Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie krzycz, bo stracisz ręce

Wiesław Pierzchała
(mat. prasowe)
Policja rozbiła gang porywaczy mający na koncie co najmniej dwa porwania: 28-letniej kobiety handlującej na targowisku w Głuchowie i 62-letniego zagranicznego biznesmena mającego firmę i willę pod Łodzią.

Uzbrojony gang porywaczy był bezwzględny i bardzo dobrze zorganizowany. Przez długi czas śledził upatrzone ofiary, porywał je na ulicy i zawoził do willi pod Zgierzem, w której piwnica była specjalnie przystosowana do więzienia ludzi.

Panował tam półmrok, wnętrza były wyłożone folią, aby wytłumić wszelkie odgłosy. Do przekazania okupu wybierano noc oraz miejsca odludne i odsłonięte, aby z daleka można je było obserwować przez noktowizory. Mimo takich środków ostrożności, gang porywaczy - powiązany w wierchuszką świata podziemnego w Łodzi - został zlikwidowany.

Według policji, na jego czele stał 40-letni Andrzej W. - pseudonim "Brzydki", zaś jego prawą ręką był jego brat: 30-letni Jacek W. Na razie zatrzymano pięć osób, ale policja przypuszcza, że w szajce było ich więcej.

Gang ma na koncie m.in. porwanie w kwietniu br. 28-letniej łodzianki. Śledczy przypuszczają, że porwań mogło być więcej, ale pokrzywdzeni i ich rodziny nie zaalarmowali policji. Jedno z takich uprowadzeń, z grudnia 2010 roku, jest właśnie wyjaśniane przez prokuraturę. Gangsterzy planowali kolejne porwanie, ale nie zdążyli go zrealizować, gdyż zostali ujęci.

Szajka działała od jesieni 2010 roku. Do pierwszego, znanego policji porwania doszło 2 grudnia w powiecie zgierskim. Na celowniku porywaczy znalazł się mieszkający pod Łodzią 62-letni obcokrajowiec.
- Porwany biznesmen trafił do piwnicy przystosowanej do trzymania osób uprowadzonych - podkreślają oficerowie operacyjni z Wydziału Kryminalnego Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi. - Ściany nie były otynkowane, lecz wyłożone folią i styropianem, aby stłumić odgłosy. Paliło się sztuczne światło i wewnątrz panował półmrok. Porywacze cały czas puszczali muzykę, aby w piwnicy nie można było słyszeć tego, co dzieje się na górze.

Środki bezpieczeństwa podjęte przez przestępców były jak najbardziej uzasadnione. Chodziło o to, że w pobliżu willi stały inne domy, których użytkownicy mogliby usłyszeć podejrzane odgłosy z piwnicy.

Zagraniczny przedsiębiorca został uwolniony po zapłaceniu okupu - znacznej sumy w euro. Po tym porwaniu policjanci mieli pierwsze poszlaki i domysły, ale było to za mało, żeby zatrzymać porywaczy i postawić ich przed sądem. Gdy pętla wokół nich powoli się zaciskała, doszło do drugiego porwania.

Tym razem ofiarą była 28-letnia kobieta, która 18 kwietnia br. o godz. 4 rano wyszła z domu w Łodzi na Bałutach, wsiadła do samochodu i ruszyła do pracy. Nie ujechała daleko. Jej auto zostało uderzone od tyłu przez forda escorta. Kobiecie nawet przez myśl nie przyszło, że może to być pułapka.
Zatrzymała samochód i zamarła, bowiem z forda wyskoczyło dwóch oprychów w kominiarkach, którzy wyciągnęli ją z auta, wciągnęli do swojego samochodu i odjechali. Scenariusz znany z poprzedniego uprowadzenia powtórzył się. Po drodze 28-latkę przesadzono do busa i zawieziono do willi pod Zgierzem. Trafiła do tej samej piwnicy.

- Jak będziesz krzyczała, to połamiemy ci ręce - usłyszała. Sparaliżowana strachem, nawet o tym nie myślała. Gdy sprawcy schodzili do piwnicy, świecili porwanej latarkami w oczy, aby nie mogła ich zobaczyć.
Tymczasem porywacze z matką ofiary zaczęli ustalać wysokość okupu. Zaczęli od 1,2 mln zł, a skończyli na 180 tys. zł. Ustalono, że matka porwanej w nocy 23 kwietnia zostawi pieniądze na torach kolejowych w pobliżu wiaduktu w Łodzi na Górnej. Dwie godziny po przekazaniu okupu porywacze uwolnili dziewczyną, wysadzając ją na ulicy w Łodzi.

Po tym porwaniu policjanci nabierali pewności kim są sprawcy. Zaczęli ich śledzić i cały czas zbierali dowody. Gdy kryminalni odkryli, że gangsterzy szykują się do kolejnego porwania, postanowili w trybie pilnym, wcześniej niż planowali, ich zatrzymać.

Likwidacja gangu zaczęła się 22 czerwca. Do akcji ruszyli policjanci KWP oraz funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego. Na pierwszy ogień poszedł herszt. Andrzej W. wpadł na ulicy na Retkini w Łodzi, gdzie w bloku wynajmował mieszkanie. Nie miał przy sobie broni. Był zaskoczony i nie stawiał oporu. Kolejny członek szajki, Jacek W., zorientował się, że coś jest nie w porządku, gdyż nie wszedł do bloku, gdzie mieszkał Andrzej W., lecz wycofał się na przystanek MPK, wsiadł do tramwaju linii 12 i próbował ulotnić się. Został ujęty w tramwaju.

Policjanci poszli za ciosem i w ogródku gastronomicznym przy ul. Piotrkowskiej w Łodzi ujęli 35-letniego Zbigniewa S. - właściciela domu z piwnicą, w której trzymano porwanych. Kolejnym zatrzymanym był 60-letni taksówkarz Piotra F., który współpracował z gangiem: woził porywaczy, kupował im telefony i dowoził żywność do willi, w której więziono ofiary.

W sprawie tej zatrzymano jeszcze właściciela komisu w Łodzi, który sprzedawał sprawcom telefony, ale ten po przesłuchaniu i postawieniu zarzutów został zwolniony. Pozostali przestępcy zostali aresztowani. Za udział w zorganizowanej grupie przestępczej, wymuszenia rozbójnicze i porwania grozi im do 15 lat więzienia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki