamieszkał w Gdańsku. Zaczął działać w branży artystycznej. Współpracował m.in z Czerwonymi Gitarami, Czesławem Niemenem. Był jednym z założycieli greckiego zespołu Hellen. A w 1972 został marynarzem. Po morzach i oceanach pływał do 1989 roku. Kiedy wypływał w swój pierwszy rejs, był już żonaty i mieszkał w Łodzi.

- Przyjechałem do Łodzi, by załatwić sprawy związane z koncertem Hellen i spotkałem się z dyrektorem łódzkiej ''Estrady'' - wspomina Stamatios Chatzipanagiotis. - Basia była jego sekretarką...

Państwo Chatzipanagiotis są już 36 lat po ślubie. Mają dwóch synów. Mieszkają w domu pod Łodzią. Starszy syn ma na imię Sergiusz. Drugi, młodszy o 20 lat, ma greckie imię Janis. Po dziadku.

Stamatios śmieje się, że on tylko udaje Greka. - Myślę już polskimi kategoriami - wyjaśnia. - Lubię pojechać do Grecji. Ale gdy tam jestem, to ciągnie mnie do Polski. Do Grecji jadę raz na dwa lata. Mam tam wiele rodziny. Grecja jest piękna, ale na dwa tygodnie.

Grecję w genach ma jego syn Janis. Co roku wakacje spędza w ojczyźnie ojca, bardzo dobrze mówi po grecku. Ma jednak dopiero 21 lat, studiuje na drugim roku fizykoterapii i nie wie, co będzie robił w życiu. - Dużo zależy od tego, gdzie pozna przyszłą żonę - uśmiecha się Barbara Chatzipanagiotis. - Czy w Polsce, czy w Grecji.
Oddzielili nas od rodziców

Podobne są losy Stathisa Jeropulosa. Urodził się w 1939 roku w Noti, małej wiosce leżącej na północy Grecji, w Macedonii. Wiosną 1949 roku wraz z rodziną znalazł się w Jugosławii.

- Tam pewnego dnia zaprowadzono nas na dworzec kolejowy, gdzie na peronach stało kilka pociągów - wspomina. - Trudno opisać, co się wtedy działo. Zaczęto nas upychać do pociągów. Nikt nie wiedział, gdzie te pociągi pojadą i nas wywiozą. Wiadomo było tylko tyle, że pojadą to krajów socjalistycznych. Sytuacja była dramatyczna, gdyż zaczęto dzielić rodziny. Miałem wtedy 10 lat i kurczowo trzymałem się za ręce z moim rodzeństwem. Oddzielili nas od rodziców. Wraz z trzema siostrami i młodszym bratem trafiliśmy do składu jadącego do Polski. Jedna siostra trafiła do ZSRR, do Taszkentu w dzisiejszym Uzbekistanie. Rodzice pojechali do Czechosłowacji.

W kwietniu 1949 roku znalazł się w Polsce. Mieszkał w Szczawnie - Zdroju, koło Wałbrzycha, Zgorzelcu, Policach.

- Jako 15-latek, latem 1954 roku wraz z liczną grupą greckich dzieci i młodzieży trafiłem do Łodzi - wspomina. - Do osiągnięcia pełnoletności mieszkałem w domu dziecka przy ulicy Bednarskiej.

Stathis miał zdolności plastyczne, fascynował się filmem. Zaczął naukę w Państwowym Liceum Sztuk Plastycznych na Wydziale Grafiki Filmowej. Po szkole pracował w SEMAFORZE. W latach 60. rodzice i dwie siostry zamieszkali w Świdnicy. Brat osiadł w Warszawie. W 1961 na wieczorku tanecznym Stathis poznał swoją przyszłą żonę Krystynę Bartoniek. Pięć lat później w Zakopanem wzięli ślub.

W 1969 roku urodził się starszy syn Mikis Robert, siedem lat później na świat przyszedł Markos Jerzy. Dziś Stahis ma jeszcze trzech wnuków. Alexandros Mikis ma 10 lat. A niedawno Markosowi urodziły się bliźniaki. Junona i Nikos mają 11 miesięcy.

Nie chciałam męża Polaka

Eleftheria Kepidu-Szymańska przyjechała do Polski na studia. Nidy nie pomyślała, że z Polską zwiąże swoje życie.

- Nigdy nie chciałam mieć męża Polaka, bo chciałam po studiach wrócić do Grecji! - mówi Eleftheria.
Eleftheria chciała zostać lekarką. Do wyboru miała Polskę i Związek Radziecki. Wybrała Polskę. Na decyzję o wyjeździe na studia za granicę wpływ miała sytuacja rodzinna. Umarła mama Eleftherii. Siostra wyjechała do Niemiec. Dziewczyna czuła się samotna w Grecji. Tak znalazła się w Polsce. Krótko była we Wrocławiu, a potem w Łodzi, gdzie w Studiu Języka Polskiego dla Cudzoziemców zaczęła uczyć się polskiego. Początkowo w Polsce czuła się nieswojo. Nie znała języka, kraju. Mieszkała w akademiku, w pokoju z koleżanką z Grecji. Trzymała się ze studiującymi w Polsce Grekami, Cypryjczykami. W maju rozpoczęła kurs języka, a już w październiku zdawała egzamin na medycynę.
- Egzamin zdałam, ale prawda jest taka, że nie znałam dobrze języka - wspomina Eleftheria. - Na egzaminie trzeba było przeczytać polską gazetę. Nie miałam z tym problemów. Kłopoty zaczęły się na studiach. Nie dosyć, że medycyna to ciężki kierunek, to jeszcze miałam problemy z polskim. Ale natrafiłam na bardzo dobre koleżanki, które wiele mi pomogły. Karta się odwróciła. W Polsce szczęście zaczęło mi sprzyjać. Trafiałam na cudownych ludzi.

Męża Krzysztofa poznała na osiedlu Lumumbowo. Na balu zorganizowanym na zakończenie roku. - Nie pomyślałam, że moim mężem zostanie Polak, inżynier budowlany! - mówi Eleftheria. - Ale serca trzeba słuchać!

Eleftheria Kepidu-Szymańska i jej mąż Krzysztof po ślubie zostali w Polsce. Na świat przyszła Elektra, potem Nikos. Ale gdy Nikos był mały, wyjechali do Grecji. Elektra, która uczyła się już w liceum, została w Łodzi z polskimi dziadkami. W Grecji mieszkali w Koryncie. Eleftheria, która jest otolaryngologiem, pracowała w szpitalu. Ale mąż nie chciał nostryfikować w Grecji polskiego dyplomu. Wrócili do Łodzi. - Długo się nad tym powrotem do Polski zastanawiałam - wspomina Eleftheria. - Ale u nas w Grecji mówi się, że kobieta idzie za mężem.

W Grecji spędza co roku miesiąc wakacji. Jedzie do domu siostry pod Salonikami. Rozmawiają całymi dniami, by nadrobić czas, gdy się nie widziały. Córka Elektra jest lekarzem diabetologiem. Nikos skończył ekonometrię i informatykę. Wnuki nie mają greckich imion. Elektra wytłumaczyła, że dosyć wysłuchała się pytań, gdy była mała, skąd ma takie imię. Ale po grecku mówi cała rodzina. Eleftheria i Krzysztof mają troje wnuków. Najmłodszy Filip ma 9 miesięcy. Babcia mówi do niego i śpiewa po grecku.

Konto dla nieznanej

Danuta i Panajotis Stogidis są już ponad 20 lat małżeństwem. Panajotis urodził się w Niemczech. Tam jego rodzice wyjechali w poszukiwaniu pracy. Gdy miał 7 lat, wrócił do Grecji. Mieszkał w Tracji. Do tureckiej miejscowości miał 12 kilometrów, a do bułgarskiej - 85. Po maturze pojawiła się możliwość wyjazdu na studia do Polski. - Wcześniej potrafiłem tylko pokazać Polskę palcem na mapie - śmieje się Panajotis.

Tak w 1984 roku trafił do Łodzi, gdzie na tutejszym uniwersytecie studiował organizację i zarządzanie. Dwa lata później poznał swoją przyszłą żonę. Danuta studiowała germanistykę.
- Czasy były takie, że aby wyjechać za granicę, trzeba było mieć konto dewizowe - wyjaśnia Danuta Stogidis. - I Panajotis miał dla mnie to konto założyć, choć mnie wcześniej nie znał.

Pani Danuta opowiada, że spotkali się w banku. Panajotis przyjechał taksówką. Wysiadł z niej przystojny chłopak z nogą w gipsie. Okazało się, że jest wielkim fanem piłki nożnej i nogę złamał podczas meczu. Panajotis założył Danucie konto. Ale tak się złożyło, że wtedy za granicę nie wyjechała. Panajotis pojechał na wakacje do Grecji. Kiedy wrócił do Łodzi, zaczął szukać Danuty. I znalazł. W 1989 roku wzięli ślub. - Przez myśl nie przeszło mi, że zwiąże się z Grekiem! - mówi Danuta. - Nie szukałam chłopaków. Miała inne zainteresowania, swoje tańce, dyskoteki.
Taniec do dziś jest pasją pani Danuty. Ale to Panajotis nauczył ją tańczyć zorbę. Przez 12 lat tańczył w zespole ludowym w Grecji. - W Łodzi z innymi Grekami założyliśmy podobny zespół - wyjaśnia Panajotis.

Po studiach zdecydowali, że zostaną w Polsce. Panajotis zaczął pracować, podjął studia doktoranckie. Potem z nich zrezygnował, bo ciężko było pogodzić naukę z pracą.
- Ja tu miałem pracę - wyjaśnia Panajotis. - Wiedziałem, że koledzy jechali do Grecji i nie mogli znaleźć pracy.

Mają dwoje dzieci. Nadali im polskie i greckie imiona. Karolina Kaliope ma 19 lat, Michał Michalis - 15.

Grecka Wielkanoc

Barbara i Stamatios w tym roku pierwszy raz spędzą święta w Grecji. Akurat katolicka Wielkanoc ma miejsce w tym samym czasie co grekokatolicka i prawosławna. Tylko raz na pięć lat tak jest. Ta różnica w czasie obchodzenia Wielkanocy wynika z prostego powodu. W obrządku wschodnim data świąt wyznaczana jest według kalendarza juliańskiego, a w Kościele rzymskokatolickim - gregoriańskiego. Różnice między świętami sięgają czasem nawet 5 tygodni.

Rodzina Stamatiosa, mieszkając już tyle lat w Łodzi, przyjęła polskie zwyczaje świąteczne. W Grecji, podobnie jak w Polsce, będzie święcić jajka. Ale koszyczki ze święconką zaniosą do cerkwi w piątek na noc, a odbiorą w sobotę, przed rozpoczęciem jutrzni.

- W Grecji w Wielkanoc jest zawsze ciepło, wiosennie - opowiada Stamatios. - Na świątecznych spotkaniach zbierają się całe rodziny. Pieką barany, kozy, bawią się.

Eleftheria opowiada, że w Grecji przygotowania do Wielkanocy trwają cały Wielki Tydzień. W kościołach przygotowuje się Grób Jezusa i dekoruje świeżymi kwiatami. - Każdy kościół chce mieć najpiękniej udekorowany grób - opowiada. - W Wielki Piątek ulicami miast idą procesje, podczas których niesie się grób. Procesja zatrzymuje się przy każdym skrzyżowaniu. Ludzie przechodzą pod grobem. A już o godzinie 24.00 z soboty na niedzielę rozpoczyna się nabożeństwo, na którym wszyscy wyrażają radość, że zmartwychwstał Jezus.

Jajka się maluje przeważnie na czerwono. Przed domami rozpalane są grille. Piecze się na nich barany, kozy. Kobiety przynoszą sałatki. Zaprasza się całe rodziny, wszyscy bawią się, tańczą. W Grecji nie znają śmigusa-dyngusa. - U mnie w domu cała rodzina zbiera się na wielkanocnym śniadaniu - mówi Eleftheria. - Robimy grilla. Najstarszy wnuk Michał nie może się doczekać, jak będziemy się bić jajkami i sprawdzać, które ma najtwardszą skorupkę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki