Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Najpierw msza, potem zabawa. Tak bawią się na "księżowskim weselu" [ZDJĘCIA]

Matylda Witkowska
archiwum Piotra Pająka
Zakonnice tańczące kankana, chór franciszkanów w repertuarze pieśni biesiadnych, ksiądz dziekan pląsający do taktów "Ona tańczy dla mnie"? Takie scenki mogą zobaczyć goście uroczystości prymicyjnych, zwanych potocznie "księżowskimi weselami". Właśnie dobiega końca sezon na takie imprezy.

Prymicja to pierwsza w życiu msza, którą młody ksiądz tuż po święceniach odprawia w rodzinnej parafii.

- To święto całej społeczności - podkreśla o. Piotr Matuszak, rektor franciszkańskiego seminarium w łódzkich Łagiewni-kach. - Zaczyna się w domu błogosławieństwem rodziców, potem wszyscy idą w procesji do kościoła. Po mszy prymicjant błogosławi wiernych i rozdaje obrazki z cytatem z Pisma Świętego - wylicza zakonnik. A potem zaczyna się zabawa.

Rodzinę i przyjaciół młody kapłan zaprasza do wynajętej sali lub restauracji na imprezę z wodzirejem i zespołem muzycznym, trwającą nawet do białego rana.

Ksiądz Michał Misiak z Łodzi miał prymicję na 250 osób w szkole w Tomaszowie Mazowieckim. - Na szczęście w przygotowanie imprezy włączyli się parafianie. Prawie każdy gość przyniósł coś do jedzenia. Był wodzirej i zabawy w tańce z różnych krajów. Impreza skończyła się koło ósmej, do północy sprzątaliśmy salę - relacjonuje duchowny.

Piotr Pająk, wodzirej z Łodzi, podkreśla, że na prymicjach goście bawią się świetnie.

- To najlepsza impreza, jaka może być, lepsza nawet od wesela - zapewnia wodzirej.

Na początku jednak bywa drętwo. Bo proporcje między świeckimi i księżmi wynoszą na takiej imprezie nawet pół na pół.

Pan Krzysztof, który brał udział w prymicji w Łodzi, na początku czuł się niezręcznie.

- Obok mnie siedziało rzędem 30 facetów w czerni, mówili do siebie per "księże dziekanie", "księże prałacie". Nie miałem pojęcia, jak się zachować ani o czym rozmawiać - przyznaje. - Na szczęście po dwóch godzinach wierchuszka sobie poszła, młodsi księża zdjęli sutanny i ruszyli w tany. Pod koniec chwycili się za ramiona i tańczyli zorbę.

Zasadą jest, że impreza prymicyjna rozkręca się po dwóch, trzech godzinach. Z każdą kolejną jest mniej formalnie.

- Na początku jest część oficjalna, z obiadem, sesją zdjęciową, życzeniami i tortem - wylicza wodzirej. - Potem śpiewamy prymicjantowi "Barkę", tańczymy poloneza oraz tańce lednickie. Potem przychodzi czas na konkursy i zadania grupowe. Z każdym kolejnym utworem jest coraz bardziej radośnie i zwariowanie - mówi.

Co się gra na prymicjach? Piotr Pająk proponował w tym roku chrześcijańskie piosenki takiej jak "Miłość cię znajdzie", czy "Słowiański" Magdy Anioł, ale też utwory Zakopowera, "Waka waka" Shakiry, i "Harley mój" Dżemu.

- "Ona tańczy dla mnie" też musi być - przyznaje. Czego by nie zaprezentował? - Techno, mocnego trance, ciemnego rocka oraz wulgarnych przebojów disco polo wylicza wodzirej.

Anna Biskupska, wokalistka grającego też na prymicjach zespołu Negro z Poddębic, na początku miała problemy z wyborem repertuaru.

- Nie wiedzieliśmy, co zagrać, bo przecież połowa piosenek jest o miłości - mówi wokalistka. - Zaczęliśmy od standardów jazzowych po angielsku, ale potem księża sami prosili o "Jesteś szalona" i inne hity disco polo. To normalni chłopcy. Mają 24 lata i jak każdy chcą się pobawić.

Piotr Pająk też przyznaje, że nigdy nie miał problemów z wyciągnięciem księży do tańca.

- Na początku dostojnicy próbują czasem utrzymać się z godnością w roli. Ale gdy widzą, że wszyscy inni zaczynają świetnie się bawić, to też dołączają - mówi wodzirej. Namówienie do tańca sióstr zakonnych też nie jest trudne. - To wspaniałe kobiety, zatańczą wszystko, jak trzeba to i kankana też - mówi.

Na prymicjach absolwentów łódzkiego seminarium franciszkańskiego o dobry humor gości dba seminaryjny zespół Pokój i Dobro. Chłopcy w czarnych habitach mają w repertuarze piosenki i pląsy o tematyce religijnej, ale także piosenki biesiadne. -"Szła dzieweczka do laseczka" też zaśpiewają - zdradza ojciec rektor.

Rola zespołu czy wodzireja jest na prymicji ważniejsza niż na zwykłym weselu. Bo prymicje to zwykle imprezy z ograniczoną ilością alkoholu: jeżeli w ogóle się pojawia, to zwykle jako kieliszek szampana na początku lub wino do obiadu. Nie można więc liczyć na to, że goście strzelą sobie kilka głębszych dla kurażu i zabawa sama się rozkręci.

Prowadzenie takiej imprezy jest więc łatwiejsze. Chyba że bliscy nielegalnie urządzą "metę" w jakimś samochodzie.

- Prowadziłem raz prymicję, gdzie trzy czwarte gości świetnie bawiło się na trzeźwo. Niestety ci, którzy nie uszanowali woli prymicjanta, chodzili jak zombie - opowiada Piotr Pająk.

Nie zdarza się natomiast, by w takim stanie był widziany sam prymicjant. Sytuacja zobowiązuje, a poza tym - jest tyle obowiązków, że nie ma na to czasu.

Nie zdarzają się też raczej sytuacje dwuznaczne. Piotr Pająk przedobrzył z zabawami tylko raz, na początku prymicyjnej kariery.

- Jest taka zabawa w "czołg". Panowie stoją w kole, za nimi panie. Ustawiłem więc braciszków w szeregu i na hasło "do czołgów" panie wskoczyły im na plecy. Braciszkowie byli zdziwieni, ale chyba im się spodobało. Tylko ojciec przeor stał w kącie i patrzył bardzo krzywo - wspomina wodzirej.

Prymicja nazywana jest czasem "księżowskim weselem". Nie bez powodu. Oprócz zabawy i tańców są też inne weselne elementy: podziękowanie rodzicom za trud wychowania i obowiązkowy na weselach przebój "Cudownych rodziców mam". Jest też tort krojony przez młodego księdza, życzenia i prezenty dla prymicjanta, a także coś na kształt oczepin, czyli tzw. prymicjada.

Podobnie jak na oczepinach pojawiają się wtedy zgadywanki i wesołe zabawy. Ale bez znanych z wesel dwuznaczności. Wszystko zależy od pomysłowości prowadzącego: czasem pojawiają się kolorowe gadżety, innym razem bliscy młodego kapłana muszą odpowiedzieć na pytanie, czy całował kiedyś dziewczynę, albo się upił.

Podczas zabawy wręcza się także prezenty.

- Są raczej w stylu upominków pierwszokomunijnych niż praktycznych prezentów ślubnych, bo młody ksiądz pralkę czy kuchenkę będzie miał na plebanii - tłumaczy jeden z łódzkich zakonników. - Prymicjant może dostać laptopa albo rower. Odradzam kupowanie albumów ze zdjęciami Jana Pawła II. Nie wiem czemu wszyscy uznają je za doskonały prezent prymicyjny, a żaden ksiądz ich potem nie ogląda - dodaje.

On sam miał prymicję w stylu lekko myśliwskim.

- W prezencie dostałem wymarzoną wiatrówkę - opowiada. - A gdy goście poszli do domu, poszedłem z kolegami do bani. Siedzieliśmy tam, pijąc piwo i rozmawiając o życiu. To była niezapomniana impreza.

Popularnym prezentem jest też samochód, na który zrzuca się rodzina młodego kapłana - przyda mu się w pracy duszpasterskiej, zwłaszcza jeśli dekret biskupa skieruje go na wieś.

Prymicja, na której przez chwilę przenikają się światy ludzi świeckich i duchownych, to także okazja do wzajemnego poznania i - używając branżowego języka - wzajemnego ubogacania.

Ojciec Piotr Matuszak służbowo odwiedził w tym sezonie dwie imprezy prymicyjne. Na obu tańczył. Ale przeprowadził też wiele poważnych rozmów.

- Na prymicjach poznaje się ludzi oraz sprawy, którymi oni żyją. To dla nas, księży, bardzo ważne - tłumaczy. - Czasami ludziom łatwiej jest poruszyć jakiś problem, gdy siedzi się razem przy obiedzie. Na co dzień dystans z księdzem bywa większy.

Właściciel prymicyjnej wiatrówki podkreśla jednak, że własna prymicja jest ostatnią, podczas której można się bawić naprawdę beztrosko.

- Z reguły na zabawie tak jest, że ktoś chce wykorzystać okazję i porozmawiać z księdzem o sprawach, które nurtują go od wielu lat - mówi. - Bywa, że kończy się to nawet prymicyjną spowiedzią. Niestety, bycie księdzem to takie powołanie, że w pracy jest się cały czas.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki