Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie umie czytać i pisać, ale swoich synów dobrze wychowała...

Alicja Zboińska
Alicja Zboińska
Pani Zofia ma świadomość, że jej życie byłoby znacznie prostsze, gdyby umiała czytać i pisać
Pani Zofia ma świadomość, że jej życie byłoby znacznie prostsze, gdyby umiała czytać i pisać 123RF
Dla 75-letniej pani Zofii z Łodzi bycie analfabetką to ogromny wstyd. Tak duży, że wie o tym tylko jej najbliższa rodzina. I choć wydaje się, że współcześnie nie da się funkcjonować bez czytania i pisania, to ona sobie radzi.

Biuro Miejskiego Rzecznika Praw Konsumentów w Łodzi. Ruch jak na dworcu. W końcu to tu trafiają ci, których źle obsłużono w sklepie, wciśnięto im bubel lub nie uznano reklamacji. Można powiedzieć: standard. I nagle wchodzi ona, która z tego standardu się wyłamuje.

Na pierwszy rzut oka tego nie widać. Starsza pani: siwe, elegancko spięte włosy, brak makijażu, skromny ubiór. W ręku jakieś papiery, nerwowo rozgląda się dokoła. Gdy za chwilę powie z czym przyszła, w biurze zapanuje wielka konsternacja. Bo starsza pani bez ogródek wypali: - Oszukali mnie, naciągnęli na niekorzystną umowę, bo ja jestem analfabetka.

CZYTAJ: Analfabetka wrobiona w umowę telekomunikacyjną? "Do tej pory nie wysłała do nas żadnego pisma"

Analfabetka. To słowo zelektryzuje pracowników biura rzecznika, którzy są przyzwyczajeni do tego, że starsze osoby nie czytają podsuwanych ich umów. Bo czcionka jest za mała, bo język niezrozumiały, bo za długo. Ale nie dlatego, że nie są w stanie tego przeczytać. A ona nie jest... Nigdy nie była i raczej już nie będzie.

Rodzice pani Zofii i jej dwaj bracia bez problemu nauczyli się pisać i czytać. Ona także miała nie stanowić wyjątku. Nawet w powojennej rzeczywistości na wsi zabitej dechami, jak mówi o rodzinnej miejscowości, pisania i czytania po prostu się uczyło.

- Poszłam do szkoły, ale w pierwszej klasie byłam trzy lata i w drugiej też trzy lata - mówi starsza pani. - Naprawdę chciałam się nauczyć, ale nie mogłam. Potem mama się zdenerwowała, poszła do dyrektorki i zabrała mnie ze szkoły. I tak zostałam w domu.

Nie jest w stanie policzyć, ile razy żałowała, że nie umie czytać i pisać. Często wywołuje to niemal potoki łez. Jak w momencie, gdy dowiaduje się, że wizytę u ortopedy ma wyznaczoną na grudzień, a nie listopad. I to mimo to, że na kartce, z którą udała się do poradni, sąsiadka napisała: ortopeda. listopat (pisownia oryginalna).

- To wszystko dlatego, że taki debil jestem, że nie umiem czytać - pani Zofia zanosi się łzami, gdy poznaje termin wizyty. - Gdybym nie była analfabetką, to lekarz by mnie przyjął w listopadzie.

Próby nauczenia się pisania i czytania podejmowała zresztą wielokrotnie. Bez skutku. Mama, która zabrała ją ze szkoły, sama postanowiła uczyć córkę. Nie pomagały prośby, groźby, wyzywanie od debila, a nawet bicie, gdy mamie już całkiem puściły nerwy. Poddać musiał się także mąż, który podjął tę samą próbę. Ten mąż, który zabrał ją z domu, gdy skończyła 27 lat.

Do dziś pamięta, że pani nauczycielka uznała, że i tak nie da rady nauczyć się pisać. Było to kilka lat po II wojnie światowej, nikt wtedy nie myślał o tym, by dziecko zbadać, medycyna zresztą nie dawała tyle możliwości, ile daje obecnie. Nie pomagało też to, że rodzina mieszkała we wsi zabitej dechami. Pani Zofia zamieniła szkolną klasę na oborę. Rodzina hodowała krowy, a z mleka mama robiła śmietanę, którą sprzedawała w Łodzi. Gdy pani Zofia pracowała, jej bracia skończyli szkoły i poszli do pracy. Ona natomiast wyszła za mąż.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

- Mąż też był ze wsi, mieszkaliśmy w jednej gminie, poznaliśmy się na zabawie - wspomina kobieta. - Byłam ładną dziewczyną, nie przeszkadzało mu to, że nie umiem czytać i pisać.

I choć dziś trudno uwierzyć w to, że ktoś nie umie pisać i czytać, to można to wytłumaczyć naukowo.

- Umiejętność czytania i pisania to nie jest coś, z czym się rodzimy - zauważa łódzka psycholog Anna Miżowska. - Nie jest to naturalne, musimy się tego nauczyć. Może się tak zdarzyć, że ktoś nie będzie w stanie się tego nauczyć, posiąść tych funkcji.

Psycholog sama pracuje z dziećmi, kóre są dyslektykami, dysgrafami, dysortogra-fami. Pani Zofii nigdy nie spotkała, ale ostrożnie zauważa, że skoro łodzianka nie była w stanie nauczyć się pisać i czytać, to może mieć nasilony zespół dysleksyjny.

I choć analfabetyzm w Polsce już nie występuje (lub niemal nie występuje, jeśli weźmiemy pod uwagę panią Zofię) i wydaje się, że nie jest możliwe funkcjonowanie bez tych umiejętności, to zdarza się, że są osoby, które mają np. problem z pisaniem. Przekonała się o tym pani Katarzyna z Warszawy, której mieszkanie sprzątają Ukrainki. I to takie, które w Polsce są od 20 lat i nie mają żadnego problemu, by porozumieć się w naszym języku. Mówią poprawnie, bardzo literackim językiem. Problemem jest pismo, mimo wieloletniego pobytu w Polsce nie są w stanie nauczyć się pisać. Nie piszą, gdyż nie są w stanie przełamać pewnych barier, także bariery wstydu, że coś zrobią źle, że nie zostaną właściwie zrozumiane.

Mąż murarz pracuje, pani Zofia wychowuje dwóch synów. Nie zamyka się jednak w czterech ścianach i gdy chłopcy podrosną, idzie do pracy. Mąż zrobił ją dozorczynią w centrum Łodzi. Tak upłynęło 35 lat. A kolejne lata to też sprzątanie - w jednym z łódzkich szpitali. I nikomu się nie zwierza, że nie umie czytać i pisać. Wystarczy umieć się podpisać, a tego najpierw nauczyła ją mama, a gdy zmieniła nazwisko także mąż.

Do dziś musi się bardzo skupić, by umieścić na kartce swoje imię i nazwisko. Stara się bardzo, chce, by wszystko było jak najlepiej. Z namaszczeniem pisze „S”, od którego zaczyna się jej nazwisko. Po chwili dochodzą kolejne litery. Po czterech czy pięciu robi krótką przerwę, sprawdza, ile liter już jest na kartce, po czym kończy pisać nazwisko. Podobnie wygląda napisanie imienia. Podpis gotowy. Jeden rzut oka i może wybierać spośród dwóch możliwości: podpisało się dziecko, które dopiero uczy się trudnej sztuki pisania lub starsza osoba, która zdążyła już wyjść z pisarskiej wprawy. Idealny kamuflaż.

Mąż pomagał zresztą we wszystkim. Nauczył ją, jak poruszać się po mieście tramwajami i autobusami. Wszędzie jeździli razem. Dlatego, gdy go zabrakło, to jest w stanie sama sobie poradzić, przynajmniej w najbliższej okolicy. Ale te kilka miesięcy wdowieństwa pokazało, że jest i będzie ciężko. Mąż miał zresztą tego świadomość, gdy odchodził. - Powiedział mi: jak ja oczy zamknę, to ty będziesz miała duże problemy - pani Zofii oczy napełniają się łzami na samo wspomnienie. - Nie sądziłam, że umiera, prosił mnie jeszcze, żebym zapaliła mu papierosa. Odszedł, gdy wyszłam po mleko. Gdyby żył, nie miałabym teraz takich problemów. Po trzech miesiącach od śmierci męża pies mi zdechł. Tak za nim rozpaczał, tak drapał, gdy go zabierali.

Pani Zofia nerwowo przeszukuje niewielką reklamówkę z lekarstwami. Wypełnioną po brzegi, jak w przypadku starszych osób bywa. A w środku zestaw na niemal wszystkie schorzenia i dolegliwości świata: na krążenie, serce, niedotlenienie mózgu, zwyrodnienie kręgosłupa. Na szczęście każde opakowanie inne, po latach brania można sobie samemu z ich rozpoznaniem poradzić.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Być może to niedotlenienie mózgu jest przyczyną wszystkich nieszczęść. Ale długo nie będzie o tym wiedzieć. Po wojnie takich badań nikt nie prowadził, nie dało się jej nauczyć, to przestała chodzić do szkoły. Kropka. A potem badania zostają zlecone przypadkiem. Ma 39 lat, wychodzi z domu, ale już nie umie do niego wrócić. Stoi na skrzyżowaniu śródmiejskich ulic i rozgląda się wokół z zagubionym wyrazem twarzy. Zwróci to uwagę jednej z przechodzących pań. Zainteresuje się zagubioną kobietą i zaproponuje pomoc. Zofia nie będzie jednak w stanie podać swojego adresu. W końcu blokada zniknie, Zofia dotrze do domu, a następnie wybierze się do lekarza. Odkąd regularnie łyka pigułki, czuje się lepiej. Nie na tyle jednak, by nauczyć się czytać i pisać. I to już zapewne się nie zmieni.

Ale i bez tych umiejętności może sobie sama zrobić zakupy. Choć osobie, która idąc do sklepu szuka produktów po ich nazwach, trudno jest w to uwierzyć. Pani Zofii natomiast trudno uwierzyć w to, że kogoś to dziwi. Szybko otwiera lodówkę, wyciąga paczkę margaryny i otwarte opakowanie jogurtu. Naturalnego, 400 gramów. Jej palec wędruje najpierw po kromce chleba, która zdobi opakowanie margaryny.

- O, stąd wiem, że to margaryna - cieszy się emerytka. - Nie umiem przeczytać, że to jogurt, ale wiem, jak wygląda obrazek na nim. Zawsze kupuję to samo, w jednym sklepie. Daję sobie radę - zapewnia.

Ubrania kupowała z mężem. Nowych już nie potrzebuje, nie ma też na nie pieniędzy. Tłumaczy, że momentami dawała sobie radę lepiej od męża, a przynajmniej była bardziej skuteczna od niego w składaniu reklamacji. Przekonali się o tym, gdy mąż wrócił z zakupów, za które zapłacił nieco za dużo. Pani Zofia wzięła zakupy w reklamówkę, w ręku trzymała paragon. W sklepie oznajmiła krótko: -To tyle nie kosztuje. Po chwili otrzymała zwrot różnicy w cenie.

Liczyć zresztą potrafi. Także dzięki mężowi. Gdy wracała z pracy w dniu wypłaty, mąż rozkładał jej pieniądze na kupki i uczył ją rozpoznawania poszczególnych banknotów i monet.

Jej analfabetyzm to tabu. Stara się, by nikt spoza rodziny się o tym nie dowiedział. Przez lata przygotowała sobie różne wymówki. Sąsiadka, która odczytuje urzędowe pisma, gdy w pobliżu nie ma syna lub synowej wie, że pani Zofia boryka się z zaćmą. Tajemnicy nie zdradziła nawet lekarzowi, a w zasadzie lekarzom, których odwiedza dość regularnie. Podpisuje się, jeśli jej wskażą odpowiednią rubrykę, rejestratorki wszystko piszą jej na kartkach. Wiedzą, że starsza pani ma kłopoty ze wzrokiem...

Jednego nie pozwoli sobie zarzucić, choć nie wiadomo, czy ktoś w ogóle miałby takie pretensje. Nie zniosłaby zarzutu, że źle postąpiła ze swoimi dziećmi, że coś straciły przez jej analfabetyzm.

- Ja synów dobrze wychowałam - podkreśla z dumą, a jej twarz rozjaśnia uśmiech. - Wychowałam ich na działce, chłopaki po dwa metry wyrośli. Miałam swoje ogórki i pomidory, brzoskwinie sobie wsadziłam. Moje dzieci nie musiały nikomu kraść śliwek, wszystko miały swoje.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Działka to zresztą ważne miejsce w jej życiu. Można ją tam spotkać od wiosny do wczesnej jesieni. Najchłodniejsze miesiące w roku spędza w domu. W mieszkaniu, w którym nie ma książek, gazet, stoi stary telewizor. Ale odbiornik nie jest ważny. Pani Zofia inaczej spędza czas.

- Kładę się na łóżku i leżę, bo boli mnie noga - mówi emerytka.

Nie jest specjalnie towarzyska. Najpewniej wynika to z jej pisarsko-czytelniczej ułomności. Boi się, że łatwo mogłaby się z tym zdradzić. Wstydzi się, że ktoś mógłby o niej powiedzieć: analfabetka.

Za umiejętność czytania i pisania oddałaby wiele. Na samą myśl, że byłaby w stanie sama zapoznać się z treścią pisma urzędowego lub umowy ratalnej, łzy kręcą się jej w oczach, a ręce kręcą nerwowe obroty w powietrzu.

- Gdybym umiała czytać, to bym była pani, miałabym wszystko - wzdycha kobieta. - Znalazłabym syna, pojechałabym do niego. On się mnie wstydzi, powie mi: a co ty umiesz? Trudno, taka już muszę umrzeć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki