Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Najbardziej "gorące" duety rodzinne w polskiej polityce

Marcin Darda
Marcin Darda
Polska polityka zaczyna obrastać w małe dynastie. Ponieważ jednak demokracja wciąż jest młoda, mniej jest na razie relacji ojciec - syn i matka - córka, szczególnego zaś znaczenia nabierają duety braterskie.

Bracia Glińscy, wicepremier Piotr i reżyser Robert, stanowią ostatnimi czasy jeden z dwóch najbardziej „gorących” duetów rodzinnych w polskiej polityce (drugi to Jacek i Jarosław Kurscy), choć tylko młodszy Piotr jest politykiem.

Starszy brat Gliński w politykę się chwilowo zaplątał. Wszystko za sprawą podejrzeń graniczących z pewnością, jakoby reżyser publicznie nazwał wicepremiera idiotą. A było to tak: brat wicepremier rozpoczął swoje urzędowanie od gorącego protestu przeciw porno-sztuce, wystawianej na deskach Teatru Polskiego we Wrocławiu. Protestował tak energicznie, że zrobił spektaklowi darmową reklamę. Reżyser Gliński wyraził się więc, że jego „brat idiota”, dał się w ten sposób wpuścić kanał.

Media nie mogły tego nie podchwycić. Rozpoczęło się ubolewanie nad dramatycznym konfliktem na łonie rodziny Glińskich, grążącym uwiądem braterskich relacji.

Wicepremier i poseł z Łodzi, w rozmowie z „Dziennikiem Łódzkim” zasugerował, że brat reżyser nie to miał na myśli, bo co innego być idiotą, a co innego zachować się jak idiota.

- Robertowi chodziło o moją pewnego rodzaju naiwność. Nie mamy żadnych problemów w relacjach rodzinnych. Ta kwestia wynikła z tego, że Robert ma inny pogląd na tę sprawę. A ja miałem obowiązek zareagować, bo jestem ministrem kultury odpowiadającym za wydawanie środków publicznych, które powinny być we właściwy sposób wydawane. Robert uważa, że dałem się sprowokować, mamy zatem inne zdania na ten temat, ale robienie z tego rodzinnego konfliktu jest po prostu złą wolą - wyjaśniał na naszych łamach wicepremier Gliński.

Co ciekawe, w Łodzi nie od razu było jasne, że obaj panowie to bracia. Piotr Gliński powiedział o tym goszcząc w Łodzi, jako kandydat na technicznego premiera. Choć nie był jeszcze tak ściśle związany z PiS, dla wielu było dużym zaskoczeniem, że rektor łódzkiej „filmówki”, reżyser filmu „Cześć Tereska”, to najbliższa rodzina człowieka wchodzącego właśnie do dużej polityki pod rękę z Jarosławem Kaczyńskim. Zwłaszcza, że Robert Gliński zawsze chyba stronił od polityki. Gdy w 2010 r. do „Dziennika Łódzkiego” nadesłano listę ze składem komitetu honorowego Jarosława Kaczyńskiego w wyborach na prezydenta RP, znajdowało się tam nazwisko Roberta Glińskiego, piastującego wtedy najwyższą funkcję w szkole filmowej. Ale utrzymało się w tym towarzystwie nazwisko rektora jeden dzień. Robert Gliński uprzejmie, acz stanowczo zażądał sprostowania, bo z komitetem Kaczyńskiego nie miał nic wspólnego.

Jedno jest pewne, łatwo braciom nie będzie. Bo np. reżyser bywając w towarzystwie innych artystów słyszy sardoniczne „Panie Gliński, proszę pozdrowić brata”. Co media podchwytują ze szczególnym upodobaniem.

Szef dyplomacji, brat szefa skarbówki

W 2011 r. u progu kampanii samorządowej do Łodzi przywieziono w teczce - jak żartowano nawet w PiS - Witolda Waszczykowskiego, byłego wiceszefa MSZ, dyplomatę. Został kandydatem PiS na prezydenta Łodzi. Na wszelkie sugestie z wykorzystaniem słów „teczka” lub „spadochroniarz”, reagował alergicznie, z nerwowym uśmiechem, chwilę potem przypominając swoje związki z Łodzią: tu przeprowadziła się z Piotrkowa cała jego rodzina ze strony matki, tu studiował on sam, tu mieszkają najbliżsi, czyli mama i brat. Właśnie... brat Tomasz.

Dziś Witold jest szefem polskiej dyplomacji i gwiazdą mediów, choć nie zawsze w takim kontekście, jak sam by sobie tego życzył. Co innego brat Tomasz, o którym można się jedynie domyślać, że musi być przeciwieństwem brata Witolda - to znaczy nie lubi brylować publicznie, o czym za chwilę.

Po ostatnich wyborach parlamentarnych na korytarzach Urzędu Kontroli Skarbowej w Łodzi gruchnęło, że nowym szefem zostanie kolega Waszczykowski. Tomasz Waszczykowski, brat „tego Waszczykowskiego”, od lat pracownik UKS. Również dla „Dziennika Łódzkiego” jego nominacja na stanowisko dyrektora UKS w Łodzi zaskoczeniem nie była. W Sylwestra napisaliśmy, że zwyżkę wpływów w Łodzi ministra Waszczykowskiego poznamy w chwili, gdy jego brat Tomasz otrzyma ten awans. Czekaliśmy 5 dni na potwierdzenie przypuszczeń.
Czy brat Tomasz przypomina brata Witolda - możemy się nigdy nie dowiedzieć. Mimo że pełni funkcję publiczną i jest opłacany przez podatnika odmówił nam swojej fotografii. A może różnica między braćmi jest tylko pozorna. Bo gdy brat Tomasz dowiedział się, że o nim piszemy, wyraził chęć zapoznania się z tekstem przed publikacją...

Braterska droga z PSL do PiS

- Nie udzielałem bratu żadnej rekomendacji na to stanowisko, jego kandydatura została zgłoszona przez starostę rawskiego - tak Janusz Wojciechowski jako wicemarszałek Sejmu w 2002 r. tłumaczył awans swego brata na szefa powiatowego biura Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa w Rawie Mazowieckiej.

Było to bardzo dawno temu, choć problematyka, jak widać pozostała aktualna - dziś też mówimy o tym, kogo PiS zatrudnia w terenowych oddziałach ARiMR. Tyle, że rzeczywistość polityczna była inna, a bracia Wojciechowscy nie działali w Prawie i Sprawiedliwości, lecz PSL.

W następnych latach całą drogę z PSL do PiS, via PSL Piast, przebyli razem. Aczkolwiek starszy Janusz ma na koncie więcej osiągnięć: był prezesem NIK, prezesem PSL, posłem teraz jest eurodeputowanym. Młodszy Grzegorz, nim trafił na Wiejską, przeszedł skromniejszą drogę - był m.in. radnym w Regnowie, najmniejszej gminie w województwie.

Nazwisko Wojciechowski to w regionie instytucja, a markę wyrobił Janusz.

- Kiedy Grzesiek startował w wyborach, to nawet imienia na plakaty nie wrzucał, było tylko Wojciechowski z numerem na liście - mówi jeden z dawnych znajomych z PSL. - Zresztą wielu wyborców PSL wciąż jest przekonanych, że bracia Wojciechowscy nadal są z nami i dlatego na nich głosują, nabijając poparcie dla PiS. Fenomen - opowiada działacz PSL.

Janusz jest rozpoznawalny, to niemal stały gość publicystycznych programów większości stacji, bloger internetowy o wyrazistych poglądach. Grzegorz jest w cieniu, znany głównie w regionie. Ale jest ciekawostka. Podejrzewano niedawno, że blog Janusza Wojciechowskiego prowadzą jego asystenci. W odpowiedzi on przyznał, że artykuły na tematy rolnicze, dotyczące np. Wspólnej Polityki Rolnej, GMO, znaczenia polskiego rolnictwa w Europie i świecie, są pisane ręką Grzegorza, jako prawdziwego znawcy tych spraw. „Również brat przygotowuje większość moich wpisów w sprawach interwencyjnych, dotyczących krzywd ludzkich i temu podobnych spraw. Ja się tymi sprawami zasadniczo nie zajmuje, z brata mam pełną wyrękę, także we wpisach na blogu” - pisał Janusz.

Teraz starszy z braci gra o posadę życia, stanowisko audytora w Europejskim Trybunale Obrachunkowym, wartą 20 tys. euro miesięcznie przez sześć lat kadencji. To byłoby ukoronowanie kariery. Ale o obu braciach mówi się, że mają rękę nie tylko do własnych karier, bo i ludzie przy Wojciechowskich idą w górę. Np. Marcin Witko, niegdyś asystent Janusza jeszcze z czasów PSL, ma dziś za sobą epizod w Sejmie, a teraz jest prezydentem Tomaszowa Mazowieckiego. Jeszcze lepszy przykład to Rafał Ambrozik. Był kierowcą Janusza, potem kierował jego biurem. Dziś jest senatorem, a ma dopiero 37 lat.

Wojtek lewicy nie zbawił, a brat...

Z braci Olejniczaków w dużej polityce zdecydowanie wcześniej objawił się ten młodszy, Wojciech. On też dalej zaszedł, niż Cezary. Łączy ich to, że obaj wybrali SLD. I to, że obaj chwilowo mają przymusowy odpoczynek od polityki. A co ich dzieli?

- Nie ma co ukrywać, Wojtek jest narcyzem - mówi bez ogródek polityk SLD, wspólny znajomy obu braci.

W ocenie utwierdza go choćby słynna okładka tygodnika „Wprost”, z Olejniczakiem w pozie swobodnej, w rozpiętej koszuli, z gołą klatą. Widać, że nie bał się obiektywu.
Politycy Sojuszu wspominają inną publikację „Wprostu”, zatytułowaną skromnie „Mojżesz Lewicy”. Było to pod koniec 2014 r., zbliżały się wybory prezydenckie, SLD rozpaczliwie szukał kandydata. Olejniczak bynajmniej nie był już taki „młody i obiecujący”, mimo to cytowany przez tygodnik Tadeusz Iwiński przekonywał: „Najlepszy byłby Wojtek Olejniczak. Przystojny, kobiety na niego zagłosują”. Nerwowo miała na te słowa zareagować Joanna Senyszyn, sama zdradzająca ochotę na start w wyborach. Według „Wprostu” posłanka rzekła wtedy: „Odpowiem anegdotą. Dwuletni chłopczyk patrzy na swojego peniska i pyta mamę: czy to jest mój mózg? Jeszcze nie - mówi mama”.

Wojciech Olejniczak zaczynał karierę pomagając w drugiej, triumfalnej kampanii prezydenckiej Aleksandra Kwaśniewskiego. Potem został posłem, ministrem, przewodniczącym SLD, eurodeputowanym, należał do politycznej ekipy Kwaśniewskiego i Kalisza. W swoim czasie była to naprawdę wysoka półka.

- Aleksander Kwaśniewski oddał Wojtkowi całą lewicę na tacy, ale krótko mówiąc, Wojtek odjechał. Przegrał wewnętrzne wybory w Sojuszu z Grzegorzem Napieralskim, bo trochę zaszkodziła mu władza. Jak poczuł warszawskie salony, to już nie chciał się spotykać ze zwykłymi ludźmi - opowiada jeden z polityków SLD.

I przypomina anegdotę przytaczaną też przez „Wprost”:

- Pod koniec 2014 r. Wojtek wracał ze Stanów, żeby zostać tym mesjaszem, żeby wystartować w wyborach na prezydenta RP. Jego brat miał go witać na Okęciu z orkiestrą strażacką z Bielaw, słyszałem, że Czarek zawczasu dał o tym znać tabloidom. Wszystko było dograne, powstał nawet wstępny sztab wyborczy, tyle że kilka dni przed przylotem Wojtek powiedział, że musi jeszcze wszystko przegadać z kilkoma osobami. I przestał odbierać telefony. A potem nagle się odnalazł jako doradca prezesa NBP, Marka Belki - opowiada polityk, konkludując, że wskutek tych właśnie wydarzeń, kandydatką SLD została Magdalena Ogórek. Też ładna, przynajmniej tyle się zgadzało...

A wspomniany Cezary Olejniczak? W SLD mówią, że jest inny niż Wojciech. Typ brata-łaty, nie tak globalny jak brat, bardziej lokalny. Nawet poświęcona mu strona Wikipedii opisuje go w pierwszej kolejności jako „polskiego rolnika”, a dopiero potem samorządowca i polityka. Po szczeblach politycznej kariery piął się powoli, od spodu, ale i tak nie sposób nie postawić pytania, czy nie pchało go aby nazwisko brata. On sam mówi, że nie.

- Pracowałem na samy dole, byłem radnym gminy Bielawy, potem dostałem się do sejmiku województwa, potem był propozycja startu do Sejmu. Zawsze pracowałem solidnie. Tygodnik „Polityka” trzykrotnie mnie wyróżniał, jako debiutanta a potem jednego z najlepszych posłów - mówi Cezary Olejniczak.

Jego kolega z Sojuszu potwierdza, że pracowity starszy Olejniczak jest bardzo.

- Tyle, że z Czarkiem jest taki problem: ktokolwiek z nim rozmawia i powie, że jest podobny do brata, to od razu się nieprawdopodobnie obrusza. A jak ktoś powie, że ma dobre nazwisko, że Wojtek mu pomaga, to potrafi się poważnie obrazić - mówi polityk SLD.

Starszy Olejniczak przekonuje, że żadnego problemu z bratem Wojciechem nie ma.

- Jest tylko 18 miesięcy młodszy, więc praktycznie jesteśmy w tym samym wieku, chodziliśmy do jednej szkoły średniej, najpierw ja zacząłem uczęszczać do technikum ogrodniczego, potem brat za mną podążył, dopiero na studiach się rozeszliśmy - mówi Cezary Olejniczak. I potwierdza, że obaj z bratem służyli do mszy. - Jesteśmy wyznania rzymskokatolickiego, to było naturalne, mieszkamy obok kościoła, właściwie przez płot.

Plany na przyszłość? Cezary Olejniczak mówi, że będzie jeszcze startować w wyborach. Na razie sprawdził się w ochotniczej straży pożarnej w rodzinnym Waliszewie. Jednogłośnie został wybrany prezesem na kolejną kadencję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki