Dla Stowarzyszenia Promocji Zdrowia i Psychoterapii, które prowadzi ośrodek, te wiadomości są druzgocące. Na przeniesienie się do innego lokum SOW nie ma bowiem szans. Minimalny koszt przystosowania budynku, by spełniał zasady bezpieczeństwa pożarowego, może sięgnąć 40 tys. zł. Dla stowarzyszenia, które działa głównie dzięki dotacji z Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej (około 300 tys. zł rocznie) oraz wpływom z jednego procenta podatku PIT (w tym roku 3 tys. zł) to astronomiczna kwota.
- Podczas kontroli budynku na korytarzach były drewniane, łatwopalne boazerie - mówi Arkadiusz Makowski, rzecznik prasowy Komendy Powiatowej PSPw Łodzi. - Według przepisów, odległość z pokoi do klatki schodowej, którą można uciekać, nie może być większa niż 10 metrów. W tym budynku ta odległość jest większa. Ośrodek nie ma hydrantu wewnątrz budynku ani systemu oddymiania.
W ośrodku dziś przebywa 26 osób - głównie matki z dziećmi, które musiały uciekać z domów przed przemocą.
- Boazerię zdjęliśmy natychmiast. Zleciliśmy ekspertyzę - mówi Maria Gajek, prezes stowarzyszenia. - Z ekspertyzy wynika, że musielibyśmy zamontować specjalne drzwi przeciwpożarowe, które stanowią barierę dla pożaru. Na dachu musiałaby się zaś pojawić klapa oddymiająca, która po wybuchu pożaru, automatycznie się otwiera i uwalnia dym. Trzeba jeszcze zainstalować oświetlenie awaryjne na drogach ewakuacyjnych, które działa mimo odcięcia dopływu prądu do budynku.
Wyniki ekspertyzy musi zaakceptować straż pożarna. Wtedy stowarzyszenie będzie szukać pieniędzy w Urzędzie Miasta Łodzi i w Łódzkim Urzędzie Wojewódzkim.
CZYTAJ WIĘCEJ W DZIENNIKU ŁÓDZKIM