Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nasze kochane Tatry, czyli trzy godziny w kolejce na Giewont

Anna Gronczewska
Codziennie na Giewont wchodziło po tysiąc - dwa tysiące turystów
Codziennie na Giewont wchodziło po tysiąc - dwa tysiące turystów archiwum prywatne
W minionym tygodniu, w sierpniowy długi weekend, w Tatry zjechało tysiące turystów... - Gdzie się pani pcha! Tu jest kolejka! - słychać donośny głos wysokiego mężczyzny. Stojąca obok kobieta popiera swojego sąsiada. - Niech pani taka mądra nie będzie, my tu już godzinę stoimy, a pani chce bez kolejki! - krzyczy. - Niech pani na koniec idzie! Porządek musi być!

Po chwili ściśnięty tłum przesuwa się z impetem do przodu. Słychać wrzask. - Ludzie, spokojnie, bo na dole wylądujemy! - woła przeraźliwie ktoś z tłumu...

Nie są to wspomnienia z lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku i kolejka w sklepie mięsnym. Takie sceny tego lata rozgrywają się na szczycie Giewontu. Najpopularniejsza góra w Polsce przeżywa najazd turystów, tak jak całe Tatry.

Adam Marasek z Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego przyznaje, że nie pamięta, kiedy ostatnio tak wielu turystów odwiedziło Tatry jak w ubiegłym tygodniu. - Nieprawdopodobna liczba turystów przybyła na Podhale - twierdzi. - Były problemy na przykład z dojazdem do Morskiego Oka. Na wszystkich tatrzańskich szlakach był ogromny ruch. Dla wielu osób nie był to dobry odpoczynek. Zwłaszcza dla tych, którzy chcieli uciec z miasta i wypocząć w ciszy, spokoju. Możemy się tylko cieszyć, że mimo tak wielu turystów na tatrzańskich szlakach, nie mieliśmy poważnych zdarzeń, poza jednym przypadkiem. Zwykle były to interwencje, związane z drobnymi kontuzjami, urazami.

Tym jednym poważnym przypadkiem, o którym wspomniał Adam Marasek, był wypadek, który miał miejsce pod Świnicą. 29-letnia turystka z Sosnowca, już na szlaku ze Świnicy do Zawratu, spadła w przepaść. Nie wiadomo, czy poślizgnęła się czy też zasłabła. Kobieta zleciała w stronę Doliny Pięciu Stawów i poniosła śmierć na miejscu. Podobno była odpowiednio przygotowana do górskiej wyprawy.

- Ta turystka spadła ze ściany Świnicy - wyjaśnia Adam Marasek. - Z miejsca zabezpieczonego łańcuchami, klamrami. Latem na Świnicy jest wielu turystów. Część z nich wjeżdża kolejką na Kasprowy Wierch i pokonuje potem te dwieście - trzysta metrów różnicy wzniesień. Przy dobrej, niedeszczowej pogodzie nie jest to bardzo trudny szczyt.

Jednak ulubionym szczytem Polaków jest Giewont. Niemal każdy ceper, który przybywa w Tatry, za punkt honoru stawia sobie wejście na tę górę. W tym roku, by zdobyć Giewont, trzeba było stać po trzy - cztery godziny w kolejce. Z tego godzinę, by pokonać ostatni odcinek wspinaczki. Normalnie pokonanie go zajmuje 20 minut.

- To niesamowite - mówi Andrzej Pieślak z Łodzi, który od kilkunastu lat przemierza szlaki górskie. - Jestem w szoku. Kilka razy w swoim życiu byłem na Giewoncie, ale jeszcze nie widziałem takich tłumów.

Giewont to w tej chwili najczęściej odwiedzany szczyt polskich Tatr. Oczywiście nie licząc Kasprowego Wierchu, ale tam wjeżdża się kolejką. Zdaniem Adama Maraska, Giewont jest ulubionym szczytem Polaków z kilku powodów. Przede wszystkim to symbol Tatr, Zakopanego. I każdy marzy, by go zdobyć. - Piękny jest widok z północnej ściany Giewontu - dodaje pan Adam. - Poza tym szlak na jego wierzchołek nie jest trudny, choć ostatni odcinek zabezpieczony jest łańcuchami.

Giewont ma 1.895 metrów. Charakterystyczny szczyt, nad którym góruje krzyż, widać dobrze z niemal każdego końca Zakopanego. Krzyż stoi na szczycie Giewontu od 1901 roku. Ustawił go tam z grupą górali zakopiański proboszcz, ksiądz Kazimierz Kaszalewski, by w ten sposób uczcić nadchodzący dwudziesty wiek. Żelazną konstrukcję krzyża zamówiono w krakowskiej fabryce inżyniera Józefa Góreckiego, a do Zakopanego przywieziono koleją w 400 kawałkach. 500 górali wniosło elementy krzyża na szczyt Giewontu. Tak więc już 112 lat mierząca 17 metrów i ważąca ponad 1.800 kilogramów konstrukcja góruje nad Zakopanem, a niemal każdy turysta chce dotknąć historycznego krzyża.

- Krzyż ma się nie najgorzej - zapewnia Adam Marasek. - Od ponad 100 lat stoi ten sam. Tyle, że jest trochę popisany. Był też remontowany, malowany, wiele razy sprawdzano jego konstrukcję. Jest bowiem narażony na uderzenia piorunów.

Giewont to też jeden z najbardziej wypadkowych polskich szczytów. Dziesięć procent wszystkich interwencji TOPR ma miejsce właśnie w okolicy Giewontu. Góra ma na swym koncie kilkadziesiąt ofiar. Kilka osób zginęło od uderzenia pioruna. Kilkadziesiąt zostało w rejonie tego szczytu ciężko porażonych.

Między innymi 15 sierpnia 1937 roku piorun poraził śmiertelnie trzech mężczyzn - Leopolda Londgbochta, Jana Mroza i Kazimierza Banię. W tym roku śmiertelne porażenie piorunem zanotowano w rejonie Kopy Kondrackiej. W ubiegłym roku piorun uderzył w starsze małżeństwo, które schodziło z Ciemniaka, będącego częścią Czerwonych Wierchów. Mężczyzna zginął, kobieta została ciężko poparzona, ale przeżyła. Dlaczego Giewont tak przyciąga pioruny? Niektórzy twierdzą, że przez żelazny krzyż i łańcuchy.

- Nie tylko żelazny krzyż i łańcuchy ściągają pioruny - wyjaśnia Adam Marasek. - Giewont jest samotną, wysoką górą, oddaloną od innych. No i jego budowa geologiczna sprawia, że burza jest tu szczególnie niebezpieczna.

Beata Janowska z Pabianic wspomina, że raz przeżyła burzę na Giewoncie. Twierdzi, że było to straszne. - Kilka razy żegnałam się z życiem - opowiada. - Na szczęście burza nie trwała długo. Potem jednak strasznie ciężko schodziło się na dół po tych wyślizganych i mokrych kamieniach.

Do dziś nie wiadomo, kto pierwszy zdobył Giewont. Pierwszą osobą, którą w kronikach zapisano jako zdobywcę tej góry, był Franz Herbich, który zameldował się na jej szczycie w 1832 roku. Być może wszedł na Giewont, by przekonać się, czy prawdziwa jest legenda o rycerzach króla Bolesława Śmiałego, którzy mieli spać w jaskini, znajdującej się w skałach Giewontu. Niektórzy do dziś nazywają górę Śpiącym Rycerzem - z daleka bowiem przypomina sylwetką rycerza.

Giewont to także ulubiona góra samobójców. Nie ma roku, by ktoś nie odebrał sobie tutaj życia. Samobójcy wybierają północą stronę góry. Kilka lat temu centrala zakopiańskiego TOPR odebrała wiadomość od gaździny, że na nocleg nie wrócił młody chłopak, który wynajmował u niej pokój. - Idę pospacerować w dolinki - powiedział przed wyjściem gospodyni.

Niedługo po zgłoszeniu zaginięcia przez gaździnę, TOPR odebrał kolejny telefon. Turystka, która poszła na Giewont, znalazła pod krzyżem czyjś plecak. Zauważyła także ślady, prowadzące w stronę północnej ściany. Gdy po kilkunastu minutach przyleciał na miejsce śmigłowiec, ratownicy dostrzegli ludzką sylwetkę, leżącą u podnóża góry. Chłopak już nie żył. Spadł 700 metrów w dół, poruszając przy tym lawinę. Można oczywiście przyjąć, że się poślizgnął i spadł, ale to mało prawdopodobne. Adam Marasek przypomina sobie, że brał udział w akcji, w której poszukiwano dziewczyny i chłopaka, którzy 'skrócili" sobie drogę i poszli przez północną ścianę. Nie udało się ich znaleźć żywych.

W sierpniowy długi weekend Giewont znów przeżywał oblężenie. Ale nie tylko on. Rząd samochodów wolno podążał w kierunku Morskiego Oka. Najgorzej było 15 sierpnia. Tego dnia, w święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, jest obchodzony odpust w kościele na Wiktorówkach. Przybyło tam tysiące podhalan, ale i turystów. Żeby dojechać do Sanktuarium Matki Bożej Królowej Tatr, trzeba jechać drogą do Morskiego Oka. Górale i cepry, zmierzający na odpust, ustawili swe auta na poboczu wąskiej drogi. Wystarczyło, by jadący od strony Palenicy Białczańskiej autobus spotkał busa z turystami. Momentalnie zrobił się korek, droga do Morskiego Oka została odcięta.

- Ale wiadomo, że przez takie korki kierowcy busów tracą zarobek, więc szybko zaradzili problemowi - opowiada Krzysztof Barańczak, informatyk z Łodzi, który jechał busem, blokującym drogę. - Szybko pojawili się ludzie, którzy cofnęli cały rząd aut i po paru minutach znów można było jechać...

Szymon Ziobrowski z Tatrzańskiego Parku Narodowego przyznaje, że w sierpniowy długi weekend w Tatrach było tłoczno. Nie pobito jednak rekordu z 2011 roku. Wtedy dziennie rejon Morskiego Oka odwiedzało 13 tysięcy turystów, w minionym tygodniu "tylko" 11 tysięcy ludzi!

Choć ludzi w Tatrach jest coraz więcej, ratownicy TOPR widzą pewną poprawę. Jeszcze nieraz na szlaku do Hali Gąsienicowej czy nawet na Giewont spotka się panią w butach na obcasie czy pana w lakierkach, jednak turyści wychodzą w góry coraz częściej odpowiednio ubrani. Choć bezmyślności nie brakuje. Widać ludzi, robiących sobie skróty, wspinających się poza szlakami. Często są to dzieci, które zostawiają rodziców daleko z tyłu i idą tam, gdzie chcą.

W ubiegłym roku toprowcy otrzymali wezwanie w okolice Granatów. Źle poczuła się starsza kobieta. Przyleciał helikopter, a na miejscu okazało się, że na szczycie siedzi kilkuosobowa rodzina. Rzeczywiście, starsza kobieta była wyczerpana, źle się czuła, choć nie był to stan zagrażający zdrowiu. Ratownicy uznali, że można ją zwieźć helikopterem. Kiedy kobieta wsiadała do jego wnętrza, jej oburzona rodzina nie mogła zrozumieć, dlaczego toprowcy nie chcą ich zabrać.

Anna Kamińska spod Łowicza była wtedy na Giewoncie. Śmieje się, że sztuką nie jest samo wejście na ten szczyt, a zejście z niego. Przez półtorej godziny kłębiła się ściśnięta na szczycie góry i przez chwilę z przerażeniem myślała, że niedane jej będzie znaleźć się na dole. Ludzie tłoczyli się, kłócili, co rusz formowali nowe kolejki... Ale cóż, widać to też urok polskich Tatr.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki