Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mordasewicz: Związki zawodowe nie bronią wszystkich pracowników

Piotr Brzózka
Jeremi Mordasewicz
Jeremi Mordasewicz K. Rainka/materiały prasowe
Związki zawodowe działają głównie w interesie kilku grup zawodowych, w tym górników i kolejarzy. A nie dbają na przykład o bezrobotnych. Za tych, którzy mają już przywileje i nie pozwalają ich zmniejszyć, muszą zapłacić wszyscy pozostali. Z Jeremim Mordasewiczem z Konfederacji Pracodawców Prywatnych "Lewiatan" rozmawia Piotr Brzózka.

Organizacje pracodawców piszą list otwarty do pracowników. Przekonujecie, żeby ludzie nie słuchali związków zawodowych...
Dlaczego mają nie słuchać? Jeżeli tylko związki zawodowe zwracają się do pracowników, to trzeba ich wysłuchać i potem to przemyśleć. Problem polega na tym, że związkowcy reprezentują interesy wąskich grup. Bronią przywilejów branżowych, za co muszą płacić inni pracownicy. Wystarczy podać, że do przywilejów górników wszyscy dopłacamy sześć miliardów złotych rocznie. Choćby lekarze powinni się więc zastanowić, czy mają się utożsamiać z górnikami. Podam inny przykład. Związkowcy nie chcą się zgodzić na uelastycznienie czasu pracy w firmach. Dziś trzy czwarte Polaków pracuje na sztywnym etacie, zaś jedna czwarta na umowach elastycznych. Skoro dla trzech czwartych Polaków organizacja pracy jest bardzo sztywna i my, pracodawcy, mamy niewielkie pole manewru, mimo dużych wahań zamówień, to pozostała jedna czwarta pracowników musi być nadzwyczajnie elastyczna i nadrobić za resztę. Dlatego na przykład młodzież, popierając związki zawodowe, popełniałaby błąd. Młodym jest trudno znaleźć pracę. Dlaczego są zmuszeni pracować na umowach elastycznych? Bo reszta, która ma już zatrudnienie, nie chce się zgodzić na ustępstwa.

Czemu służy to, co głosicie?
Przy debacie na temat przywilejów emerytalnych okazało się, że interes większości pracowników nie jest zbieżny z interesami grup uprzywilejowanych. Dałem przykład. Skoro do górników dopłacamy sześć miliardów złotych, to zapłacić muszą wszyscy. Dlatego zwracamy się do ogółu pracowników, by zastanowili się, czy to, co postulują związkowcy, jest dla nich korzystne.

Próbujecie wbijać klin między pracowników i związki zawodowe?
To nie jest próba wbicia klina między pracowników a związki, tylko próba ukazania, że związki zawodowe działają w interesie swojego elektoratu - a więc głównie kilku grup zawodowych, w tym górników, kolejarzy. A nie dbają na przykład o bezrobotnych. Bezrobotni stanowią dla nich konkurencję. Za tych, którzy mają już przywileje i nie pozwalają ich zmniejszyć, muszą zapłacić wszyscy pozostali. Gdyby pan był pracodawcą, czy zatrudniłby pan człowieka, nie mogąc przez cztery lata zmienić mu wynagrodzenia, niezależnie od tego, czy pracowałby dobrze, czy źle? Tak jest w przypadku pracowników, zbliżających się do wieku emerytalnego. Nie tylko nie można ich zwolnić, ale i obniżyć im płacy, nawet jeśli ich wydajność spada. Tak się składa, że w wieku przedemerytalnym jest tylko jedna czwarta zatrudnionych. Chroniąca ich regulacja jest niekorzystna dla pozostałych trzech czwartych. To chcieliśmy pokazać. Chcemy powiedzieć, że oczekiwania związkowców nie są racjonalne z punktu widzenia pracowników pozbawionych przywilejów oraz ludzi, którzy szukają pracy.

Mówicie, że martwicie się o wspólny interes - pracodawców, pracowników i bezrobotnych. A gdyby pracownicy napisali list do was, pracodawców i wezwaliby, żebyście we wspólnym interesie podnieśli płace i przestali straszyć kryzysem? Wtedy ludzie więcej by kupowali, a wy więcej zarabiali.
Gdyby tak prosto funkcjonował świat, to może trzeba byłoby wszystkim podnieść płace dwukrotnie? Oczywiście ironizuję. Bo gdybyśmy to zrobili bez jednoczesnego dwukrotnego wzrostu wydajności pracy, wówczas polskie produkty stałyby się niekonkurencyjne, zalałby nas tani import i nasz gospodarka ległaby w gruzach. To się właśnie stało w Grecji, Portugalii, Hiszpanii, we Włoszech. Cały basen Morza Śródziemnego pozwolił sobie na wzrost wynagrodzeń szybszy niż wzrost produktywności. Te kraje poległy, są bankrutami, nie podniosą się przez najbliższych 20 lat. Albo inny przykład: w ciągu ostatnich 11 lat wydajność pracy na Słowacji wzrosła o 51 procent, a w Polsce o 38 procent. Jest więc zupełnie zrozumiałe, że wynagrodzenia Słowaków wzrosły szybciej niż Polaków. Nie obrażajmy się na świat. Jeśli płace rosną szybciej niż wydajność pracy, natychmiast spada eksport, rośnie import. Tak się stało w relacji między Grecją i Niemcami. W Niemczech od 2000 roku jednostkowe koszty pracy zmalały o 20 procent. W tym samym czasie w basenie Morza Śródziemnego o 25 procent wzrosły. Widełki się rozciągnęły i dlatego niemiecki eksport zalał południe Europy. Dopiero dziś, gdy nastąpiła korekta płac w Hiszpanii, Portugalii, ich towary zaczynają się stawać bardziej konkurencyjne, zaczyna rosnąć eksport. Myśmy związkowcom wielokrotnie tłumaczyli, że nie da się podnosić płac szybciej niż wynika to ze wzrostu wydajności pracy. Na to związkowcy odpowiedzieli nam: wydajność zależy od pracodawcy, nie od pracownika. Czy to znaczy, że ja mam odpowiadać za wydajność 700 swoich ludzi? To jest absurd. Nie odrywajmy się od rzeczywistości, co czasem proponują związkowcy. Uznajmy żelazne prawa ekonomii.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki