Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Od "Jutrzenki" do "Smakosza". Podróż po łódzkich lokalach gastronomicznych

Łukasz Kaczyński
archiwum Dziennika Łódzkiego
"Albatros", "Golonka", a z drugiej strony "Świt" i "Bar Mleczny" w Klubie Dziennikarza - to tylko kilka łódzkich lokali gastronomicznych, w podróż po których zabrał czytelników Dziennika Łódzkiego Jerzy "Krzywik" Kaźmierczyk

Jerzy "Krzywik" Kaźmierczyk, muzyk i bajarz, ponadto autor książek "Jazz w mieście Łodzi" i "Były dancingi i grał orkiestry w mieście Łodzi" zabrał zabrał czytelników Dziennika Łódzkiego w podróż po dawnych łódzkich lokalach gastronomicznych.
To tam kwitło życie towarzyskie i artystyczne miasta, rodziły się przyjaźnie i miłości. Każdy z lokali miał swoją specyfikę i gastronomiczne specjalności, mniej lub bardziej pisane zasady, własną klientelę. To także one stanowiły o kolorycie Łodzi w nie zawsze kolorowych i nastrajających optymizmem czasach. Gawędy Jerzego "Krzywika" Kaźmierczyka są zatem próbą zachowania w pamięci ludzi, miejsc i czasów, które minęły.

Dwa czajniki na Bałutach, tango na Górniaku

Skoro zatem o przemijaniu mowa, niekończący się proces odradzania życia wpisany miała w nazwę działająca przy ulicy Bazarowej "Jutrzenka". Sama knajpa swój żywot rozpoczęła tuż po wojnie, w 1945 roku. "Dzisiaj nie wiadomo, czy nazwa baru ustalona była w gronie rodzinnym przypadkowo i na zasadzie "ładna, może być", czy przemyślana, uwzględniająca czasy, w jakich przyszło działać restauratorom w PRL-u" - wspomina X na kartach gromadzącej gawędy "Lornety z meduzą".

"Jutrzenka" miała szczęście już od początku. W czasach, gdy "wzeszła" nazwa ulicy Bazarowej nie była przypadkowa. Na sąsiadującym z nią placu kłębili się kupcy i klienci, a dodać trzeba, że tradycje bazarowe tego miejsca sięgał jeszcze początków XX wieku. Wcześnie funcjonował jako plac Piastowski i działało tu blisko sto jatek Tanfaniego.

"Tutaj wieś polska spotykała się z łódzkim proletariatem, zresztą nie tak dawno temu również mieszkańcami wsi, przybyłymi wcześniej do miasta Łodzi za chlebem, jak do ziemi obiecanej" - uchwycił ten moment X. Jatki zniknęły stamtąd wraz z niemieckim okupantem, który, nota bene, ich rozbieranie zapoczątkował.

Tak jak szybko mija świt, tak szybko przewijali się przez "Jutrzenkę" jej bywalcy - zarówno ci, którzy pragnęli przekąsić coś po szklance bimbru kupionego za wiadomym straganem, jak i inni, pragnący szybko zaspokoić głód. Bo tutaj nikt nie przesiadywał nad wystawnym, wymyślnym obiadem - takich po prostu w "Jutrzence" nie było. Zjadało się więc szybko, niemal w przelocie, bo często przed lokalem czekał już klient.

Gdy w latach 50. rynek stracił na znaczeniu, właściciel zamknął "Jutrzenkę", a na Bałuckim Rynku otworzył bar. Z muzyką, w której lubowała się zwłaszcza pani Teofila, handlująca nieopodal sznurówkami i pumeksem wprost z drewnianej ryczki. Herbatę nalewano tu wprost z czajnika, do szklanki stojącej przed klientem. Czajniki były de facto dwa. Z trzymanego w prawej ręce kelner nalewał czaj klientom zwyczajnym. Klientom niezwyczajnym z drugiej ręki nalewał "herbatę firmową", czyli wódkę o wyglądzie herbacianym.

Inne zwyczaje panowały w "Gwarnej" i "Górniaku", dwóch bardzo podobnych do siebie restauracjach zlokalizowanych w okolicy Placu Reymonta i Hali "Górniaka". "Razem kumulowały wszystkie strachy, które w podświadomości okolicznych mieszkańców kazały się bać. Czaił się syndrom nakręconej sprężyny w mechanizmie porządku publicznego" - pisze Jerzy "Krzywik" Kaźmierczyk. W obu lokalach spokój panował jedynie w godzinach południowych - pora obiadowa pozwalała zintegrować się wszystkim, których męczył głód i pragnienie. Jadali tu tylko właściciele największych straganów. Pozostali "pałaszowali pajdę chleba ze szmalcem, popijali kompotem z litrowej butelki i dalej stali nad swoim handlem". Zwyczaj kupiecki kazał obowiązkowo opijać każdy udany interes. Zwłaszcza ten "lewy". Na stołach lądowała "lorneta z meduzą" (dwa kieliszątka wódki i zimne nóżki). Jeśli zaś spojrzeć do karty dań, największym wzięciem cieszyły się: pomidorowa, grochówka i zalewajka z wkładką energetyczną, czyli z kawałkiem kiełbasy zwyczajnej.

Inną twarz pokazywał "Górniak" pokazywał, gdy restauracyjna orkiestra z przypominającym Cygana skrzypkiem zaczynała grać do tanga i walca. Co ciekawe, rolę wykidajły (wówczas nie było jeszcze takiego stanowiska w polskiej gastronomii) spełniała w restauracji jej kierowniczka.
Mleko u dziennikarzy i bladość u "Albatrosa"

W dniu 16 lutego 1968 roku w "Dzienniku Łódzkim" pojawił się anons następującej treści:

"Klub Dziennikarza zaprasza jutro o g. 22 na "Bal Mleczny", organizowany wspólnie z Okręgową Spółdzielnią Mleczarską. W programie degustacja: jogurtu, twarożków, cocktaili, milk-koniaku itp. Gra kwintet J. Krzywika. W. Armacki - fotrepian. Z. Rędzikowski - bas. Z. Samul - perkusja. Posiadacze kart klubowych mogą już nabywać bilety na imprezę."

W rzeczywistości zespół wystąpił w składzie poszerzonym o Andrzeja "Idona" Wojciechowskiego, trębacza słynnych jazzowych "Melomanów". Sala była przystrojona białymi mleko-podobnymi elementami. Umieszczono także ozdobny plakat z hasłem: "Mleko pijemy - dłużej żyjemy". Mężczyźni w białych kitlach krzątali się za bufetem zastawionym butelkami z płynem w kolorze białym. Męska część gości z obawą rozglądała się za wykwintnymi wódkami. Mając w pamięci umieszczone w anonsie prasowym słowo "koniak", panowie ławą ruszyli do baru. Muzyka już grała, a kobiet rwały się do tańca, a tym - jak pisze "Krzywik" - należało przecież nadać "właściwą temperaturę emocjonalną". Milk-koniak okazał się jednak płynem niepijalnym, przeto zmuszono do jego wypicia także orkiestrę (bo ktoś zasugerował, że to muzycy byli pomysłodawcami napoju; naprawdę odpowiadała za niego Okręgowa Spółdzielnia Mleczarska). Gdy wreszcie wśród butelek z mlekiem pojawił się butelki z wódką, okazało się, że nie ma ani popitki, ani zakąski. Pomysłowością wykazali się tu panowie w białych kitlach (z OSM), którzy zaczęli serwować koktajle na bazie mleka, jajek i lodów z odpowiednią zawartością czystej wódki. Bal został uratowany dzięki przygotowanej naprędce polskiej wersji napoju znanego powszechnie w świecie (poza ówczesną Polską Ludową) jako "Malibu".

Pod koniec stycznia 1945 roku istniejące w Łodzi dotychczas renomowane restauracje były już czynne. Kiedy jednak wylądował w Łodzi "Albatros" - dokładnie nie wiadomo. Miasto powstawało niemal od początku. Od nowa trzeba było wszystko organizować, a wiadomości z życia towarzyskiego miasta w gazetach pojawiały się okazjonalnie i nie na wyeksponowanych miejscach. Mimo to, kto miał do "Albatrosa" przy al. Kościuszki trafić, ten tam trafił. Jerzy "Krzywik" Kaźmierczyk podejrzewa jednak, że istniał jakiś powód, aby do "Albatrosa" trafić było trudno.

"Od ulicy Piotrkowskiej trzeba było przeciskać się między starymi budynkami tkaczy łódzkich a pałacem bankiera Goldfedera (później Klub 77), obudowanym jakimiś ruderami. W jednym z tych budynków był sklep "Bata", czyli wyjątkowe atrakcyjne miejsce na mapie miasta. Kto by tam zwracał uwagę na ścieżynę wiodąca gdzieś tam…" - kreśli trasę "Krzywik" Kaźmierczyk.
Wnętrze utrzymane było w stylistyce rybackiej: wiosła, sieci i inne elementy szkutnicze. Przy barze zaś stał zawsze wysoki pan z pobladłym obliczem. Każdy nowy gość w lokalu z miejsca czuł, że nie jest tu mile widziany. Zresztą na stolikach ustawione były kartoniki z napisem "zarezerwowane". Jakby tego było mało, z ust bladego dryblasa padło rzucane od niechcenia: "Przepraszamy, miejsca brak". Inaczej gdy do "Albatrosa" wchodził swojak. Taki bez pytania siadał przy ulubionym miejscu, kartonik z rezerwacją znikał, a w jego miejsce lądowało "sto gram w wysokim szkle".

Kto i dlaczego spotykał się w "Albatrosie" i jak życie toczyło w "Golonce" (przemianowanej potem na "Wschodnią") czy "Kasynie Aktorów", Jerzy "Krzywik" Kazimierczyk opowiada własnymi słowami w książce "Lorneta z meduzą".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki