Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nasze rozmowy: Wszystko na razie jest jeszcze przede mną

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Mateusz Więcławek oraz Agnieszka Skrzypczak (w tle Paulina Walendziak i Elżbieta Zajko) w spektaklu „Dzieci widzą duchy”
Mateusz Więcławek oraz Agnieszka Skrzypczak (w tle Paulina Walendziak i Elżbieta Zajko) w spektaklu „Dzieci widzą duchy” Mariusz Grzegorzek
Rozmowa z Mateuszem Więcławkiem, aktorem, który występuje w sobotniej prapremierze Teatru im. S. Jaracza w Łodzi „Dzieci widzą duchy” w reżyserii i opracowaniu dramaturgicznym Mariusza Grzegorzka

Dopiero co skończyłeś łódzką Szkołę Filmową, a już masz okazję grać w dobrym zespole teatralnym. Czy taka sytuacja zmienia postrzeganie, czy jest to nadal ten sam studencki entuzjazm?

Ciągle ten sam entuzjazm. Dopiero skończyłem szkołę; jest za wcześnie na jego brak. Nie dołączyłem też na stałe do zespołu Teatru Jaracza - „Dzieci widzą duchy” to występ gościnny, ale czuję, że trafiłem na najlepszą możliwą ekipę. Skład jest młody, głodny, bardzo inspirujący. Jest mi nawet szkoda, że zbliżamy się już do premiery.

Robisz spektakl z reżyserem, który do niedawna był dla ciebie „panem rektorem”. Czy to w jakiś sposób wpływa na pracę?

W szkole nasze drogi się nie przecięły. Mariusza Grzegorzka znałem głównie ze szkolnych uroczystości i zawsze lubiłem go słuchać. Niemniej w pewien sposób obawiałem się konfrontacji z tak silną energią. Był we mnie jakiś strach, że się nie dogadamy. Bardzo lubiłem jego spektakle, ale nie sądziłem, że nadarzy się okazja do zagrania w jednym z nich. O tym, że Mariusz będzie robił spektakl dowiedziałem się od mojego przyjaciela, Mateusza Czwartosza, który znalazł się w obsadzie. Pozazdrościłem mu trochę, tym bardziej, że wiedziałem, że szykuje się dobra ekipa - Paulina Walendziak, też z mojego roku, Agnieszka Skrzypczak, Ela Zajko, Miki Chroboczek czy Marek Nędza. Wszystkich ich bardzo cenię. Pomyślałem sobie, że chciałbym wziąć w tym udział. A następnie miałem sen...

Sen?

Tak. Sen był koszmarem, przyśnił mi się wielki czarny cień na horyzoncie; jak się okazało, ma to swój wspólny punkt ze scenariuszem spektaklu. Jakoś podskórnie odebrałem to jako znak i skontaktowałem się z Mariuszem. Usłyszałem od niego, że chciał poszerzyć skład o jeszcze jedną osobę, myślał nawet o mnie, ale założył, że jestem zajęty i nie będę mógł wziąć udziału w tym przedsięwzięciu. Umówiliśmy się na pierwszą próbę, żeby się sprawdzić. Potem dowiedziałem się, że Mariusz robił przeszpiegi u moich kolegów, czy się nadam. Na szczęście Paula Walendziak jakoś zareklamowała moją dziwność i udało się. Z Mariuszem mamy dobrą relację, dużo się od niego uczę. Mogę powiedzieć, że jest on gwarancją artystycznego zaspokojenia.

Mariusz Grzegorzek zapowiadał spektakl „Dzieci widzą duchy” jako zamknięcie tryptyku, na który składają się przedstawienia dyplomowe zrealizowane ze studentami Szkoły Filmowej: „Pomysłowe mebelki z gąbki” i „Nie jedz tego! To jest na święta!”. Wchodząc w swoje role, próbowaliście się jakoś do tamtych przedstawień odnieść?

Nie wiem, jak pozostali, ale ja nie. Nie wydaje mi się także, żeby Mariusz tego od nas wymagał. Dla mnie jest to zupełnie nowa, mocno autorska forma. Nie brałem nigdy udziału w czymś podobnym. Zdaję sobie sprawę, że muszę mieć do niego możliwie jak największe zaufanie, bo on tę formę zna najlepiej- sam ją przecież wymyślił. Są oczywiście sytuacje, kiedy coś na początku wydaje mi się nie do zrobienia, nie nadążam z tempem, albo ciało odmawia mi posłuszeństwa, ale ostatecznie fascynuje mnie to, bo czuję, że wychodzę ze swojej strefy komfortu.

W tej inscenizacji wydobywa się co nieco z prywatności biorących w niej udział aktorów...

To prawda. Dzielimy się tutaj z widzami swoimi wspomnieniami; mówimy nie z perspektywy jakiejś postaci, ale jako my, jako ja Mateusz, we własnym imieniu i osobie. Sądzę, że naszą grupę mocno to do siebie zbliżyło.

Twoimi dyplomowymi spektaklami były „Operetka” i „Papierowe kwiaty”- różne przedstawienia, pokazujące odmienne oblicza teatru. Czy ty masz już w sobie wizję teatru upragnionego, którym chciałbyś się zajmować, czy jesteś ciągle na etapie poszukiwań?

Bardziej na etapie poszukiwań, ale rozumiem to w ten sposób, że po prostu jeszcze mało poznałem. Czuję w sobie głód. Nie lubię jednak, szczególnie w takich kwestiach, deklaratywności. Mogę jedynie powiedzieć, że na pewno jest mi bliżej do teatru, który mocno czerpie z fizyczności. Lubię pracować przez ciało, współgrać z innymi, łapać wspólny mood. W „Dzieciach…” jest dużo takich momentów.

To może masz wymarzonych bohaterów literackich, których chciałbyś zagrać? Czy jest wśród nich ów legendarny Hamlet?

Oczywiście (śmiech). Ale szczerze mówiąc mniej myślę o konkretnych bohaterach, a bardziej o zadaniu. Czasami sama postać jest ciekawa, ale zadanie już mniej. Zawsze też zwracam uwagę na to, co jest od danej postaci do wzięcia i co ja jej mogę dać; jaką niesie ze sobą energię, czy jestem w stanie ją udźwignąć, czy mnie w jakiś sposób pociąga i czy mnie nie zniszczy.

Mocno zaistniałeś już w kinie chociażby bardzo udanymi rolami w filmach „Obietnica” Anny Kazejak i „Czuwaj” Roberta Glińskiego. Chyba nie narzekasz na brak propozycji filmowych i serialowych na początku kariery?

Nie narzekam… (śmiech) Wcześniej, idąc do szkoły, nie myślałem, że tak szybko trafię do filmu. Myślałem głównie o teatrze, ale stało się właściwie na odwrót.

To są też role dość różnorodne, bo zagrałeś już młodzieńców łagodnych, ale i z ogoloną głową. Pojawiają się propozycje, które zadziwiają ciebie samego, że ktoś odkrył w tobie coś, czego nie podejrzewałeś?

Tak. Lada dzień będzie miał premierę film Roberta Glińskiego „Zieja”, w którym zagrałem tytułowego bohatera w młodości - dobrego, ewangelicznego księdza. Prywatnie były to dla mnie tematy raczej odległe, ale dużo z tej postaci i pracy wziąłem. Ksiądz Jan Zieja na pewno jakoś mnie wzruszał. Gdyby pan Robert mi tej roli nie zaproponował, to w ogóle bym o sobie w tym kontekście nie pomyślał; pewnie nawet nie poszedłbym na casting zakładając, że to nie dla mnie.

Nad czym teraz będziesz pracować?

Po „Dzieciach…”, a właściwie równocześnie z nimi, zaczynam zdjęcia do filmowego debiutu Janka Belcla zatytułowanego „Wszyscy moi przyjaciele nie żyją”; zaraz po tym spektakl „Burza” z Grzegorzem Jarzyną w TR Warszawa, gdzie będę grał Sebastiana. Na wakacje jestem umówiony z Olgą Chajdas, która będzie realizować swój drugi film, roboczy tytuł to „Stale niestała”.

Miewasz swoje aktorskie rytuały? Bywasz przesądny?

Staram się nie być, ale mam takie rytuały. Uważam nawet, że to dość ważne, żeby aktorzy je mieli. Na przykład przy graniu „Operetki” mieliśmy taki swój rytuał, nie chciałbym może zdradzać na czym on polegał, który pozwalał nam zawiązać świat tego przedstawienia, a przy okazji w jakiś zabawny sposób nas scalał. Niby nie jestem zabobonny, ale gdy upadnie mi scenariusz, to wolę go nadepnąć. Jest w tym niestety trochę hipokryzji - to jak wierzyć w Boga na wszelki wypadek… Ale bywa to silniejsze. Ważne są dla mnie rytuały wyjścia - gdy kończę pracę na planie filmowym, ostatniego dnia zdjęciowego odkładam kostium, przytulam się jeszcze do niego na chwilę, myślę o swojej postaci, po czym żegnam się, mówiąc po prostu: „cześć”. Czuję, że coś mi to robi.

Jesteś łatwym aktorem we współpracy, czy zadajesz liczne pytania?

Myślę, że mogę nie być łatwy we współpracy, ale zawsze pracuję najuczciwiej jak mogę. Czasami jestem nieustępliwy i bardzo nie lubię, kiedy ktoś na przykład na mnie krzyczy. Więc jeśli spotykam się z tym, że ktoś używa wobec mnie takiej metody - buntuje się. Jeśli chodzi o pytania, to staram się raczej więcej słuchać, przetwarzać i realizować po swojemu. Zaproponować i ewentualnie narazić się. Aktorzy w ogóle moim zdaniem za dużo mówią podczas pracy, a za mało sprawdzają.

Przyszłość swoją widzisz w ten sposób, że chciałbyś zostać w zespole jakiegoś teatru, czy wolisz być aktorem wędrującym?

Myślałem do tej pory, że wolę być aktorem wędrującym. Lubię w tej pracy zmiany, nowe miejsca, nowych ludzi. Ale podoba mi się ten teatr i jego zespół. Tak naprawdę jeszcze nie wiem, to wszystko jest jeszcze przede mną. Może za parę lat ci odpowiem.

Warto podkreślić, że jesteś bardzo nasz, tutejszy. Urodziłeś się bowiem w Radomsku, wychowywałeś w Kamieńsku, mieszkasz w Łodzi. Jak stawałeś się tutaj aktorem?

Trudne pytanie. Moim zdaniem aktorzy to pewien typ osobowości i ten zawód jest w niej jakoś zapisany, może od początku. O aktorstwie nie myślałem na poważnie. Szkoła aktorska wydawała mi się dziwna i poza zasięgiem, w liceum zajmowałem się głównie matematyką. I w pewnym momencie jednak, tak po prostu, to aktorstwo do mnie wróciło. I już nie miałem wyboru, ani się nie broniłem.

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki