Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Od hipisa do sołtysa, czyli słynne "Kaczuchy" ze wsi pod Łodzią

Anna Gronczewska
Maja Piwońska i Andrzej Janeczko uwielbiają śpiewać, nie tylko na koncertach
Maja Piwońska i Andrzej Janeczko uwielbiają śpiewać, nie tylko na koncertach Krzysztof Szymczak
Takiego sołtysa mogą im pozazdrościć mieszkańcy wielu polskich wsi. Andrzej Janeczko, współtwórca zespołu Trzeci Oddech Kaczuchy, od czterech lat jest sołtysem we wsi Ługi. Od niedawna jest też radnym Rady Miasta w pobliskim Strykowie.

Wieś Ługi leży kilkanaście kilometrów od granic Łodzi. Z pozoru nie różni się od wielu takich znajdujących się w okolicy. Droga, rząd domów, remiza strażacka. Pan Piotr wraca do domu na rowerze. Zatrzymuje się na chwilę.

- Nikt nie ma takiego sołtysa jak my! - mówi z naciskiem. - To superczłowiek. O co się go poprosi, to zaraz załatwi. Moja kuzynka miała problem. Przed wjazdem do jej domu stała woda. Poszła z tym do sołtysa i w tydzień sprawę załatwił. Jest bardzo zaangażowany w nasze sprawy. Jeszcze nie mieliśmy takiego sołtysa. A teraz jeszcze został radnym w Strykowie, więc będzie pewnie mógł więcej dla nas zrobić.

Z sołtysa zadowoleni są też Wiesława i Andrzej Kunowie. Organizuje dla wsi pikniki, opłatki. Niedawno było spotkanie z pisarzem z Łodzi.

- No i założył nam zespół Ługowianki, w którym śpiewam ja i jeszcze osiem pań - mówi Wiesława Kuna. - Pisze dla nas piosenki. Co dwa tygodnie mamy próby. Kupił nam chusty, w których występujemy. To naprawdę superfacet. Znamy go prawie dwadzieścia lat. Nie mieszka tu przecież od wczoraj. Nikt pewnie nie powie na niego złego słowa.

Na płocie jednego z zabudowań wisi czerwona tabliczka z napisem "sołtys". Obok tablica z ogłoszeniami dla mieszkańców. Za bramą witają nas Andrzej Janeczko i jego żona Maja Piwońska. To członkowie i twórcy zespołu Trzeci Oddech Kaczuchy. Przed kilkunastu laty znaleźli swój azyl właśnie w Ługach koło Strykowa. Tu wybudowali dom.

- Tak się złożyło, że od czterech lat jestem tutaj sołtysem - śmieje się Andrzej Janeczko. - Nie jestem jedynym artystą, który pełni tę funkcję. Jest nim też Ryszard Poznakowski z Trubadurów.

Andrzej i Maja nie pochodzą z Łodzi ani z jej okolic. Ona jest z Olsztyna, on pochodzi Podlasia, z Wysokiego Mazowieckiego.

- A poznaliśmy się w Olsztynie - opowiada Andrzej Janeczko. - Maja była w ostatniej klasie technikum ekonomicznego. Ja studiowałem pedagogikę kulturalno-oświatową. Maja występowała na estradzie, grała z siostrą na gitarze. Razem z Mają i Zbyszkiem Rojkiem, który po roku odszedł, założyliśmy zespół Trzeci Oddech Kaczuchy.

Początki mieli wspaniałe. Był rok 1981. Wygrali Festiwal Piosenki Studenckiej w Krakowie. Potem wystąpili na opolskim festiwalu. Zaśpiewali "Wodza" i "Kombajnistę". Zrobili furorę. Zaczęli jeździć po Polsce z koncertami. Mieli razem z Markiem Grechutą pojechać na koncerty dla Polonii w Stanach Zjednoczonych. Ale nadszedł 13 grudnia 1981 roku.

- Byliśmy wtedy w Krakowie - opowiada Andrzej Janeczko. - Nikt nie wiedział, co się dzieje. Wracaliśmy do Warszawy autokarem. Mieliśmy jeszcze po drodze zagrać koncert w Myślenicach. A obowiązywał już zakaz wszystkich publicznych wystąpień, koncertów. Zajechaliśmy pod dom kultury, a tam stoi ze trzysta osób. Zagraliśmy dla nich. Gdy się z nimi żegnaliśmy, wszyscy płakali. Nikt przecież nie wiedział, co dalej będzie.

Byli wtedy związani z estradą warszawską. Ale mieli zmienić pracodawcę. Mieszkali w Olsztynie, na poddaszu. Estrada Krakowska dawała im służbowe mieszkanie... Przez stan wojenny umowy nie podpisali. Wzięli udział w bojkocie, który ogłosili artyści. Przez pół roku nigdzie nie występowali.

- Straciliśmy wtedy bardzo dużo, byliśmy przecież na starcie, ale sumienie nie pozwalało nam postąpić inaczej - mówią Maja Piwońska i Andrzej Janeczko.

Ale odezwała się Estrada Łódzka. Z nią podpisali umowę. Dostali mieszkanie w wieżowcu przy Inflanckiej. Przygotowali program z Andrzejem Zaorskim i Barbarą Wrzesińską. Zaczęli jeździć z nim po kraju. Występowali w czarnych pelerynkach, w maskach wron... Nawiązywało to do Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego. Grali wtedy po dwa koncerty dziennie. Potem jeszcze w hotelu Centrum otworzyli scenę "Kaczuchland". Występowali na niej m.in.: Andrzej Zaucha, Ewa Bem, Krzysztof Daukszewicz.

- W programie "Wyprawa w kosmos" występowaliśmy w kostiumach z "Seksmisji"- śmieje się Maja Piwońska. - Andrzej w stroju po Beacie Tyszkiewicz.
Dalej mieszkali w kawalerce przy ulicy Inflanckiej, ale mieli działkę w Woli Cyrusowej. Pojawiły się na niej przygarnięte psy. Trzeba było co drugi dzień jeździć z Łodzi, by je nakarmić. Wtedy podjęli decyzję, że przeprowadzają się na wieś. Do Woli Cyrusowej było trochę za daleko. Znaleźli więc działkę w Ługach i postanowili tu budować dom. Wprowadzili się do niego w 1998 roku. Mieszkali w jednym gotowym pokoju na górze. Resztę trzeba było jeszcze wykańczać.

Ludzie w Ługach przyjęli ich serdecznie. Na początku może patrzyli na nich trochę z nieufnością, ale szybko się do nich przekonali.

- Zobaczyli, że Andrzej sam dużo pracuje na budowie - dodaje Maja Piwońska.

Stali się też taką maskotką wsi. Przychodziły do nich okoliczne dzieci. Ludzie zaczepiali "Kaczuchy", bo tak na nich jeszcze dziś mówią, pytali, co słychać.

- To wszystko było bardzo miłe, serdeczne - zapewnia Andrzej Janeczko. - Znaleźliśmy w Ługach swój azyl. Kiedy mieszkaliśmy w bloku, to gdy zjeżdżałem windą z ósmego piętra, co rusz jacyś ludzie pytali, dlaczego nie ma nas w telewizji albo kiedy w niej wystąpili. My jednak nikogo z tych ludzi nie znaliśmy. Tu, w Ługach, znamy prawie wszystkich. Nikt nas o nic nie pyta. Mamy swoje królestwo. Z mieszkańcami wsi kontaktujemy się, kiedy chcemy.

Z tym sołtysowaniem wyszło trochę przypadkowo. Do Andrzeja zgłosił się pan Janek, ówczesny prezes miejscowej straży pożarnej. Zaproponował, by kandydował na sołtysa wsi Ługi.

- Zgodziłem się, choć wiedziałem, że podczas takich wyborów człowiek poddaje się osądowi, swego rodzaju egzaminowi - twierdzi Andrzej Janeczko. - Ja przecież nie byłem stąd, tylko z Łodzi.

I tak cztery lata temu Andrzej Janeczko został sołtysem. Jeszcze dziś, gdy na scenie mówi, że jest sołtysem, niektórzy w to nie wierzą. Podobnie jak w to, że mając 48 lat rozpoczął studia na Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi. Zresztą gdy składał dokumenty, pani w dziekanacie zapytała: A syn nie mógł sam przyjść?

- Wykonując swój zawód, mam kontakt z ludźmi - mówi Andrzej Janeczko. - Jeśli nawet boli mnie głowa, mam problemy, to wychodzę na scenę i się uśmiecham. Wiem, że ludzi trzeba szanować. Teraz ten mój kontakt z ludźmi jest jeszcze większy. Zbieram od mieszkańców wsi podatki, przychodzą do mnie z problemami, chodzę na sesje rady.

Już jako sołtys zorganizował we wsi turniej ping-ponga. Przyjechał kiedyś do nich Karol Strasburger, z którym się przyjaźnią od lat. Zaproponowali, by spotkał się z mieszkańcami wsi.

- Karol się zgodził - opowiada Andrzej Janeczko. - Spotkanie odbyło się w naszej remizie, a za wejście trzeba było dać kilo cukru. Karol podjechał do remizy naszym starym wozem strażackim na sygnale, a gdy wszedł do środka, wszyscy nucili walc z "Nocy i dni". Był wzruszony, nie spodziewał się takiego przyjęcia. Został honorowym obywatelem naszej wsi i członkiem Ochotniczej Straży Pożarnej.

Potem sołtys Janeczko zorganizował opłatek. Od kilku lat przychodzą na niego ludzie różnych wyznań. W Ługach mieszkają nie tyko katolicy, ale i mariawici. Przychodzi ksiądz mariawicki, katolicki. Śpiewają kolędy, są życzenia i poczęstunek, przygotowany przez panie z Koła Gospodyń Wiejskich. Latem przed remizą organizuje piknik. Rozstawia się stoły, jest wata cukrowa. W tym roku do remizy na spotkanie przyjechał pisarz Andrzej Strąk, dyrektor Domu Literatury w Łodzi. A zespół Ługowianki powstał spontanicznie. Napisał dla nich piosenkę o Ługach. Potem wystąpiły na dożynkach w Strykowie i dziś zespół działa prężnie.

- Andrzej jest pasjonatem, jak się w coś angażuje, to całym sercem - mówi Maja Piwońska. - Tak jest z sołtysowaniem. Początkowo trochę się śmiałam, gdy pytano, jak czuję się jako sołtysowa. Dziś pomagam mu, jak mogę.

Od ubiegłego roku Andrzej Janeczko jest radnym w Strykowie. Reprezentuje w niej nie tylko Ługi, ale i sąsiednie wsie: Dobieszków, Michałówek, Orzechówek, Imielnik Stary. Przyznaje, że zdecydował się zostać radnym, by załatwić sprawę drogi. 300-metrowego kawałka, który jest dziurawy jak szwajcarski ser. I droga ma być w tym roku zrobiona...

Księgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki