Niedziela, 13 grudnia, była słoneczna. Pracowałem wtedy w telewizji. W poniedziałek razem z operatorem Włodkiem Łarionowem podjechaliśmy do łódzkiego ośrodka TV.
Pocałowaliśmy klamkę; nie zostaliśmy wpuszczeni. Naczelny, Michał Walczak, porządny szef i człowiek, stał przy uchylonych drzwiach zamkniętych na łańcuch, obok żołnierze z bronią. Chyba ze dwa miesiące, może dłużej, nie pracowaliśmy. Nie wiedzieliśmy, czy do roboty wrócimy.
W tenże poniedziałek przy siedzibie łódzkiej Solidarności co chwila zbierał się tłum. Kiedy się już zebrał, ulicę z obu stron zagradzała milicja, tłum uciekał na mundurowych.
Mundurowi pałowali. Jak się okazało - niechętnie. Jadwiga Wileńska, później autorka programów o łódzkich zabytkach, koniecznie chciała zobaczyć, dlaczego pod Solidarnością zbierają się ludzie. Okazało się, że jakiś cymbał - może prowokator? - rozdaje stare wydruki z teleksu. Wszyscy myśleli, że to nowe ulotki.
Oczywiście, kiedy tam staliśmy, pojawiła się milicja. Znowu tłum uciekał wprost na mundurowych… Wtedy przydały mi się doświadczenia z marca 1968. Chwyciłem Jadwigę pod rękę i godnie, wolnym krokiem weszliśmy między milicjantów. Kiedy ich mijaliśmy, usłyszałem jak między jedną a drugą pałą dziwią się, po co ludzie robią zbiegowisko. My szczęśliwie nie dostaliśmy pałą. Trochę żal. Bo nigdy nie będę kombatantem.
Jerzy Witaszczyk
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?