Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nasi politycy nie są ą, ę, tylko mówią po prostu k...wa i ch...j

Marcin Darda
Rzucanie publicznie wulgaryzmami nie zna nie tylko podziałów politycznych, ale i szczebla administracji, bo klną publicznie nie tylko posłowie czy ministrowie, ale także samorządowcy.

Zdawać się mogło, że skoro politycy, a szczególnie posłowie czy ministrowie, są elitą narodu, bo sami jako wyborcy pchnęliśmy ich na najwyższe funkcje, to trzymają jakiś moralny poziom. Tymczasem nic bardziej złudnego: klną nie tylko jak szewcy, ale jak każdy przeciętny Polak. Ale od przeciętnego człowieka nie powinno się wymagać się, czego wymaga się od ludzi na najwyższych państwowych stanowiskach.

Po Marku Belce, prezesie Narodowego Banku Polskiego, polityku z tytułem profesorskim, mało kto by się tego spodziewał, może poza bliskimi przyjaciółmi lub partnerami politycznymi. Podobnie po ministrze Bartłomieju Sienkiewiczu. To przecież potomek Henryka Sienkiewicza, mistrza słowa i to słowa krzepiącego naród.

W tym, co przeczytaliśmy w stenogramach ich podsłuchanej "rozmowy", nic krzepiącego jednak nie było. Ordynarność tych negocjacji w żadnym wypadku nie jest jednak czymś nowym, tylko potwierdzeniem reguły, że większość naszej politycznej elity z trudem wtrąca do rozmowy normalne słowa. W tej kwestii nie ma podziałów na PiS, SLD czy PO. Wystarczy przypomnieć sobie słynne wyjazdowe posiedzenie klubu PiS na Podkarpaciu, z którego fragment nakręconej przez paparazzi libacji alkoholowej trafił do internetu.

Posłowie Adam Hofman i słynny "Agent Tomek" rzucają k...mi i ch..mi na lewo i prawo. A co więcej - z ich dialogów wynika, że mają świadomość, iż cała libacja jest rejestrowana. Zarówno w tej sytuacji, jak w przypadku rozmów Belki z Sienkiewiczem tłumaczenie, że to prywatne rozmowy, jest naiwne i dziecinne. To przecież osoby publiczne i rozmawiające o sprawach publicznych. Mocne słowa mają jednak różną wartość.

O ile mentalnie można je wybaczyć politykom liberalnym czy lewicowym, o tyle mogą zalatywać ciężką hipokryzją, jeśli padają z ust osób określających się jako konserwatywne. Nikt by się przecież nie zdziwił, gdyby k...wa nie schodziła z ust Janusza Palikota, bo i tak jest uznawany za amoralistę. Ale gdy klną politycy PiS, zadziwić się już należy, bo to niemal chodzące dekalogi.

- Nie będę oszukiwał, klnę często i nie tylko pod nosem, ale umiem powściągnąć się w sytuacjach publicznych, choć często mam ochotę rzucić mięsem - mówi z rozbrajającą szczerością łódzki senator PO Maciej Grubski. - Daleko mi jednak do "święto...bliwości" niektórych polityków na przykład Prawa i Sprawiedliwości, którzy prawdziwą twarz pokazują w rozmowach zakulisowych.

Publiczne rzucanie wulgaryzmami nie zna nie tylko podziałów politycznych, ale i szczebla administracji, bo klną publicznie nie tylko posłowie czy ministrowie, ale i samorządowcy.

Nagrani parę lat temu przez przypadek (operator lokalnej telewizji zostawił włączoną kamerę podczas przerwy w sesji) samorządowcy ze Świnoujścia rozmawiali ze sobą tak jak Belka z Sienkiewiczem.
Konserwatywny prezydent Bełchatowa Marek Chrzanowski też kiedyś posłał na sesji w kierunku radnego PiS cierpkie "sp...laj". O ile Chrzanowskiego można tłumaczyć emocjami, o tyle zaskakujące jest to, że zarówno Hofman, jak i Belka czy Sienkiewicz emocji nie okazywali. Ich rzucane na zimno ku...wy znacząco różniły się od k...wa mać Sławomira Nowaka, a chodzi właśnie o emocje. Bluzg Nowaka to bluzg człowieka, któremu kariera polityczna chyli się ku upadkowi.

"Gdzie masz czapkę, ch...u" - przylgnęło do Jerzego Kropiwnickiego, choć ten kategorycznie zaprzecza, że użył słowa na ch. Słowo k…wa padło nawet spod laski marszałkowskiej, bo prowadzący obrady Sejmu Józef Zych był przekonany, że ma wyłączony mikrofon, a sp...laj na sali obrad rządu, gdy minister Jolanta Fedak obdarzyła tym bluzgiem Marka Sawickiego w towarzystwie kamer.

Donald Tusk zbagatelizował co prawda samą problematykę dialogu Belki z Sienkiewiczem, ale w jednym miał rację. Uznał, że obaj dystyngowani panowie tak naprawdę prężyli muskuły, który jest ważniejszy. De facto jednak obaj prężyli co innego. Spory fragment rozmowy dotyczy przecież tego, kto "ma dłuższego". I w tej kwestii widać, że profesor Belka ma wysoką samoocenę, choć to przecież tylko ordynarna metafora, która miała pokazać, że jest ważniejszy od profesora Hausnera, który "musi sobie sztukować". W każdym razie o tym dialogu Belki z Sienkiewiczem wiele do powiedzenia miałby Freud.

Zdaniem językoznawcy, profesora Jerzego Bralczyka, klnięcie to nie tylko brak sposobu na radzenie sobie z emocjami, które jakoś trzeba wyładować, ale i upośledzenie. Jest przecież różnica, gdy zaklniemy po uderzeniu głową w okap, a gdy używamy wulgaryzmów jak przecinka. Tak, jak choćby były już naczelnik łódzkiej straży miejskiej z Polesia, wkoło rzucający w podwładnych k...ami, ch..ami i pie…nięciami, co zresztą ci podwładni nagrali.

Rozmowa senatora Romana Ludwiczuka (PO) z wałbrzyskim samorządowcem, choć trwała tylko nieco ponad dziesięć minut, zawierała aż 134 wulgaryzmy.

Trwają targi, czy Belka z Sienkiewiczem złamali konstytucję. Pewne jest za to jedno: na pewno złamali ustawę o języku polskim.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki