Nie milkną echa ujawnienia taśm z zamkniętego spotkania premiera z działaczami PO, podczas którego szef rządu nazwał "pisiorem" współpracownika ministra spraw wewnętrznych. W weekend żyliśmy losem "pisiora", który - na oko premiera - szybko zakończy karierę. Poniedziałek przyniósł tradycyjne w takiej sytuacji poszukiwania winowajcy, odpowiedzialnego za przeciek. I jak zawsze stało się jasne, że niczym jest grzech nagrywanego wobec grzechu tego, kto trzymał dyktafon. Według Małgorzaty Kidawy-Błońskiej z PO sprawa dowodzi upadku obyczajów. Nagrywającego, oczywiście, nie mówiącego. Gdy oddajemy to wydanie gazety do druku, wciąż nie wiadomo, czyje obyczaje upadły na samo dno dno, czyli kto nagrał. Grzegorz Schetyna na wszelki wypadek informuje dziennikarzy, że w tej sprawie jest bez winy. A jako że sam zadowolony faktem upublicznienia nagrania nie jest, też będzie szukał winowajcy. Szkoda tylko - jak sam zauważa - że spotkanie nagrywało wiele osób...
Dziwne, ale tak jest za każdym razem, gdy na światło dzienne wyjdą jakieś taśmy. Gdy kandydat na prezydenta Elbląga rzucał mięsem, jego partia nie widziała w tym nic złego, zaś on sam hardo przyznawał, że używa męskiego języka. Za to ten, co nagrał, uprawiał, oczywiście, brudną politykę.
Piotr Brzózka
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?