Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Morderstwa, które wstrząsnęły Łodzią w PRL-u. Zabijali z zimną krwią

Anna Gronczewska
Na śmierć skazano Józef N,., który zabił swoją żonę Stanisławę i 2,5-letnią córeczkę. Początkowo twierdził, że Stasia z dzieckiem zaginęła
Na śmierć skazano Józef N,., który zabił swoją żonę Stanisławę i 2,5-letnią córeczkę. Początkowo twierdził, że Stasia z dzieckiem zaginęła archiwum Dziennika Łódzkiego/materiały policji
W historii naszego miasta były zbrodnie, o których nie można zapomnieć. Jak choćby mordercę dziewczynki z Radogoszcza czy zabójcę żony i córeczki. Skazano ich na karę śmierci.

"Wampir z Zarzewskiej"

Krzysztofa S. nazywano „wampirem z ulicy Zarzewskiej”. Miał skończone 18 lat, gdy dokonał potwornych zbrodni. Jedną z jego ofiar była 25-letnia Elżbieta W., absolwentka wydziału prawa Uniwersytetu Łódzkiego, pracownica PZU przy ul. Sienkiewicza. Razem z Agnieszką, koleżanką z pracy wybrała się na spektakl do Teatru Powszechnego w Łodzi. Przedstawienie skończyło się po godzinie 22.00. Agnieszka, która mieszkała na Retkini, podrzuciła koleżankę do rogu al. Politechniki i ul. Obywatelskiej. Tam Elżbieta wsiadła w tramwaj linii 26, by wrócić do swego domu na Rudzie. Wysiadła na rogu ul. Rudzkiej i Farnej...

Około godziny 8.00 jedna z łodzianek szła na swą działkę przy ul. Podlaskiej. Na ul. Scaleniowej zauważyła ślady krwi. Potem zobaczyła, że zza krzaków wystają kobiece nogi. Leżała w nich naga i martwa Elżbieta W. Po jej ciałem morderca ułożył ubranie. Obok zwłok leżał pręt długości kilkudziesięciu centymetrów owinięty w czerwoną szmatę. Na drodze pozostały ślady świadczące, że ciało dziewczyny było przeciągnięte do lasu...Na głowie miała ślady po uderzeniach. Do kolejnego zabójstwa doszło kilka dni później, 8 września, w drugim końcu Łodzi. W nocy, po godzinie 2.00 do komendy miejskiej w Zgierzu wpłynęło zgłoszenie o zaginięciu 8-letniej Anetki. Dziewczynka wyszła około południa do szkoły przy ul. Jesionowej, do tej samej do której chodziła zgwałcona 1 września Małgosia. Dziewczyna nie pojawiła się na lekcjach, nie wróciła też do domu. Około 8.00 rano ojczym Anety znajduje jej zwłoki w lesie, w Chełmach, na pograniczu Łodzi i Zgierza. Leżą przykryte gałęziami i świeżo wyrwanymi chwastami.

Milicjanci odkryli, że z przepustki do zakładu poprawczego w Laskowcu, na Podlasiu, nie wrócił 18-letni Krzysztof S., mieszkaniec ul. Zarzewskiej. Milicjanci dotarli do jego matki. Potwierdziła, że syn od 1978 roku przebywa w poprawczaku, gdzie trafił za włamania. Za Krzysztofem zostaje wydany list gończy, on nawet o tym nie widział. Został zatrzymany 17 września, przed godziną 18.00 na przystanku tramwajowym na rogu ul. Kilińskiego i Dąbrowskiego. Przyznał się winy.

– Gdy patrzyło się na tego Krzysztofa, to sprawiał wrażenie sympatycznego chłopaka, budził zaufanie – mówił o zabójcy Adam Antczak, który razem z Jarosławem Warzechą opisał tę sprawę i inne zbrodnie wampira w książce „Pitaval Łódzki”, a w 1980 roku był młodym milicjantem. – Wcześnie miał na sumieniu jakieś drobne włamania, kradzieże. Ta agresja tak narosła w nim ciągu dwóch - trzech dni, że dokonał dwóch zabójstw, dwóch brutalnych napadów!

Okazało się, że Krzysztof wcześniej zgwałcił też 11-letnią dziewczynkę i napadł na 19-letnią dziewczynę. Przez dwa i pół roku Krzysztof S. był poddawany badaniom w szpitalach psychiatrycznych. Jak piszą w „Pitavalu łódzkim” Jarosław Warzecha i Adam Antczak podczas tych badań stwierdzono, że podczas pobytów w szpitalu był on w dobrych kontaktach z innymi pacjentami, chętnie im pomagał. Nie zauważono u niego wahań nastrojów, zaburzeń w toku myślenia, wypowiedzi, które mogły sugerować doznania urojeniowych czy omamowych. Badał go m.in profesor Zbigniew Lew - Starowicz. W wydanej opinii stwierdził, że S, miał w pełni zdolność rozumienia swoich czynów i kierowania swoim postępowanie. Jednocześnie stwierdzono u niego nieprawidłową osobowość i sadyzm seksualny. Krzysztof S. został skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano.

Okradł łódzkich lekarzy i zabił

Na stryczku zawisł też Andrzej P.. We wrześniu 1976 roku zabił matkę i gosposię łódzkich lekarzy, którzy mieszkali na tzw. osiedlu zusowskim przy ul. Bednarskiej w Łodzi. Ujęto go dzięki przedartemu, 100-dolarowemu banknotowi, który ukradł z lekarskiego domu. Andrzej Pietrzak był dobrze znany łódzkim milicjantom. Urodził się w 1938 roku. Skończył trzy klasy technikum mechanicznego. Miał dziecko, ale był rozwiedziony. Pracował jako kierowca. W 1975 roku aresztowano go za serię włamań do mieszkań lekarzy. Uciekł z obserwacji psychiatrycznej w szpitalu w Kochanówce. Ukrywał się na Wybrzeżu. Potem wrócił do Łodzi. Niemal rok po ucieczce ze szpitala złapano go w okolicach ul. Jaracza. Był październik 1976 roku. Niemal od razu przyznał się do zabójstw na ul. Bednarskiej. Ale też do tego, że zabił kobietę przy ul. Czahary. Andrzej P. opowiedział, że gdy wrócił z Wybrzeża do Łodzi nie miał pieniędzy. Odwiedził więc Jadwigę, swoją starą znajomą. Ją zapytał kogo można obrobić. Ona wskazała małżeństwo lekarzy z ul. Bednarskiej.

Była pacjentka doktora J. Jadwiga z Andrzejem mieli razem dokonać włamania. Andrzej obserwował mieszkanie, raz nawet był w środku. Umawiał na wizytę swoją „narzeczoną”.

W dniu zabójstwa obserwowali szkołę w której pracowała dr J. Kiedy zobaczyli, że weszła do środka, poszli na ul. Bednarską. Jadwiga przedstawiła się jako pacjentka. Weszli do środka. Jakaś kobieta powiedziała, że doktora nie ma, by umówili się z nim telefonicznie. Zaproponowała, że sama może zadzwonić do niego do pracy. Podniosła słuchawkę. Wtedy P. uderzył ją pięścią w głowę. Kiedy upadała, pociągnęła P.. Jadwiga miała wtedy wyjść z mieszkania. Tymczasem Andrzej szamotał się z kobietą, dusił ja wstążkami od fartucha. Nagle usłyszał wołanie innej kobiety. Była to mata J. ,która przyjechała do nich ze wsi, bo złamała nogę. Potem Andrzej P, znalazł sznurek, udusił nim obie panie. Zabrał łupy i wyszedł.

Z czasem wyszło na jaw, że na ul. Czahary zabił Helenę A., zwaną „Helcią” lub „Garbuską”. Kobieta handlowała wódką. 9 sierpnia 1976 roku P. posłał do niej swego kolegę Karola. Sam czekał na ulicy. Po jakimś czasie sam wszedł do jej mieszkania. Zażądał od niej pół litra wódki. „Helcia” powiedziała, że nie da. Wtedy P. uderzył kobietę, a następnie udusił. Zabrał 500 zł...Tłumaczył, że zabił, bo zaczęła krzyczeć i mogła go zgubić.

18 stycznia 1977 roku przed Sądem Wojewódzkim w Łodzi rozpoczął się proces Andrzeja P., Jadwigi M. i jej syna Jerzego. P. przyznał się do kradzieży, ale nie do trzech zabójstw. Na sali rozpraw krzyczał: To jest tylko sen, ja się w końcu z niego przebudzę! Sąd skazał Andrzeja Pietrzaka na karę śmierci, Rada Państwa nie skorzystała z prawa łaski. Wyrok . wykonano 6 lutego 1978 roku.

Przeszkadzała mu żona i dziecko

Na śmierć skazano Józef N,., który zabił swoją żonę Stanisławę i 2,5-letnią córeczkę. Początkowo twierdził, że Stasia z dzieckiem zaginęła. Po komisariatach w Łodzi i kraju rozesłano informację o poszukiwaniach Halinki i jej matki. Podano ich rysopisy. Dziewczynka była blondynką z kręconymi włosami. W dniu zaginięcia ubrana była w palto z różowego pluszu. Jej matka miała na sobie granatowy kostium i sukienkę w kwiaty. Kobieta była szatynką, niskiego wzrostu z dużymi brakami w uzębieniu.. Józef N. razem z dziećmi i żoną mieszkał przy ul. Patriotycznej. Pracował jako ślusarz w zakładach im .Armii Ludowej przy ul. Pabianickiej w Łodzi. Mężczyzna zeznał, że mieszkał z żoną od 1945 roku. Byli zgodnym małżeństwem, ale z czasem coś między nimi zaczęło się psuć. W grudniu 1953 roku żona zrobiła mu awanturę, że nie stara się o nowe mieszkanie. W czerwcu następnego roku zniknęła. Razem z córeczką. Kilka miesięcy po tym, po zeznaniach rodziny Józef stał się głównym podejrzanym. Wyszło na jaw, że ma kochankę Gienię. Milicjanci przesłuchali Józefa. W końcu przyznał się, że zabił żonę, która była w czwartym miesiącu ciąży. Zrobił to, bo chciał być z Gienią. Natomiast Halinka była za mała, by się nią mógł zaopiekować.

Ją też postanowił zabić. Milicjanci przeszukali okolice ul. Zastawnej. Znaleźli zwłoki kobiety i dziecka. Nie udało się ustalić przyczyny ich śmierci.

Proces Janusza N, rozpoczął się w styczniu 1956 roku.. Od razu przyznał się do zabójstwa żony i córki. 2 lutego 1956 roku Sąd Wojewódzki w Łodzi skazał Józefa Nastarowicza na karę śmierci. Sąd Najwyższy nie zmienił wyroku, a Rada Państwa nie skorzystała z prawa łaski. Wyrok wykonano 4 czerwca 1956 roku w łódzkim więzieniu...

Zabił z... miłości"

O kolejnej zbrodni mało kto dziś pamięta, ale wtedy, czterdzieści lat temu, wiele mówiło się o niej w Łodzi. 38-letnia Anna Barbara F. pochodziła z Kieleckiego. Ale w Łodzi mieszkała i pracowała od lat.

- Na pierwsze imię miała Anna, ale wszyscy mówili na nią Basia – zaznacza jedna ze znajomych nauczycielki przedszkola.

Jeszcze w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych zaczęła pracować w przedszkolu nr 63 na łódzkich Stokach, przy ul. Potokowej 15. Jako intendentka, wychowawczyni.

- Była wysoką, ładną kobietą – tak wspominali ją znajomi. - Dbała o siebie, lubiła się dobrze ubrać. Była lubiana w pracy, ale

też poza nią. Lubiły ją też dzieci. Była też zaradną osobą i jak na tamte czasy majętną.
Barbara miała męża. Miał na imię Mirek. Początkowo uchodzili za udane małżeństwo. Mieszkali w blokach w okolicach ul.

Pojezierskiej. Jednak w tym małżeństwie z czasem pojawiały się rysy.

- Być może dlatego w tym małżeństwie zaczęło się źle dziać, bo nie mieli dzieci? - zastanawia się jedna ze znajomych Basi. - Mirek bardzo je chciał. A dlaczego ich nie mieli nie wiem. Była to delikatna sprawa. Trudno było o to pytać.

W końcu Basia i Mirek się rozwiedli. Ona przeprowadziła się do bloku przy ul. Brackiej. Rozpoczęła naukę w Studium dla Wychowawczyń Przedszkoli. Chciała zdobyć wyższe wykształcenie zawodowe. W przedszkolu została zastępcą dyrektora...
Nadszedł styczeń 1979 roku. Basia wracała z pracy do domu. Siedziała już w autobusie, gdy zobaczyła mężczyznę, który próbował zdążyć na autobus. Poruszał się o kulach, bo miał złamaną nogę.

- Może pan nie odjeżdżać, widzi pan, że człowiek o kulach chce zdążyć wsiąść do autobusu? - powiedziała do kierowcy autobusu.

Kierowca ją posłuchał. Poczekał. Ona pomogła mężczyźnie o kulach wsiąść do autobusu. Tym mężczyzną był 35-letni wtedy Czesław S. Mężczyzna w dowód wdzięczności zaprosił Basię na kawę.

Już w kwietniu Czesław zamieszkał u nauczycielki. Nie przyznawał się do swej przeszłości. A była bogata. Miał za sobą pięć wyroków i siedemnaście lat spędzonych w więzieniu. Na wolności przebywał od kilku miesięcy.

Czesław początkowo próbował ukryć przed Basią swoją kryminalną przeszłość. Nosił bluzki i koszule z długimi rękawami, by ukryć swe liczne tatuaże. By je maskować bandażował rękę.

- Kiedyś jednak wyszedł na balkon, ale bez koszuli – opowiadała jedna z sąsiadek Basi. - Myślałam, że ma na sobie jakiś sweter we wzorki. Cały był wytatuowany.

Gdy razem zamieszkali Czesław nie mógł już ukrywać swej kryminalnej przeszłości i tatuaży. Przyznał się Basi, że siedział w więzieniu, ale za jakieś drobne przestępstwa. Zakochana kobieta mu uwierzyła.

Bo ona się w nim zakochała – próbują tłumaczyć jej zachowanie znajomi. - Byli tacy, którzy radzili jej, by uważała na Cześka. By wzięła pod uwagę to, że siedział w więzieniu, że tak naprawdę go nie zna...Ale nic do niej nie docierało.

W czerwcu Basia obroniła dyplom w Studium Wychowawczyń Przedszkoli. Urządziła z tej okazji imprezę. Na imprezie był jej znajomy z narzeczoną i oczywiście Czesiek...

Akurat na urlop poszła dyrektorka przedszkola przy ul. Potokowej. Basia ją zastępowała. Jednak w poniedziałek nie pojawiła się w pracy. Wszyscy się zdziwili. Barbara była bardzo odpowiedzialną osobą.

- Pomyśleli, że może coś wydarzyło się niespodziewanego i dlatego nie przyszła – wspominają znajomi.

Traf chciał, że tego dnia zadzwonił ktoś z wydziału oświaty i chciał rozmawiać z kimś kto zastępuje dyrektorkę. Pracownicy przedszkola zaczęli kryć Basię. Powiedzieli, że musiała nagle wyjść...Kiedy jednak nie pojawiła się w pracy przez kolejne dwa dni już poważnie się zaniepokoili. Dwie najbliższe koleżanki Basi postanowiły pojechać do jej mieszkania na ul. Bracką. Czerwiec tego roku był bardzo upalny...Kiedy weszły na klatkę schodową poczuły niesamowity fetor. Już wiedziały, że stało się coś strasznego.
Kiedy milicja weszła do środka znalazła zmasakrowane zwłoki Basi. Podobno jej ciało leżało w wersalce. Z mieszkania zniknęła odzież futrzana, biżuteria i inne cenne przedmioty, które wyceniono na ponad 150 tysięcy złotych. Czesław S. , znany w swoim środowisku jako „Pela” przepadł bez wieści. Milicja zatrzymała go po kilku dniach. Od początku nie przyznawał się do winy. Nie zmienił zdania, gdy zasiadł na ławie oskarżonych łódzkiego Sądu Wojewódzkiego.

- Nie zabiłem Basi! - przekonywał.

Przyznał, że był na przyjęciu, który Barbara zorganizowała z okazji oblewania dyplomu. Twierdził, że rabunek ukartował razem z Basią, by uzyskać odszkodowanie z PZU. Miał namówić do rabunku 23-letniego Ryszarda M. Mężczyzna został aresztowany i odpowiadał w tym samym procesie co Czesław S. Ryszarda M. oskarżono o to, że pomagał Cześkowi sprzedać futro karakułowe, kożuch, płaszcz skórzany i biżuterię.

- Żadnego rabunku nie dokonałem! - twierdził przed sądem Ryszard M. - Wtedy gdy zamordowano Barbarę byłem w domu. Czesiek przyszedł do mnie o piątej nad ranem. Powiedział, że przyniósł „fanty”. Nie wiedziałem skąd pochodzą.

W procesie zeznawała Felicja P., ciotka Barbary, siostra jej matki. Po skończeniu szkoły w rodzinnej wsi Basia przyjechała do Łodzi, by zacząć naukę w Technikum Gastronomicznym. Zamieszkała u cioci. Były bardzo zżyte.

- To niemożliwe, by Basia chciała ukartować napad dla odszkodowania z PZU! - mówiła siostrzenica Barbary. - Basia bardzo lubiła biżuterię. Wiedziała też, że nikt nie wypłaci odszkodowania za jej kradzież. Taki plan nie miał sensu. Nie mówiąc już o zasadach moralnych, które wyniosła z domu i zawsze ich przestrzegała. Cieszyła się wśród bliskich i znajomych bardzo dobrą opinią.

Zeznający przed sądem znajomi Barbary opowiadali, że bardzo bała się samotności. Tym tłumaczyli, że związała się z Czesławem S.

- Kochałem i kocham Basię! - zapewniał przed sądem Czesław S.

Jednocześnie przyznał, że podczas trwania związku z Basią utrzymywał kontakt z inną kobietą. Nie cieszyła się ona dobrą reputacją.

Jej miejscem pracy jest park przy Dworcu Fabrycznym! - wyjaśniał. Przyznawał też, że obiecywał Barbarze małżeństwo. Zapewniał ją, że pracuje. Mówił, że bardzo ją kocha i chce by była szczęśliwa.

Siostra i szwagier Cześka przed sądem odmówili składania zeznań. W czasie śledztwa mówili, że wiedzieli z kim jest związany Czesław. Bywali u Barbary w domu. Ona pożyczyła im nawet 20 tysięcy złotych.
Sąd postanowił skierować Czesława S. na badania psychiatryczne. Taki wniosek złożył jego obrońca. Stwierdzono, że w chwili zabójstwa Barbary F. był poczytalny. Został skazany na karę śmierci.

- Przewód sądowy wskazał niezbicie na Czesława S. jako sprawcę zbrodni – mówił uzasadniając wyrok sędzia Janusz Ritman, przewodniczący składu sędziowskiego. - Zbrodnia została dokonana z niesłychanym wyrachowaniem. Zdaniem sądu wersje S. okazały się kłamliwe i w najmniejszym stopniu nie zasługują na wiarę. Nie ulega wątpliwości, że Czesław S. rozmyślnie planował dokonania przestępstwa, z cynizmem wykorzystując dobrą wiarę znajomej i zaufanie jakim go obdarzyła. Czesław S. swoim dotychczasowym życiem i postawą nie daje jakichkolwiek podstaw aby społeczeństwo mogło żywić nadzieję na jego poprawę.

Odpowiadający w tym samy procesie Ryszard M. został skazany na 6 lat więzienia. Apelacja jaką złożył Czesław S. nie przyniosła zmiany wyroku. Został wykonany. Czesław S. zawisł na szubienicy. Podobno do końca zapewniał, że bardzo kochał Basię...

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki