Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mrzonki o wizerunku wpychają nas w ręce cwaniaków

Hanna Gill-Piątek
Hanna Gill-Piątek
Hanna Gill-Piątek fot. Krzysztof Szymczak/archiwum
Nie ma litości dla biednej Łodzi. Ledwo "Gazeta Wyborcza" opublikowała niezbyt dla nas pocieszające wyniki rankingu polskich miast, za trzecie pod względem wielkości miasto w Polsce wzięła się "Polityka". Szesnaście stron raportu o Łodzi od środy budzi lokalną sensację, a nakład wyparował już z kiosków.

Zawartość jak zwykle budzi wielkie kontrowersje, jedni chcieliby więcej o tym, inni o tamtym. Całość - patrząc od środka opisywanego miasta - to zbiór oczywistości, z wyjątkiem artykułu o zapomnianych włókniarkach.

Poszłam do 6. Dzielnicy, gdzie odbyła się dyskusja nad raportem z udziałem pani prezydent i innych mądrych ludzi. Był też Edwin Bendyk, który rzecz dla "Polityki" przygotowywał. Spodziewałam się, że w gnieździe skrajnie liberalnych idei mowa będzie tylko o wielkich inwestycjach i wzroście gospodarczym. A tu proszę, zaskoczenie, wiele było o problemach społecznych. Z ulgą przyjęłam przełom w języku dyskusji, bo dotąd zwykle winę za stan miasta zwalano wyłącznie na łodzian: bo leniwi, bo mało elastyczni, bo patologia, bo nie radzą sobie w rynkowych warunkach. Teraz pojawiły się pierwsze oznaki, że ktoś zauważył związek upadku Łodzi z dziką, brutalną transformacją rynkową lat 90-tych i obiektywnymi warunkami geopolitycznymi.

"Miasto to ludzie i kamienie" - powiedział Edwin Bendyk - "to wy zdecydujecie, czy te dwa elementy będą działać wspólnie, czy też faraoniczne inwestycje pożrą potencjał społeczny". "Miasto wybiera się nie ze względu na jego wizerunek, ale na codzienną jakość życia" - wtórowała mu Agata Zysiak ze Stowarzyszenia "Topografie". Faktycznie, lepiej być średnim a dobrym miastem, jak Kopenhaga, niż jamnikiem śniącym gigantomańskie sny o byciu dogiem. A kiedy Hanna Zdanowska powiedziała, że "rewitalizacja powinna mieć wymiar kompleksowy, również społeczny, a nie tylko inwestycyjny" - zupełnie mnie zatkało. Dotąd myślałam, że my, publicystyczne jamniki, szczekamy o tym w ciemną przestrzeń. A tu okazuje się, że nie, że coś jednak z tych naszych ujadań przenika.

Co do raportu "Polityki" - oceniam go pozytywnie z jednego powodu: wreszcie ktoś zauważył, że Łódź jest. I dobrze, może wraz z unijną kasą na rewitalizację przyjdzie nam stać bardziej w świetle reflektorów. I to nie z powodu odmienianego przez wszystkie przypadki wizerunku, ale z powodu tego, jacy jesteśmy naprawdę. Mniej papierka, więcej cukierka. Tę maksymę należałoby powiesić obecnie na rogatkach Łodzi.

Bo kłopotów mamy niemało. Właśnie powróciła nasza zmora w osobie Marka Żydowicza, który już zupełnie nie kryje się z tym, że Łódź chce po prostu cynicznie wycyckać. "Będę dobrym dyrektorem EC1 Łódź" - deklaruje w prasie, a mnie zimne ciarki chodzą po plecach. Zagrożenie jest poważne. "Dwie decyzje podjęte wczoraj przez radnych mogą kosztować miasto blisko 100 mln złotych, utratę kontroli nad zrewitalizowanym za blisko 300 mln złotych kompleksem EC1 oraz stawiają pod znakiem zapytania możliwości przygotowania dobrej aplikacji do wystawy EXPO" - ostrzega na swoim profilu Hanna Zdanowska.

Sytuacja jest trudna, bo radni nie chcą dać Żydowiczowi pięciu milionów, by raz na zawsze o nas zapomniał. To dużo pieniędzy, na przykład jedna czwarta największego w Polsce łódzkiego budżetu obywatelskiego. Sama nie wiem, czy to nie za dużo na haracz, jaki miasto musi zapłacić za fatalne decyzje poprzedniej ekipy. Jednak być może jest to cena, którą trzeba ponieść. Radni grają w swoje polityczne gierki i nagle udają wielkich obrońców gospodarności. Przy czym czasem są to ci sami radni, którzy lekką ręką złupiliby to biedne miasto na trzysta milionów w celu zbudowania stadionu.

"Marek Żydowicz nas nie kochał. On kochał tylko nasze pieniądze" - napisałam kiedyś i nadal podtrzymuję tę diagnozę. Sęk w tym, że ktoś nas w te kłopoty wpakował i oddał w ręce cwanego wyzyskiwacza. Jerzy Kropiwnicki w ostatnich rankingach wyborczych uplasował się za Hanną Zdanowską z piętnastoprocentowym poparciem. To znaczy, że jedna szósta mieszkańców nie zadaje sobie sprawy, w jaką kabałę nasz były prezydent nas wpakował. Obojętnie jak rozstrzygniemy sprawę z Markiem Żydowiczem, powinniśmy wyciągnąć też konsekwencje wobec tych, którzy nas na to narazili. O tym jakoś nie mówi się głośno, a być może czas zacząć.

Być może wszyscy mieli pięć lat temu dobre intencje. Być może chcieli dobrze, a wyszło jak zwykle. Poprzednia władza kochała faraoniczne kamienie, ludzi trochę mniej. Za cenę mrzonek o wizerunku oddała jedną z największych miejskich inwestycji w ręce niebezpiecznego cwaniaka. Warto o pamiętać o tej nauczce i wyciągnąć z niej odpowiednie wnioski.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki