Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie straciłem sympatii do Łodzi

Anna Gronczewska
Jerzy Rybiński
Jerzy Rybiński Grzegorz Gałasiński
- Mimo że w ubiegłym roku tak strasznie mnie pobito w czasie włamania do domu i nie widzę na jedno oko, nie przestałem kochać Łodzi. Warszawy nigdy nie pokochałem, ledwie się do niej przyzwyczaiłem - wyznaje Jerzy Rybiński, piosenkarz i kompozytor związany z No To Co oraz Andrzejem i Elizą.

Może Pan z dumą powiedzieć, że pochodzi z Łodzi?
Tak, ale z jeszcze większą dumą mówię, że pochodzę z Widzewa.

Co sprawiło, że jest Pan wierny naszemu miastu i dalej w nim mieszka?
To nie do końca tak. Ja nie byłem wierny Łodzi przez 45 lat. Na tyle czasu ją opuściłem.

Kariera wypchnęła Pana do stolicy?
Niestety tak. Kiedy wyjeżdżałem z Łodzi, czasy były inne. W Warszawie wszystko było bliżej. Decyzja o wyjeździe nie była łatwa, złożyło się na nią wiele spraw. Z żalem opuszczałem Łódź. Miałem tu przyjaciół, rodzinę. Do stolicy przeprowadziłem się w czasach, gdy grałem w zespole Andrzej i Eliza.

Ale Pana przygoda z muzyką zaczęła się w Łodzi?
Oczywiście! Mam nawet piękny dyplom z mojego pierwszego konkursu muzycznego w którym wystartowałem, z 1960 roku. Konkurs ten zorganizowano w nieistniejącym już domu kultury przy ulicy Przędzalnianej. Zdobyłem wtedy wyróżnienie.

Pan zainteresował muzyką brata Andrzeja?
Tak, bo jestem od niego starszy o 4 lata. Ja już grałem na gitarze, a Andrzej się dopiero do tego przymierzał. Brał przykład ze starszego brata!

A jak to się stało, że Pan sięgnął po gitarę, zaczął śpiewać?
Zawsze lubiłem muzykę. Z mamą i tatą chodziłem na koncerty. Potem zacząłem grać na akordeonie. Wreszcie kupiłem sobie najtańszą gitarę i zacząłem grać rock and rolla, co kolidowało z nauką w ognisku muzycznym. Jednak to ognisko muzyczne wiele mi dało i uzyskana w nim wiedza przydała się w przyszłości. Potem grałem na basie w big bandzie Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Łodzi. Nazywał się on Kanon Rytm.

Kiedy wciągnęła Pana wielka scena, kariera, show biznes?
Jeszcze zanim zacząłem występować w zespole No To Co. Stworzyła się grupa chłopaków, która grała potem w Trubadurach, No To Co. Byli to między innymi Krzysiek Krawczyk, Jurek Krzemiński, Tadek Kawecki, ja. Spotykaliśmy się w Młodzieżowym Domu Kultury przy ulicy Moniuszki i połączyła nas miłość do muzyki. Tak się złożyło, że szybko polubiłem też scenę. Pochłonęła mnie całkowicie, tak jest do tej pory. Dalej występujemy z No To Co. Mam też koncerty solowe, nieraz gram z bratem, Andrzejem Rybińskim. W zeszłym roku ukazała się moja nowa płyta "Piąta strona świata". Jest do kupienia i nawet się dobrze sprzedaje, jak na dzisiejsze czasy.

W latach 60. i na początku 70. z Łodzi pochodziły najpopularniejsze polskie zespoły. Jak to wytłumaczyć?
Naprawdę nie wiem. Choć najwięcej działo się w Warszawie, to z Łodzi pochodziły największe muzyczne talenty. Działało tu prężnie wiele zespołów młodzieżowych. Łódź była prawdziwym muzycznym zagłębiem.

A Pan lubi Łódź?
Lubię. Warszawy nigdy nie pokochałem, ledwie się do niej przyzwyczaiłem. Teraz znów mieszkam w Łodzi. Mimo że w tamtym roku tak strasznie mnie pobito w czasie włamania do domu, nie widzę na jedno oko, to nie straciłem sympatii, a nawet miłości do tego miasta.

Ma Pan tu ulubione zakątki?
Na pierwszym miejscu postawiłbym ulicę Piotrkowską. No i mój stary, kochany Widzew. Nieraz specjalnie jadę, by popatrzeć na miejsca, gdzie się wychowałem.

Zmieniły się te okolice przez lata?
Zupełnie nie. Gdyby te miejsca ogrodzono, to powstałby skansen. Wszystko jest tak, jak było. Nawet kocie łby na ulicach pozostały.

To Pana widzewskie dzieciństwo było fajne?
Bardzo sympatyczne. Mieszkaliśmy w niewielkim domku jednorodzinnym, to znaczy rodzice i nasza trójka. Oprócz brata Andrzeja, mam o 8 lat młodszą siostrę Zosię, która też mieszka w Łodzi. Chodziłem do szkoły Towarzystwa Przyjaciół Dzieci przy ulicy Szpitalnej, a potem do VIII Liceum Ogólnokształcącego.

Z radością powracał Pan do Łodzi po 45 latach przerwy?
Tak, choć nie oznacza to, że przez ten czas nie odwiedzałem Łodzi. Na przykład z moim bratem Andrzejem częściej się spotykaliśmy w tym mieście niż Warszawie, choć obaj mieszkaliśmy w stolicy. Teraz znów jestem w Łodzi. Tu się ożeniłem i tu znalazłem szczęście.

Łódź się zmienia na miarę oczekiwań?
Nie za bardzo. Widać, że próbuje się rewitalizować budynki, ale nie za bardzo to wychodzi. Zauważyłem, że jeśli odnowi się na przykład jedną kamienicę w okolicy, a resztę nie, to wtedy bardziej widać te zaniedbane.

A nasze miasto ma szanse wrócić do tych dobrych, dawnych tradycji muzycznych?
Materiał na to jest, ale wszystko w dalszym ciągu dzieje się, niestety, w Warszawie. Tam są wytwórnie płytowe, impresariat i te największe radia, które są najważniejsze. One lansują przeboje na ogólnopolską skalę.

Nie dziwi Pana, że nie powstała piosenka o Łodzi, która stałaby się przebojem?
Rzeczywiście nie ma takiej piosenki. Grupa No To Co śpiewała kiedyś utwór "Kocham swoje miasto". Ale on nie był jednak o Łodzi. To jednak bardzo dobry pomysł, by napisać piosenkę o naszym mieście. Wylansowałem w życiu kilka przebojów, może jeszcze uda się wylansować o Łodzi?

Rozmawiała Anna Gronczewska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki