Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na Bałutach czas się zatrzymał. Nikt nie wie jak dawno temu. Bałuty są częścią Łodzi od ponad 100 lat. Przeczytaj, jak się żyje na Bałutach

Anna Gronczewska
Widok na kościół pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny.Dokładnie 100 lat od tej daty życie na Bałutach toczy się normalnym rytmem. Tu mało kto świętuje urodziny tej dzielnicy Łodzi. Wiele osób o niej nawet nie wie. Tak jak pani Zdzisława, która mieszka tu blisko sześćdziesiąt lat. Wyszła właśnie na spacer z prawnuczkiem, który nie ma jeszcze roku. On już urodził się na Bałutach. Tak jak mama i babcia...Pani Zdzisia siada na ławeczce na małym skwerku przy ul. Bazarowej. Lubi tu przychodzić. - To jedyny taki zielony skwerek w okolicy - wyjaśnia. - Jest jeszcze park śledzia, ale tam trzeba kawałek dojść... Tu zieleń mam pod bokiem, bo mieszkam w okolicy, w tych blokach, które wybudowano pod koniec lat pięćdziesiątych... Pamiętam zresztą jak zaczęli sadzić drzewa na tym skwerku. Wcześniej był tu rynek..Pani Zdzisia dziwi się, że Bałuty dopiero 100 lat temu włączono do Łodzi.- Myślałam, że Łódź tu zawsze była! - wyjaśnia. - Przecież Bałuty to serce tego miasta!Ona sama bardzo dobrze się tu czuje. Mieszka przecież wiele lat na Bałutach. Często wspomina dawne czasy. Miała 16 lat, gdy poszła pracować do dawnej fabryki Izraela Poznańskiego, na ul. Ogrodową. Tyle, że już wtedy były to zakłady im. Juliana Marchlewskiego. CZYTAJ DALEJ >>>>...
Widok na kościół pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny.Dokładnie 100 lat od tej daty życie na Bałutach toczy się normalnym rytmem. Tu mało kto świętuje urodziny tej dzielnicy Łodzi. Wiele osób o niej nawet nie wie. Tak jak pani Zdzisława, która mieszka tu blisko sześćdziesiąt lat. Wyszła właśnie na spacer z prawnuczkiem, który nie ma jeszcze roku. On już urodził się na Bałutach. Tak jak mama i babcia...Pani Zdzisia siada na ławeczce na małym skwerku przy ul. Bazarowej. Lubi tu przychodzić. - To jedyny taki zielony skwerek w okolicy - wyjaśnia. - Jest jeszcze park śledzia, ale tam trzeba kawałek dojść... Tu zieleń mam pod bokiem, bo mieszkam w okolicy, w tych blokach, które wybudowano pod koniec lat pięćdziesiątych... Pamiętam zresztą jak zaczęli sadzić drzewa na tym skwerku. Wcześniej był tu rynek..Pani Zdzisia dziwi się, że Bałuty dopiero 100 lat temu włączono do Łodzi.- Myślałam, że Łódź tu zawsze była! - wyjaśnia. - Przecież Bałuty to serce tego miasta!Ona sama bardzo dobrze się tu czuje. Mieszka przecież wiele lat na Bałutach. Często wspomina dawne czasy. Miała 16 lat, gdy poszła pracować do dawnej fabryki Izraela Poznańskiego, na ul. Ogrodową. Tyle, że już wtedy były to zakłady im. Juliana Marchlewskiego. CZYTAJ DALEJ >>>>... Grzegorz Gałasiński
Sto lat temu Bałuty stały się częścią Łodzi. W granice miasta włączono je dokładnie 18 sierpnia 1915 roku. Decyzję podjęli Niemcy, którzy wtedy okupowali Łódź. Bałuty liczyły wówczas 100 tysięcy mieszkańców i uchodziły za największą wieś w Europie. (przypominamy artykuł opublikowany w 100 rocznicę połączenia Bałut i Łodzi).

Dokładnie 100 lat od tej daty życie na Bałutach toczy się normalnym rytmem. Tu mało kto świętuje urodziny tej dzielnicy Łodzi. Wiele osób o niej nawet nie wie. Tak jak pani Zdzisława, która mieszka tu blisko sześćdziesiąt lat. Wyszła właśnie na spacer z prawnuczkiem, który nie ma jeszcze roku. On już urodził się na Bałutach. Tak jak mama i babcia...Pani Zdzisia siada na ławeczce na małym skwerku przy ul. Bazarowej. Lubi tu przychodzić.

- To jedyny taki zielony skwerek w okolicy - wyjaśnia. - Jest jeszcze park śledzia, ale tam trzeba kawałek dojść... Tu zieleń mam pod bokiem, bo mieszkam w okolicy, w tych blokach, które wybudowano pod koniec lat pięćdziesiątych... Pamiętam zresztą jak zaczęli sadzić drzewa na tym skwerku. Wcześniej był tu rynek..

Pani Zdzisia dziwi się, że Bałuty dopiero 100 lat temu włączono do Łodzi.

- Myślałam, że Łódź tu zawsze była! - wyjaśnia. - Przecież Bałuty to serce tego miasta!

Ona sama bardzo dobrze się tu czuje. Mieszka przecież wiele lat na Bałutach. Często wspomina dawne czasy. Miała 16 lat, gdy poszła pracować do dawnej fabryki Izraela Poznańskiego, na ul. Ogrodową. Tyle, że już wtedy były to zakłady im. Juliana Marchlewskiego.

- Trzydzieści pięć lat w "Marchlewskim" przepracowałam - wspomina pani Zdzisia. - Piękne były czasy... Gdy jeszcze dziś je sobie przypomnę, to chce mi się płakać. Przez ten czas cały czas na przędzalni pracowałam! Chcieli mnie przenieść do biura, do rachuby, ale nie zgodziłam się. Na przędzalni były wyższe zarobki. Jak skończyłam 18 lat, to zaczęłam też pracować na noce. Zwolnienia nie brałam nawet jak byłam chora. Tak mnie do tej pracy ciągnęło!

Tu był bazar, a tam jatki, a tam sprzedawali rybki

Bolesław Rojek wraca właśnie z zakupami z "Biedronki". Z dumą może powiedzieć, że jest bałuciarzem z krwi i kości. Urodził się na ul. Rybnej, po latach znów zamieszkał na tej ulicy, tyle że już w wybudowanym tu pod koniec lat pięćdziesiątych bloku.

- Tu był kiedyś bazar - wskazuje na skwer w okolicach ul. Bazarowej. - Handlowano tu do końca lat pięćdziesiątych. Od strony ul. Lutomierskiej stały murowane jatki. W nich odbywał się handel. Od strony ul. Rybnej sprzedawano zwierzęta - psy, rybki. Obok stały stragany. Można było na nich kupić ubranie, jedzenie. Handlowano przez cały tydzień. Potem wszystko zlikwidowano i zasadzono drzewa.

Plac nazwany dziś placem Piastowskim był kiedyś placem Bazarowym lub Bazarnym. W czasie wojny był świadkiem tragicznych wydarzeń. Na tym placu Niemcy dokonywali publicznych egzekucji więźniów getta... Ale i w czasach getta odbywał się tam handel...

Bolesław Rojek miał 6 lat, gdy wybuchła wojna. Pamięta te czasy, tak jak to co działo się przed jej wybuchem. Razem z rodzicami mieszkał w pokoju z kuchnią w jednej z kamienic przy ul. Rybnej. Pamięta, że żyło się ciężko. Brakowało pracy.

- Mama nie pracowała, a tata dostał pracę niedługo przed wybuchem wojny - opowiada Bolesław Rojek. - Pracował w zieleni miejskiej, na Julianowie. Pamiętam radiowe przemówienie Stefana Starzyńskiego, który wzywał, by bronić Warszawę. Mój tata pojechał bronić stolicę.

Pan Bolesław wspomina, że pierwsze tygodnie po wkroczeniu Niemców były dla Polaków dość spokojne. Niemcy skupili się na prześladowaniu Żydów. Ale spokój nie trwał długo.

- Był początek 1940 roku, gdy Niemcy dali nam dwa tygodnie na opuszczenie mieszkania - wspomina pan Bolesław. - Zaznaczyli, że kto się nie wyniesie, to będzie zaliczony do Żydów. Wyprowadziliśmy się na drugi koniec miasta, na ul. Sanocką. Tam mieszkaliśmy przez całą okupację. Po zakończeniu wojny wróciliśmy na ul. Rybną. Ale nie dało się tam mieszkać. Nie było okien, drzwi... Zostaliśmy na ul. Sanockiej. Dopiero pod koniec lat pięćdziesiątych znów przeprowadziłem się do bloku, na ul. Rybną... I znów mieszkam na Bałutach.

Fabryczna Łódź zabrała sielskie życie

Dziś pewnie wielu mieszkańców Bałut, tak jak pani Zdzisia, nie wierzy że kiedyś były wsią znajdującą się na północ od łódzkiego Starego Miasta. Pod koniec XVIII wieku na Bałutach znajdował się tylko dworski folwark, dwa gospodarstwa oraz karczma. W połowie XIX wieku właściciel folwarku Artur Zawisza, podzielił go na działki budowlane i oddał w dzierżawę. Wieś stale się rozwijała. Z czasem powstała osada fabryczna. W 1875 roku sporządzono plan parcelacji. Wytyczono rynek i kilka ulic. Dwie z nich były przedłużeniem łódzkiej ulicy Zgierskiej, a także Łagiewnickiej. Proces kolonizacji osady fabrycznej Bałuty zakończył się w 1872 roku. Pierwszym osadnikiem tzw. Bałut Nowych był Gustaw Sterzel, lekarz miejski z Łodzi, wyznania ewangelickiego. Po 10 latach mieszkało tam już 1468 osób. 470 było Żydami, 466 - katolikami, 372 - ewangelikam, 160 było innego wyznania..

Gdy powstawała osada fabryczna Bałuty wokół były łąki. Ale zaczęto budować ładne domy. Ze studniami, stojącymi w podwórzach toaletami. Ta sielskość Bałut skończyła się wraz z rozwojem sąsiadującej z nimi fabrycznej Łodzi. Pod koniec XIX wieku i na początku XX zaczęli tu przybywać z okolicznych wiosek ludzie szukający pracy w łódzkich fabrykach. Wielu z nich zamieszkało właśnie na Bałutach, a do pracy dojeżdżali. Gdy wybuchła i wojna światowa mieszkało tam już około 100 tysięcy ludzi. To wtedy, w 1915 roku, okupujący miasto Niemcy zdecydowali, że Bałuty staną się częścią Łodzi...

Wiele miejsc na Bałutach, nawet przez te ostatnie 100 lat, niewiele się zmieniło. Część starych domów wyburzono, między niektórymi wyrosły bloki, w okolicach ul. Stefana wybudowano duże blokowisko, ale spacerując po Bałutach w wielu miejscach nadal odnosi się wrażenie, że czas się tu zatrzymał. Wystarczy przejść się ul. Wojska Polskiego, nazywaną sercem Bałut. Wiele kamienic wygląda tak jak przed wojną. Zrujnowane podwórka, klatki schodowe, stare, walące się komórki... Tylko napisy na murach informujące, że "tu rządzi Widzew" przypominają, że mamy już dwudziesty pierwszy wiek... W okolicach ul. Wojska Polskiego mieszkają kibice Widzewa, a po drugiej stronie ul. Zachodniej, na słynnej "Limance" rządzi już ŁKS.

Ktoś zagrał na akordeonie, ktoś zaśpiewał

Stefan Janiak wychował się w okolicy ul. Limanowskiego. Pamięta czasy, gdy stały na tej ulicy stare drewniane domy. Nazywano je tkackimi. Podobnie było na ul. Zgierskiej. Mieszkał tu jeszcze jako kawaler, z rodzicami w murowanej, czynszowej kamienicy. Tyle, że bez wygód. Ubikacji nie było nawet na korytarzu, trzeba było biegać na podwórko.

- Ale atmosfera była cudowna - zachwala dawne czasy. - Wszyscy się znali. Dzieci bawiły się całe dnie na podwórku, choć było ono kamienne, bez kawałka trawnika. Latem na podwórko wychodzili dorośli. Zwykle w sobotnie popołudnia lub w niedzielę. Bywało, że ktoś wyciągnął akordeon, inny sąsiad zaśpiewał. Obchodziło się wspólnie imieniny sąsiadów. Byliśmy jak rodzina.

Na ul. Wojska Polskiego, w okolicach Placu Kościelnego, nikogo nie dziwią panowie stojący z puszką piwa i używających "mocnych" słów. 69-letnia Irena urodziła się w kamienicy na ul. Wojska Polskiego. Przyzwyczaiła się do tych bałuckich klimatów. Nie wyobraża sobie życia w innej dzielnicy Łodzi.

- Jestem typową bałuciarą! - zapewnia pani Irena. - To na pewno nie jest bardziej niebezpieczna dzielnica Łodzi niż inne. Mnie z Bałutami wiążą same miłe wspomnienia.

Trochę ubolewa, że w jej kamienicy zostało niewielu starych lokatorów. Jedni umarli, inni się wyprowadzili. Ona i jej mąż zostali, choć ich dzieci też poszły na swoje. Nie wszyscy nowi sąsiedzi są "aniołami", niejeden ma swoje na sumieniu, ale nie boi się wieczorem wyjść na ulicę.

- Z nożami tutaj nikt po ulicy nie biega! - śmieje się. - Choć dawniej mówiono: Nie tykaj bałuciarza, bo bałuciarz katuje i serca wyjmuje! Pewnie, że zdarzy się, że komuś ktoś wyrwie torebkę. Ale takie rzeczy dzieją się też na ul. Piotrkowskiej. Ale dalej nawet najgorszy bandyta z Bałut sąsiada nie ruszy!

W bramie jednej z kamienic przy ul. Łagiewnickiej stoi mężczyzna po sześćdziesiątce. Z dumą mówi, że na Bałutach się urodził i wychował. Wspomina kawalerskie czasy.

- Gdy się szło się do dziewczyny mieszkającej w innej dzielnicy, to trzeba było się liczyć z tym, że człowiek może oberwać, bo był obcy, z Bałut - opowiada. - Teraz to już historia, ale za Bałutami ciągnie się taka opinia. Może dlatego, że jest tu dużo biedy? Dziś to najwięcej zamieszania robią takie wyrostki, po 17, 18 lat. Przyznam, że sam bałbym się spotkać takiego. Zwłaszcza, gdy wcześniej wypije kilka piw.. Niebezpiecznie robi się też gdy wpadają w nasze okolice chłopaki z "Limanki". "Limanka" jest za ŁKS-em, a u nas mieszkają kibole Widzewa.

By na wczuć się w atmosferę dawnej Łodzi i Bałut wystarczy choćby odwiedzić ul. Berka Joselewicza. To niewielka ulica prostopadła do ul. Łagiewnickiej. Na jednym z podwórek stoi rząd drewnianych komórek. Wyróżnia się ta, na której dachu znajduje się gołębnik z kilkudziesięcioma ptakami. Kiedyś na niemal każdym bałuckim podwórku hodowano gołębie.

- To gołębie sąsiada, ale nie ma go dziś - tłumaczy pani Dorota. Razem z dwoma sąsiadkami: panią Celiną i Zdzisławą usiadła na podwórku korzystając ze słonecznej pogody. - Od wielu lat je hoduje. W okolicy zostało już tylko kilku hodowców gołębi.

Wszystkie panie na ul. Berka Joselewicza mieszkają od lat. Pani Celina wprowadziła się tu w 1945 roku. Dorota zamieszkała tu przed czterdziestu laty. A Zdzisława urodziła się w mieszkaniu, w którym do dziś mieszka.

- Nie chciałabym mieszkać w innym miejscu, choć warunki są tu jakie są - mówi Dorota. - Mimo wszystko jest tu miła atmosfera. Ludzie się znają. Bo gdzie jeszcze ludzie wychodzą na podwórko, siadają, rozmawiają? Tylko na Bałutach! Jedni stają przy gołębiach, inni siadają obok i też gadają...

Pani Zdzisława mówi, że jej córka mieszka na ul. Radwańskiej. Tam nikt nie siada na podwórku, nie zna się sąsiadów.

- A ja znam tu nie tylko ludzi z mojej kamienicy - dodaje pani Zdzisława. - Ulice w okolicy są krótkie, więc zna się ludzi także stamtąd. I zawsze mogę liczyć na pomoc sąsiadów.

Przez tego Berka mało matury nie oblałam

Panie mają tylko jedną bolączkę. To dom, w którym mieszkają. Dorota pamięta, że jak się tu wprowadzała, to zawieszano na nim informację, że kamienica jest przeznaczona do rozbiórki. Nawet były kłopoty z zameldowaniem nowym lokatorów.

- Potem kartkę zdjęto, od tego czasu minęło blisko czterdzieści lat i kamienica stoi dalej - dodaje pani Dorota. Pani Zdzisława mówi, że miała wielkie kłopoty z wykupieniem swego mieszkania. Udało się po wielu perturbacjach.

- Część lokatorów dalej do ubikacji chodzi na podwórku - przypomina pani Zdzisława. - My z częścią sąsiadów zmieniliśmy na własny koszt rury i mogliśmy założyć ubikacje, łazienkę. Ale ci co mieszkają po prawej stronie nie mogą tego zrobić! Stwierdzono, że nie da się tam wymienić rur.

Pani Celina, która ma też sporo lat i wiele widziała, narzeka że kamienica jest tak stara, że robią się dziury w ścianach.

- Ja mieszkam na trzecim piętrze i dach przecieka - żali się kobieta.

Panie dobrze wiedzą, że kiedyś ich ulica znajdowała na terenie getta. Jeszcze nie raz przyjeżdżają tu autokary z wycieczkami z Izraela.

- Ja to przez tego Berka Joselewicza nie zdałabym matury! - śmieje się pani Zdzisława. - Zapytali mnie na egzaminie maturalnym kim był. Nie miałam pojęcia! Dziś już wiem, że żydowskim żołnierzem walczącym w insurekcji kościuszkowskiej, Legionach Polskich we Włoszech...

Na ul. Joselewicza mieszka też pani Lodzia. Śmieje się, że jest najstarszą lokatorką w jej kamienicy, a może nawet na całej ulicy. Na ul. Joselewicza wprowadziła się z rodzicami w 1945 roku. Miała wtedy 15 lat.

- Jestem łodzianką z krwi i kości! - opowiada. - Przed wojną moi rodzice mieszkali w różnych miejscach. Wędrowali po Łodzi szukając najniższego komornego. Ja urodziłam się na ul. Południowej, koło ul. Zacisze. Mieszkaliśmy też niedaleko stąd, na ul. Gęsiej. A potem na Chojnach, na ul. Suwalskiej...

Pani Lodzia pamięta, że gdy wprowadzili się na ul. Joselewicza, w wielu mieszkaniach nie było okien, drzwi, podłóg.

- Już po wyzwoleniu brakowało opału, więc ludzie przychodzili na Bałuty i brali różne rzeczy, by ogrzać mieszkania - wspomina pani Lodzia. - Ja sama z Chojen przychodziłam tu po drzewo...

Pamięta też, że w 1945 roku na podwórku stał drewniany, piętrowy budynek, szopa...

- Na środku podwórka znajdowała się studnia - dodaje. - Do tej pory jest tam zagłębienie. A te komórki, które tu teraz są to każdy sam sobie wybudował. Dopiero z rok temu wymienili rury i można było na własny koszt sobie założyć ubikację. Ale nie w całej kamienicy. W jednej połowie nie da się już tego zrobić. Dlatego ubikacja jest też na podwórku. Ta kamienica ma już ponad 120 lat i powinna być rozebrana!

Jakie stulecie? Niech chodniki wyremontują!

Pani Lodzia wspomina, że o rozbiórce mówiono już wiele lat temu. Była już nawet z mężem w biurze na ul. Piotrkowskiej, by rozmawiać o przeprowadzce do bloków.

- Trzeba było jednak wpłacić 7 tysięcy złotych - wyjaśnia. - Wychowywaliśmy z mężem czwórkę dzieci, nie mieliśmy tylu pieniędzy, więc tu zostaliśmy.

Pani Lodzia opowiada, że w te wszystkie lata pracowała w łódzkich fabrykach. Między innymi na ul. Smugowej u Biedermana, czyli "Harmana", na Widzewie, w "1 Maja", potem w "Wiośnie Ludu"...

- Tamte czasy mile wspominam tylko z tego powodu, że człowiek był młody - twierdzi pani Lodzia. - Ale żyło się okropnie. Ja miałam trzymiesięczne dziecko, trzeciego synka, którego karmiłam piersią i chodziłam na osiem godzin do pracy do fabryki! Wstydziłam się nawet mówić, że karmię dziecko piersią! Ja pracowałam na zmiany, mąż i tak się wymienialiśmy...

Pani Lodzia wspomina, że po wojnie do domów po wywiezionych i wymordowanych przez Niemców Żydach wprowadziło się wiele osób spod Łodzi, którzy przyjechali tu szukać pracy. A także repatrianci z Wilna i okolic. Tak jak jak jej mąż.

O 100-leciu włączenia Bałut pani Lodzia nie słyszała. Lubi swoją dzielnicę, ale na koniec życia chciała by tylko jednego: by wyremontowali chodniki w okolicy! Ma niewidomego męża, który przez te krzywe chodniki nie może wyjść z domu...

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki