Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nasze rozmowy: Nie dać się zwieść blichtrowi

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Rozmowa z Mariuszem Słupińskim, aktorem Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi

Masz sporo twórczych doświadczeń, ale ciągle pozostajesz przede wszystkim aktorem teatralnym. Co to dziś dla Ciebie znaczy?

Nie wiem, czy dzisiaj oznacza to coś innego niż kiedyś. Bycie aktorem teatralnym przyrównałbym do wstąpienia do klasztoru, niemal jak Shaolin. Od dwudziestu lat jestem zawodowym aktorem i wiem, że teatr to podstawa. To tutaj się buduje warsztat, najważniejsze umiejętności, kwintesencję tego zawodu. Później ważne okazują się również szczęście, to, co dzieje się w życiu, to, co sobą firmujesz i jak wyglądasz. Jednak teatr nie pozwoli aktorowi i człowiekowi zardzewieć. A rdza wchodzi w człowieka bardzo szybko.

Czy to jest też ciągle podnieta intelektualna, która pobudza Cię do pracy nad sobą, rozwojem nie tylko aktora, ale również po prostu człowieka?

Traktuję swój zawód bardzo osobiście, a to sprawia, że w pewnym sensie jestem z nim cały czas i wszystkie elementy, z którymi mam do czynienia w życiu wpływają na mnie - aktora i na mnie - człowieka. Są aktorzy, którzy rozpoczynają pracę nad rolą od kostiumu, którzy próbują narzucić sobie zewnętrzną maskę. Ja do tych aktorów nie należę. Jeżeli szukam Helvera („Noc Helvera”), Webera („Z miłości”), Mateusza („Idioci”), czy jakiejkolwiek innej postaci, to one muszą wychodzić z mojego wnętrza. Czyli grzebię sobie w duszy i sercu, przypominam sobie pewne sytuacje z własnego życia, mówię sobie: o, tu byłeś taki, tu zachowałeś się w ten sposób, a może by z tego coś poczerpać. Próbuję lepić postać z siebie i z tej gliny, która jest w tekście. To nie jest tak, że zakładam buty i mówię: jej, jakie fajne buty, na nich zbuduję rolę! U mnie to tak nie działa.

Twoje szczęście jako aktora teatralnego polega też moim zdaniem na tym, że właściwe postacie przychodzą we właściwym czasie. Z ostatnich ról tak było właśnie z Helverem i Weberem...

To ciekawe, bo niektórzy bohaterowie długo za mną chodzą. Do takich należy Helver. „Noc Helvera” powstała dziewiętnaście lat temu, byłem na początku swojej drogi zawodowej, kiedy wpadł mi w ręce ten tekst i stwierdziłem, że muszę to kiedyś zagrać. A najlepiej już za trzy dni. Wtedy się nie udało. I dzisiaj wiem, że do zagrania tej postaci trzeba mieć sporo doświadczenia. Stać się to mogło dopiero w minionym sezonie, właśnie z tą reżyserką, czyli fantastyczną Małgosią Bogajewską, z którą pracą była wspaniałą przygodą i również w obliczu osobistych doświadczeń, jak wylew, którego doznała moja córka. Te wszystkie okoliczności i wstrząsy sprawiły, że Helver wszedł we mnie jak masło, a ja w Helvera. Ta rola mnie mocno dotknęła. W tym sensie rzeczywiście był to właściwy moment. Grając tę postać, mogłem lecieć...

Nie jedyna to rola, w której dało się odczuć, że unosisz się nas sceną. Świetnymi kreacjami były też Michael Weber w „Z miłości” i Mateusz Małetko w „Idiotach”...

To też były role, które rodziły się w emocjach. Mam wrażenie, że dojrzewam i że właśnie w tym momencie mojego życia i kariery aktorskiej skumulowało się tak wiele doświadczeń, iż jestem gotowy na każde wyzwanie, na każdą możliwość. To jest wypadkowa tego, co się w moim życiu dzieje. Bardzo pragnę kolejnych zadań.

W teatrze, jak wiadomo, nie zawsze można sobie rolę wybrać...

W tym momencie napisz: śmiech....

...ale co sprawia, że gdy zaczynasz obcowanie z nową postacią, od początku jesteś na nią mocno nakręcony? Czy może odwrotnie, musisz przez pewien czas do danej roli się przekonywać?

Nie ma zasady, ale czuję, że od kilku lat mam większą niż wcześniej świadomość siebie, swoich możliwości i tego, co z daną rolą się wiąże. W marcu tego roku skończyłem 47 lat. To dla mnie wyjątkowe doznanie, że człowiek dojrzewa przez całe życie i do pewnych wniosków dochodzi w tak późnym wieku...

To teraz ja dopiszę: późnym... śmiech.

Mam wrażenie, że moje życie w teatrze przez pierwsze lata to było pływanie w mętnej wodzie i to po omacku. Nie wiedziałem, co się dzieje, próbowałem pokazywać mocno siebie, świadomość sceniczna przyszła później. Dzisiaj czuję się dużo pełniej w zawodzie.

Pewność siebie pozbawia także lęku?

Tylko głupcy się nie boją. Ja się boję, staram się ostrożnie podchodzić do wszelkich spraw. Cały czas podskórnie wracam też do wypadku z moją córką. Poza bagażem cierpienia i lęku, ta sytuacja spowodowała, że na życie zacząłem patrzeć z innej strony. Pewne rzeczy przestały mnie już przerażać, być może zyskałem nową siłę. Pojawiła się moja druga strona, która mówi mi: spokojnie, nie musisz już wariować, co będzie to będzie. Pozbyłem się niepotrzebnych napięć, mam większy spokój.

Przewartościowanie?

Można tak powiedzieć. Żyjąc w codziennym wirze zapominamy o tym, co jest ważne, zapominamy o miłości, zdrowiu, nie zauważamy, że pogoń za sukcesem, pieniądze, które się za chwilę skończą albo nie, to nie są sprawy pierwszoplanowe.

Czy rodzina jest dla Ciebie opoką, punktem odniesienia, dzięki któremu można znaleźć równowagę między domem i pracą?

Nie wiem, czy to jest tylko kwestia rodziny. Każdy człowiek, również ten, który jej nie ma, powinien znajdować w życiu równowagę. Niedawno rozmawiałem o tym właśnie z - głupio to zabrzmi - młodą aktorką. Mówiłem: Moim zdaniem trzeba pamiętać o tym, że się ma dwie nogi. Jak wejdziesz w coś na maksa, stracisz równowagę i możesz się przewrócić. A to boli. Nie chodzi o oszczędność w wyrazie, czy pilnowanie się na scenie. Chodzi o to, żeby mieć coś stałego: rodzinę, dzieci, jakąś odskocznię. Bo mówiąc kolokwialnie, nasz zawód „ryje beret”. Dodajemy różne role, rozmaicie reagujemy na życie, nerwy są coraz słabsze. Trzeba uważać, żeby nie zwariować.

Zabierasz ze sobą role do domu, czy potrafisz ją zostawić w teatrze?

Trzeba by zapytać mojej żony i dzieci... Moja Monika śmieje się z tego, że powtarzam role w różnych miejscach. I na przykład w toalecie strasznie niesie. Kiedyś, gdy przygotowywałem postać, która używała mocnego słownictwa, moja żona poprosiła: „przestań się uczyć tego na głos, bo sąsiedzi pomyślą, że na mnie krzyczysz”. Bywa, że zapominam, gdzie jestem. Ale na pewno nie dzieją się rzeczy, które wpływają destrukcyjnie na relacje.

Zaczynałeś z nagrodą na Festiwalu Szkół Teatralnych, w atmosferze entuzjazmu. Czy to, co sobie wtedy myślałeś o tym zawodzie, znalazło potem potwierdzenie?

Mnie zawodowo ulepiła pani Ewa Mirowska. Uczyła mnie pierwszych kroków, jak matka sceniczna. Myślę, że dała mi dobre podwaliny, na bazie też mojego wcześniejszego dużego doświadczenia w teatrach amatorskich. Była kiedyś taka szczególna próba, na pierwszym roku, kiedy już się żegnałem ze szkołą i miałem wrażenie, że idę po papiery do rektoratu. Na zajęciach z prozy pani Ewa mnie przemieliła i dopiero z tego, co wyszło z tej maszynki uformowała coś nowego. Na szczęście nie puściła mnie wtedy do rektoratu. I coś się we mnie obudziło, zmieniło się moje myślenie o teatrze, życiu, o wszystkim. Teraz czuję, ze to, co wtedy zbudowaliśmy, spełnia się w zawodzie.

A miałeś momenty rozczarowania?

Wielokrotnie! Ale szkoda o tym gadać. Czasem zadaję sobie pytanie: po co te cztery lata studiów i wszystkie późniejsze doświadczenia, skoro robisz takie coś? Nawet dla pieniędzy nie można zrobić wszystkiego. Rozczarowujące wydarzenia jednak też czegoś uczą i, że się tak wyrażę, utwardzają dupę.

Nie było konfliktów z reżyserami? Masz w dorobku współpracę ze znakomitymi twórcami, którzy są też silnymi, niełatwymi osobowościami...

Na szczęście nie miałem jakichś bardzo trudnych sytuacji. A szczęście jest bardzo w życiu potrzebne.

Masz szczęście?

Tak, mam. Trochę boję się to powiedzieć na głos, żeby nie uciekło, ale póki co - mam.

Moim zdaniem masz ten typ fizyczności, która charakteryzuje amerykańskich aktorów filmowych. To znaczy samą swoją obecnością na ekranie, możesz zbudować postać, scenę. I masz tych ról filmowych zdecydowanie za mało...

To znowu jest kwestia szczęścia. Na początku kariery myślałem, że do świata filmu nie bardzo pasuję. Bo złamany nos na drugim roku studiów, bo żaden ze mnie piękniś. Do dziś brzmią mi w uszach słowa pielęgniarki, która opatrywała mój wspomniany złamany nos i zapytała: Co robisz? Jestem studentem! - odpowiedziałem. A gdzie studiujesz synku? W filmówce... Tak? A na jakim wydziale? Aktorskim... O to już Romea nie zagrasz... (śmiech). Gdy już okrzepnąłem w zawodzie, mam poczucie, że propozycje mogłyby się jednak pojawić. Ale podkreślam, myślę, że to kwestia szczęścia.

A nie walki?

Ale z kim tu walczyć? Czyli co: musiałbym siedzieć w Warszawie, chodzić po tych wszystkich produkcjach i mówić: to ja jestem najfajniejszy! Widzisz mnie w takiej roli?

Nie widzę, ale boję się, że tak to dzisiaj funkcjonuje.

Może łatwiej to przychodzi młodym aktorom. Ja już jestem w tym miejscu, że są dla mnie rzeczy ważniejsze.

Problemem jest chyba też to, że rynek aktorskich agentów nie może się u nas w odpowiedniej skali uruchomić.

Bo chyba ciągle nie ma zbyt wielu prawdziwych agentów. Moi koledzy i koleżanki, którzy są dziś tak zwanymi gwiazdami, nie mają agentów posiadających dwustu aktorów i czterystu statystów. Bo to jest rozdrabnianie się. To są małe stajnie, które mają dwóch- trzech aktorów i wtedy agent może naprawdę działać. Znowu jednak trzeba mieć szczęście, żeby się do takiego agenta dostać. Mnie się jeszcze nie udało. Wszystko, co mnie w filmie spotkało, to dzięki prywatnym kontaktom. Pracę w serialu „Na Wspólnej” załatwiła mi podczas wakacji moja córka, gdy miała rok. Na plaży wdrapała się na kolana kobiety, która okazała się ważną osobistością w tej produkcji, i zaczęła coś do niej po swojemu mówić. Za jakiś czas spotkaliśmy się ponownie, dogadaliśmy się, że skończyliśmy tę samą szkołę, aż urodziła się z tego przyjaźń i współpraca.

Przepraszam, że tak powiem, ale tyle lat na scenie, nie wierzę więc, że nie było sytuacji trudnych, zabawnych, albo pełnych uniesienia. Jakie?

Zdarzało się. Chociażby sytuacja z Helverem, że go w końcu dopadłem. I z nim mam tak, że kiedy wychodzę na scenę i zaczynamy spektakl, to nie wiem kiedy się on kończy. A sytuacje zabawne? Miałem kiedyś taki spektakl w Teatrze Studio w Warszawie, gdzie w jednej scenie udawałem psa. Siedziałem w budzie i szczekałem. I sobie pomyślałem, że właśnie osiągnąłem dno. To był porażający moment: obok mnie wielcy aktorzy warszawscy, a ja siedzę w budzie i szczekam... Niezapomniane.

O aktorach się mówi, że są przesądni. Masz swoje rytuały, które Cię chronią?

Aż tak bardzo przesądny nie jestem. Ale mam zwyczaj, że muszę mieć przepisany tekst. Odręcznie zapisuję każdą rolę, kwestię, monolog w brulionach i w ten sposób staram się zapamiętywać. Lecz Helvera nie przepisałem. Sam wszedł.

Gdzie się resetujesz, gdy nachodzą wakacje?

Od piętnastu lat jeżdżę latem do Białogóry nad morzem. Dzieci już trochę narzekają, ale ja to lubię. To jedyne w swoim rodzaju miejsce, gdzie odnalazłem spokój właściwy dla mnie i poznałem fantastycznych ludzi. I jak się okazuje, nie jestem w tym osamotniony. Często bywają tam na przykład Radosław Piwowarski, Robert Więckiewicz, Piotr Dzięcioł... I duża część serialu „Na Wspólnej”.

Nie wiem, czy możemy to ujawniać.... Zapominasz wtedy o pracy?

Zwykle tak, chociaż oczywiście zdarzają się sytuacje, że trzeba zabrać ze sobą jakiś tekst czy scenariusz i pouczyć się.

W Łodzi też masz swój azyl? Na przykład zbierasz znaczki lub puszki po piwie?

Kolekcjonuję stare, głównie przedwojenne odznaki sportowe, między innymi klubów żydowskich, których wówczas było tu sporo, a potem nagle wszystko zniknęło. To chyba zresztą jakiś mój atawizm, pierwociny, bo jako dziecko zawsze coś zbierałem. Puszki, czy opakowania po zagranicznych papierosach też. Co ciekawe, żona, córka i syn mają zupełnie inny stosunek do mojego zbieractwa (śmiech).

O czym teraz najbardziej marzysz? A może lepiej nie marzyć?

Znowu wracamy do tego, co się wydarzyło ponad rok temu. Marzenia są, ale nie są już one tak wydumane, jak przed wypadkiem mojej córki. One się bardzo uprościły, stały normalne. Chcę po prostu żyć, w miarę normalnie, spokojnie. Codziennie. To mi się wydaje teraz takie oczywiste i banalne. Ale to przedtem byłem głupszy.

Nasuwa mi się pytanie, czy poza tym co doczesne, wierzysz w jakąś sferę metafizyczną?

Pytasz, czy jestem człowiekiem wierzącym? Nie będę ukrywał, że tak. Choć mam też z wiarą kłopot. Odsunąłem się od kościoła, został we mnie Bóg... Bardzo trudno się o tym mówi, to bardzo osobiste pytanie...

Przepraszam, nie chodziło mi o deklarację. Raczej o to, czy zmieniając perspektywę także tę kwestię się porządkuje...

To ciągle jest walka, ale żyjemy w czasach, gdy deklarowanie się jest niebezpieczne, bo jest omylnie pojmowane. Gdybyśmy chcieli podejmować takie sprawy, to wywiad nasz powinien trwać o wiele dłużej. Bo na razie jedynie zlizaliśmy kurz z szafy... A może też wszystko jest bardzo proste i nie ma się co zastanawiać? Może wystarczy dobrze robić to, co się robi i cieszyć każdą chwilą, udanym spotkaniem, dobrym posiłkiem....

Lubisz gotować i jeść?

Chyba widać po mnie... Uwielbiam zupy, lubię robić jednogarnkowe dania.

Masz w sobie coś takiego, że człowiek chce się z Tobą spotykać. I to może jest największy sukces.

A to dziwne, bo nigdy nie miałem showmańskich zadatków. Ja raczej zawsze milczałem, a rosły mi uszy. Lubię słuchać. Wracamy do punktu wyjścia: żyjmy tak, żeby nikomu nie robić krzywdy i mu nie przeszkadzać, starajmy się żyć godnie, cieszmy się prostym jedzeniem i przyjemnościami. Jesteśmy na tym łez padole bardzo krótko. Nie wiem, kiedy minęło dwadzieścia lat w zawodzie. Ciągle mam wrażenie, że stoję nieśmiało przy scenie w Teatrze Jaracza i rozmawiam z wielkim Waldemarem Zawodzińskim, czy ewentualnie byłaby taka możliwość, żebym mógł przyjść do teatru na okres próbny. Nauczyłem się, że nie należy się za bardzo napinać. Łódzka Złota Maska jest przedmiotem pożądania dla aktorów. Kiedyś poszedłem z moim synem na Bałucki Rynek. I słyszę, że się z kimś targuje i w końcu kupuje coś za pięć złotych. Pokazuje mi, a to jest właśnie Złota Maska. Kupiłem ją od niego. I to jest najpiękniejsza Złota Maska. Która jednocześnie uczy, że cały ten blichtr, który nasz otacza, czasem jest wart tylko pięć złotych.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Instahistorie z VIKI GABOR

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki