Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Odsłaniamy kulisy tragedii pod bankomatem w Wiszni Małej

Marcin Rybak
Marcin Rybak
Do strzelaniny w Wiszni Małej doszło 2 grudnia
Do strzelaniny w Wiszni Małej doszło 2 grudnia Pawel Relikowski / Polska Press
Blisko dwa tygodnie po tragedii w Wiszni Małej pod Wrocławiem, gdzie podczas strzelaniny przed bankomatem z rąk bandyty zginął policyjny antyterrorysta, przybywa pytań o to, czy policja należycie przygotowała się do akcji. Dlaczego do starcia z bardzo groźnym bandytą, wysłano wielu początkujących antyterrorystów? Dlaczego przed strzelającym do nich z kałasznikowa bandytą policjanci bronili się początkowo paralizatorem elektrycznym? Dlaczego na miejscu akcji nie było karetki pogotowia, choć wymagają tego przepisy? Dlaczego dowódca odmówił uczestnictwa w akcji specjalnie szkolonego psa, wyćwiczonego w szybkim ataku na groźnego przeciwnika? Dlaczego nikt nie ostrzegł antyterrorystów, że przestępca którego mają zatrzymać może mieć kałasznikowa? I wreszcie, po co policja nagrywała całą akcję?

Ta śmierć ma nie być na darmo – mówi człowiek, z którym rozmawialiśmy o policyjnej akcji w Wiszni Małej. W sobotę 2 grudnia w tej właśnie wiosce pod Wrocławiem zginął wrocławski antyterrorysta, podkomisarz Mariusz Koziarski. To miała być szybka, łatwa akcja. Zatrzymanie złodzieja pieniędzy z bankomatu. Nikt nie wiedział, że jest uzbrojony. I to w bardzo niebezpieczną broń: „kałasznikowa”. Według naszych informacji nikt nie powiedział antyterrorystom, z kim będą mieli do czynienia. A Łukasz W. - po którego jechali do Wiszni – to bardzo groźny przeciwnik. Nikt nie zapewnił medycznego wsparcia tych działań, choć przepisy tego wymagają. I wreszcie… na akcję pojechała grupa bojowa w znacznej części składająca się z policjantów z niewielkim doświadczeniem w Samodzielnym Pododdziale Antyterrorystycznym Policji.

Jednym z bohaterów tej historii historii jest „Lulek”. Tak koledzy od lat mówią na oficera, który jest dowódcą pododdziału. Były antyterrorysta, który jakiś czas temu odszedł z policji, mówi że podwładni mają do „Lulka” żal za źle przygotowaną akcję w Wiszni. Za to, że pojechali tam młodzi, za to, że nie mogli zabrać psa bojowego, „a pies zrobiłby swoją robotę”. Wreszcie za to, że wcześniej wielu doświadczonych policjantów odeszło z pracy. Niby przez „Lulka”, przez jego sposób dowodzenia, złą atmosferę jaką miał stwarzać w oddziale.

Ale... może oni tylko tak teraz myślą i mówią to wszystko, bo są po ludzku wkurzeni? Bo cierpią, że zginął ich kolega - doświadczony policjant, instruktor, świetny facet. Muszą kogoś obwiniać. W końcu to nie jego wina, że jego ludzie nie dostali najważniejszej informacji – jak uzbrojony jest człowiek, przeznaczony do zatrzymania.

„Lulek” rozmawiać z nami nie chce. Mówi, że niczego komentować nie będzie. Trwają kontrole. Specjalne zespoły powołali komendant główny policji i komendant wojewódzki we Wrocławiu.

Wysadzanie bankomatów
Wszystko zaczęło się od serii kradzieży gotówki z bankomatów. Złodzieje działali nocą. Zwykle w niewielkich miejscowościach, gdzie jest mniejsze niebezpieczeństwo, że przypadkowy świadek uniemożliwi kradzież. Bankomaty wysadzano w powietrze wpuszczając do środka urządzenia gaz i inicjując eksplozję prymitywnym zapalnikiem z bateryjki. Złodzieje grasowali na pograniczu Dolnego Śląska i Wielkopolski. Policjanci kryminalni z poznańskiej komendy wojewódzkiej zaczęli pracować nad tą sprawą. Ustalili, że za serią kradzieży może stać niejaki Łukasz W. Zaczęli go obserwować, kto wie może i podsłuchiwać? Tak dowiedzieli się o planowanym skoku na bankomat w Wiszni.

Co konkretnie wiedzieli o planach złodzieja? - Na przykład, że ma zagłuszarkę do sygnału gsm, która zakłócała łączność między bankomatem, a bankiem. Wiedzieli też, że to człowiek nieobliczalny, ale z obserwacji nie wynikało, że ma przy sobie broń. Nie afiszował się z nią, miał ją schowaną. Z drugiej strony, jeśli ktoś wysadza bankomaty, można przypuszczać, że ma dostęp do broni. Będę jednak bronił chłopaków. Wykonali kawał roboty przy tej sprawie, a błędy niestety się zdarzają – podkreśla nasz rozmówca z poznańskiej policji.

Na pewno wiedzieli też, że Łukasz W. może się pojawić w Wiszni Małej w któryś dzień na początku grudnia. Jedna z wersji wydarzeń zakłada, że wytypowali też kilka bankomatów w innych miejscowościach i obserwowali wszystkie. Zapadła decyzja: zatrzymujemy na gorącym uczynku. Do działań dołączyli się policjanci kryminalni z Wrocławia. Akcją zatrzymania w Wiszni dowodziła Elżbieta Z., szefowa sekcji w wydziale kryminalnym dolnośląskiej komendzie wojewódzkiej.

Rzekomo do akcji zaangażowano też Wydział Techniki Operacyjnej. To tajna jednostka odpowiedzialna m.in. za obserwacje. Policjanci z WTO mieli zamontować kamery, które rejestrowały okolice bankomatu w Wiszni. Pani Elżbieta uparła się, żeby do zatrzymania ściągnąć antyterrorystów. Z tego co słyszeliśmy wynika, że nie wszyscy uważali, że to konieczne. Ale postawiła na swoim.

Alarm w pododdziale
Tyle tylko, że w pododdziale antyterrorystycznym tej akcji nikt nie zaplanował. Po prostu był alarm. W piątek 1 grudnia po raz pierwszy. Antyterroryści nie siedzą w jednostce czekając na zlecenie wyjazdu. Mają bojowe dyżury. Są w domach i czekają na sygnał. Gdy jest alarm, przyjeżdżają do bazy, pobierają broń, ubierają mundury i jadą. Tak też było 1 grudnia. Pojechali do Wiszni ale złodzieja nie było.

Dzień później o godzinie 18 wydano kolejny alarm. Do jednostki zaczęli zjeżdżać dyżurujący policjanci. Wśród nich podkomisarz Mariusz Koziarski. Był jednym z najbardziej doświadczonych. - Chłopaki chcieli wziąć psa bojowego. On jest specjalnie szkolony do ataku. Nie chciałby się pan z nim spotkać – opowiadają byli antyterroryści. - Do gardła się od razu rzuca. Niczego się nie boi. Dowódca się nie zgodził. „Jeszcze kogoś pogryzie i będzie problem” - mieli usłyszeć od „Lulka” podwładni. Do Wiszni pojechały dwie drużyny. Każda składa się z sześciu policjantów. W takich szóstkach zwykle działają antyterroryści.

Nie rozumiemy dlaczego w sobotę znów był alarm. Policja miała przecież 24 godziny czasu żeby działania pododdziału spokojnie zaplanować. Szczególnie, że człowiek, który miał być zatrzymany był niebezpiecznym przestępcą. Nieprzewidywalnym. Świetnie znali go policjanci z Wielkopolski. Kiedyś podczas próby zatrzymania o mało nie staranował funkcjonariusza. Od dziesięciu lat toczył się jego proces przed sądem. Jednego z sędziów wyeliminował doprowadzając do stłuczki swojego samochodu z autem sędziego. Dwaj następni zmarli. Drugi korzystał z policyjnej ochrony, bo dostawał groźby. Okoliczności jego śmierci nadal są badane przez prokuraturę.

Miał grozić różnym osobom zaangażowanym w jego sprawę, że „zrobi z nimi porządek”. - Lubił się przechwalać. Poza protokołem opowiadał na przykład, że sfingował wypadki w celu wyłudzenia odszkodowań. Najpierw, jak twierdził, zrzucał motor na drogę. Po chwili, przy małej prędkości, sam zeskakiwał z samochodu na drogę, aby się trochę poobijać – opowiada jeden z policjantów. - Wiązaliśmy go ponadto ze sprawą podpalenia pojazdu jednemu z policjantów. Operacyjnie wychodziło, że stał za doszczętnym spaleniem auta policjanta będącego przewodnika psa, ale brakowało dowodów – dodaje poznański policjant.

Antyterrorystom nikt tego wszystkiego nie powiedział. No i najważniejsze: nie wiedzieli, że człowiek, którego mają zatrzymać jest uzbrojony w karabin „kałasznikowa”. - Gdyby wiedzieli to wszystko inaczej przygotowaliby się do akcji – zapewnia jeden z naszych rozmówców.

Czytaj dalej na kolejnej stronie (kliknij)

No i ważny szczegół: brak karetki. Zarządzenie Komendanta Głównego Policji z lipca 2015 roku paragraf 17: „Zabezpieczenie medyczne podczas działań bojowych i wsparcia działań ratowniczych realizowanych przez pododdział antyterrorystyczny Policji lub komórkę minersko-pirotechniczną Policji zapewnia dowódca akcji lub operacji policyjnej lub zlecający działania przed przystąpieniem do ich realizacji”.

Jeśli więc policjanci kryminalni przygotowywali akcję i chcieli do zatrzymania zaangażować antyterrorystów, to ich obowiązkiem było zapewnić medyczne zabezpieczenie. - Powinna na miejscu być karetka. Przed akcją – mówią policjanci i byli policjanci, z którymi rozmawialiśmy. Owszem, wśród antyterrorystów są ludzie przeszkoleni jako medyczni ratownicy. Ale „zabezpieczenie medyczne” to coś więcej.

Szturm w Wiszni
Tak więc w sobotę wieczorem dwunastka funkcjonariuszy pododdziału wyjechała do Wiszni. Wiadomo już było, że do zatrzymania są dwie osoby. Jeden z przestępców czekał przy drodze w aucie. Drugi szykował się, by ukraść gotówkę.

Bankomat w Wiszni to mały metalowy barak. Z jednej strony monitor, klawiatura i urządzenie do wydawania gotówki. Z tyłu niewielkie pomieszczenie dla osób obsługujących bankomat. Na przykład dostarczających gotówkę. Metalowe drzwi, a w środku miejsce na jedną osobę. Gdy grupa uderzeniowa przyjechała do Wiszni, Łukasz W. był właśnie tutaj. Zaczajeni w pobliżu policjanci kryminalni musieli widzieć jak wchodzi do środka. Dlaczego nie zauważyli „kałasznikowa”? Być może karabin miał w torbie.

Co się działo dalej? Są trzy wersje wydarzeń. Może pojawić się ich jeszcze więcej. Każdy kto tam był, mógł jakiś szczegół zapamiętać a potem opisywać nieco inaczej. Na podstawie zebranych przez nas materiałów i informacji próbujemy odtworzyć taką, która wydaje się najbardziej prawdopodobna.

Antyterroryści jechali busem. Nieoznakowane auto. Kolor czarny. Drzwi otwierane z boku z obu stron. Auto podjechało niemal pod sam bankomat. Jedna z sześcioosobowych grup antyterrorystów wybiegła w prawo w stronę ulicy, gdzie w samochodzie czekał wspólnik Łukasza W. Druga szturmowała bankomat.

Podobno powiedziano im, że złodziej „wyciął dziurę” w bankomacie. Ale tam żadnej dziury nie było. Były drzwi prowadzące do opisywanego wyżej pomieszczenia z tyłu bankomatu. Drużyna szła w szyku. Pierwszy „tarczowy” ze specjalną balistyczną, kuloodporną tarczą. Ma chronić resztę szturmowców. Jest wykonana tak, by pociski – po odbiciu się od niej – nikogo nie raziły rykoszetem.

Zaraz za tarczowym Mariusz Koziarski - ten, których chwilę potem zginął. Za nim policjant wyposażony w taser – elektryczny paralizator. Przy boku pistolet – glock. Za tym z taserem jeszcze trzech antyterrorystów. Był też policjant kryminalny z Poznania. Podszedł do drzwi, otworzył je. Za nimi stal Łukasz W. z bronią gotową do strzału. W stronę tarczy poleciała seria z „kałasznikowa”.

Łukasz W. był przygotowany. Musiał słyszeć podjeżdżające auto, kręcących się ludzi. Telewizyjna „Superstacja” podała, że akurat gdy miał zaczynać się szturm drogą przy bankomacie przejechała karetka na sygnale. A może ktoś go ostrzegł? Jedno jest pewne: przygotował się do strzału i czekał. Gdy w otwartych drzwiach zobaczył grupę szturmową, otworzył ogień.

Czytaj dalej na kolejnej stronie (kliknij)

Dalej wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Wszystko trwało sekundę, może dwie. Jako pierwszy na strzały z kałasznikowa zareagował trzeci w szyku policjant z taserem. Wystrzelił w stronę bandyty. Czy idący przed nim Mariusz Koziarski już wtedy został śmiertelnie postrzelony? Czy moment później? Może nigdy się nie dowiemy. Prąd z tasera poraził Łukasza W. ale elektrody nie wbiły mu się w ciało. Skulił się na moment. „Puszcza go, puszcza go” - zaczął ktoś krzyczeć.

Policjant z taserem odrzucił paralizator, wyciągnął glocka, pobiegł w bok z prawej strony budki – bankomatu i zaczął strzelać w metalową ścianę. Wiedział, że za nią jest tylko Łukasz W. W ścianie jest pięć otworów po pociskach. Łukasz W. ma dwanaście ran po kulach. Jedna śmiertelna. Trafiła go prosto w serce. Oznacza to, że oprócz policjanta z taserem strzelali do Łukasza również inni antyterroryści. - Może i byli niedoświadczeni ale zachowali się bardzo dobrze i fachowo – komentuje jeden z moich rozmówców. - Gdyby ich tam nie było, doszłoby do jatki. Mógłby pozabijać wszystkich kryminalnych i odjechać.

Koniec akcji. Na miejsce wezwano karetkę ale dojechała w piętnaście minut. Mariusz Koziarski dostał śmiertelny strzał. Koledzy – przeszkoleni ratownicy medyczni – reanimowali go, ale nie udało się uratować. Ranny został jeden policjant kryminalny z Poznania. Postrzał w udo otrzymał „tarczowy”. Wciąż jest w szpitalu. Łukasz W. zginął na miejscu. Jego kolega – zatrzymany w samochodzie koło bankomatu – trafił do aresztu pod zarzutem udziału w zbrojnej grupie przestępczej okradającej bankomaty.
Ale śledztwo dopiero się zaczęło.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Odsłaniamy kulisy tragedii pod bankomatem w Wiszni Małej - Gazeta Wrocławska

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki