- Przez wiele lat łataliśmy dziury w całej Łodzi, więc załoga ma doświadczenie. Teraz też byśmy się spisali na piątkę i do tego zaoferowali miastu wyważone ceny - mówi Henryk Niedzielski z Solidarności w ZDiI.
Opinię tę podziela Sylwester Banikowski, przewodniczący związków zawodowych w ZDiI. - Jak zacząłem pracować w ZDiI w 1993 roku, firma miała zlecenie na łatanie dziur w całej Łodzi. W piętnaście osób, wyposażonych w cztery kociołki, dawaliśmy sobie radę. Fakt, drogi były mniej zniszczone niż teraz, bo kursowało po nich mniej aut - przyznaje Banikowski.
Obecnie za łatanie dziur odpowiadają firmy, wyłonione w przetargu. Problem jednak w tym, że konkursy na takie prace są rozstrzygane dopiero pod koniec lutego czy w marcu. A powinno to nastąpić w grudniu, gdy kończą się stare umowy na usuwanie ubytków w jezdniach. Niestety, Zarząd Dróg i Transportu nie może ogłosić konkursu wcześniej niż zostanie uchwalony budżet miasta.
Dlatego przez pierwsze dwa miesiące w roku dziury łatane są zwykle przez jedną firmę od prac interwencyjnych. Efekt? Dość długo trzeba czekać na likwidację wyrw w jezdniach.
- Gdyby powierzono nam usługi na co najmniej pięć lat, nie byłoby problemu z tym, kto ma łatać dziury - podkreśla Henryk Niedzielski. - Na lutowej sesji chcemy przedstawić nasz pomysł radnym.
Wcześniej jednak związkowy mają przedstawić Markowi Cieślakowi wyliczenia, z których będzie wynikało, że ZDiI będzie w stanie utrzymać się z łatania dziur. Na razie związkowcy kalkulują, że mogą zarobić około miliona złotych.
- Trzeba pamiętać, że powierzenie usług nie pozwala na prace poza Łodzią, a ZDiI prowadził w tym roku kilka takich remontów - podkreśla Marek Cieślak. - Nie jestem szczególnym zwolennikiem powierzania usług, bo działa demotywująco. Przykładem tego jest działalność MPK.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?