Dobrze, przyjmuję te oceny, ale się z nimi nie zgadzam. Bo Łódź to nie Szwajcaria, a ja nie dodaję żadnych "teorii do idei". Dodaję łódzkie realia polityczne i historię najnowszą, bo uważam, że w oderwaniu od rzeczywistości o prawach demokracji można mówić tylko na wyższych uczelniach.
Z demokracją i referendami jest jak z życiem i książkami: albo się żyje, albo się o życiu czyta. Nie bronię prezydent Hanny Zdanowskiej, ani radnych, bo oni nawet własnym sprzymierzeńcom często zabierają argumenty, bez względu na to, czy są w koalicji czy w opozycji. Bronię po prostu Łodzi. A jak wyglądałaby Łódź po odwołaniu prezydent i radnych? Ano tak: nie ma żadnej pewności, że będą przedterminowe wybory, a prawo wyborcze powiada, że w takiej sytuacji premier powołuje p.o. prezydenta oraz komisarza w miejsce radnych, a do wyborów kalendarzowych zostaje jeszcze ponad rok. Sprawa druga, banalna, ale nieodzowna: część tych łodzian, którzy złożyli podpisy po prostu nie chce w Łodzi rządów Platformy, a kogo wstawi na zarządców Łodzi premier z Platformy, jeśli nie ludzi z Platformy?
Byłoby to samo, albo gorzej. Sprawa trzecia to prosty fakt, że istotą rzeczywistości jest sens. A skoro tak, to po referendum w żaden sposób nie ustałyby przyczyny jego zwołania: nikt nie zerwie marmurowych płyt z Piotrkowskiej, nikt nie obniży podatków i czynszów, nie wycofa się z "głupich inwestycji", nie wyrwie parkomatów, a korki mniejsze nie będą. Sprawa czwarta: jedyne skuteczne dotąd referendum w Łodzi jakoś nie pchnęło miasta do przodu. I piąta rzecz: sama myśl o tym, że 43 radnych (dobrych, słabych, głupich, kompetentnych czy nie - nie wnikam) dzięki przerwaniu kadencji traci forum do lansu (czyli sesje Rady Miejskiej) na rok przed wyborami, przyprawia mnie o mdłości. To byłby po prostu rok kampanii wyborczej, kopania się po kostkach i obrzucania błotem. Jeden płynący przez rok ściek… Takiej Szwajcarii chcemy w Łodzi?
Władzy można nie akceptować, można, a nawet trzeba kląć na te wszystkie smarkate wojenki na zapleczu Zdanowskiej, w łódzkiej PO. Ale wchodząc w temat referendum trzeba przedstawić swoją ofertę. Skoro prezydent i radni są do niczego, trzeba pokazać kto będzie lepszy i z nim iść po władzę. Teraz i przed rokiem żadnej oferty nie było, tylko czysta chęć odwetu. Ale i władza po fiasku kolejnego referendum odetchnęła trochę nieświeżym oddechem. Zebrano ponad 39 tys. podpisów, a prezydent Zdanowska jest dumna z łodzian i cieszy się, że tych podpisów było mniej niż przed rokiem. No i co to znaczy? Że negatywny elektorat jej spada? A może, że poparcie rośnie? Jeśli tak, to po prostu żart i to mało śmieszny. Jedynym wytłumaczeniem niewystarczającej liczby podpisów jest fakt, że wniosek referendalny zakładał odwołanie również Rady Miejskiej, i dlatego nie przyłączyły się opozycyjne partie SLD oraz PiS, tak jak Platforma zrobiła to w roku 2010 razem z SLD popierając referendum, które odwołało Jerzego Kropiwnickiego.
Poza tym dziś z obu tych klubów słychać, że im referendum nie byłoby na rękę, bo uważają, że prezydent sama się wyłoży na zablokowanym mniej lub bardziej potrzebnymi inwestycjami mieście, a politycy Platformy przez rok do wyborów wytłuką się sami między sobą. Na tym - kalkulują - zyskają więcej, niż na odwołaniu. Przedsmak tej wojenki mieliśmy w ostatnią środę, gdy radni PO dołożyli się do odwołania własnego przewodniczącego Rady Miejskiej i jego zastępczyni. A przed nami jeszcze serial z kolejnymi odwołaniami i powołaniami w Radzie Miejskiej z ukrytą większością opozycji. Nie chcę by z tego wynikało, że opozycja zachowała się dojrzale nie popierając referendum, bo ona na tym zyska. Ale na odwołaniach wskutek referendum nie zyskałby nikt w Łodzi.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?