Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Muse w Atlas Arenie. Basista ze świecącym gryfem [ZOBACZ]

DP
Muse w Atlas Arenie
Muse w Atlas Arenie Czytelnik/Mateo
Wyśmienite show i duża dawka energii - piątkowy koncert zespołu Muse w łódzkiej Atlas Arenie zostanie w pamięci fanów zespołu na długo. Działom się tyle, że trudno nawet ocenić, co było prawdą, a co nie...

"Dobry wieczór, Łódź!" - rozpoczął koncert zgrabną polszczyzną wokalista grupy, Matthew Bellamy, i był to jeden z wielu elementów doskonałego kontaktu muzyków z publicznością. Artysta schodził do widowni, przybijał "piątki", wyraźnie cieszył się tym, że był na scenie i że fani reagują z entuzjazmem na każdy jego gest. Śpiewał, biegał, z zaangażowaniem grał na gitarze. Tak, scena to ewidentnie jego miejsce na ziemi.

Wieczór zainaugurowała kaskada świateł i mocnych dźwięków. I w takim nastroju przebiegł cały koncert. Feeria świetlnych efektów, fenomenalny pomysł na rozwiązanie telebimów i wizualizacji - dookoła sceny na wysokości muzyków oraz na ruchomej konstrukcji zawieszonej nad estradą, poruszającej się w górę i w dół, rozkładającej się i składającej, pozorującej piramidę telewizorów. Nie można się było nudzić, bez przerwy coś się działo, błyskało, grzmiało, dymiło - scena nie pozwoliła widzom na chwilę wytchnienia.

Muse zagrali przede wszystkim materiał ze swojej najnowszej, szóstej płyty "The 2nd Law". Nie brakło też oczywiście bardziej znanych przebojów. Poszczególne utwory zabrzmiały mocno, z naciskiem na te elementy, które podrywają widownię do zabawy, klaskania, wspólnego śpiewania. Usłyszeliśmy m.in. "The 2nd Law: Unsustainable", "Madness", "Supremacy", "Follow Me", oficjalny utwór igrzysk w Londynie "Survival". "Animals", "Explorers", Supermassive Black Hole", "Uprising", "Stockholm Syndrome",Undisclosed Desires" i chyba najlepszy moment koncertu, czyli pewniak "Knights of Cydonia". Głównym wokalistą stał się też na chwilę basista Chris Wolstenholme (którego gitara imponowała świecącym gryfem) w "Liquid State".

Muzycznie Muse to oferta przede wszystkim dla... oddanych fanów grupy. Tych, dla których zespół jest tylko jednym z elementów dzisiejszej rzeczywistości muzycznej, artyści swoim koncertem chyba nie przekonali bardziej do siebie. To jednak ciągle składanka zapożyczeń z różnych półek - od Queen, przez Pink Floyd, po U2, Depeche Mode, Prince'a i wielu innych, w dodatku wcale nie oryginalnie posklejana. Dwa, trzy utwory kapitalne, kilka porządnych, kilka kiepskich. Siły dodaje im koncertowa energia i właśnie w Atlas Arenie mogliśmy się przekonac, że to wystarczy do zadowolenia głównie bardzo młodych słuchaczy.

Moźna trochę narzekać, że Matt, Chris i perkusista Dominic Howard nie byli w Łodzi w szczycie energetycznej formy. Nie odpuścili, ale też nie dali z siebie wszystkiego, a przynajmniej tyle, ile można było zaobserwować na innych koncertach. Może byli już zmęczeni trasą, może podróżą (przylecieli do Łodzi z dwuipółgodzinnym opóźnieniem, niemal tuż przed koncertem)... I tak w tym kontekście zaprezentowali się jako znakomici instrumentaliści, a Matt także jako bardzo dobry wokalista. Śpiewał czysto, bez zmęczenia, bez potknięć. Momentami nawet mogło się wydawać, że zbyt czysto... Czy to technika śpiewu, czy technika sceny?

Koncertowi towarzyszyły wizualizacje, przeplatane pokazami światła.

Damy ci więcej - zarejestruj się!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki