Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ogień nie ma litości, nawet dla liczących setki lat zabytków

Anna Gronczewska
Pożar kościoła w Mileszkach
Pożar kościoła w Mileszkach Jarosław Kosmatka
Wszyscy jeszcze są wstrząśnięci pożarem w łódzkich Mileszkach. Spłonął tam drewniany kościółek, jeden z najstarszych zabytków Łodzi. Ale to niejedyny pożar kościoła, jaki miał miejsce w naszym regionie.

Mieszkańcy Mileszek jeszcze dziś są w szoku. Wielu z nich, gdy opowiada o pożarze, zaczyna płakać. - Tego widoku nie zapomnę do końca życia - mówi Teresa Badowska. - Nie chciałabym jeszcze raz tego przeżywać!

Pożar drewnianego kościoła w Mileszkach. Spłonął zabytkowy kościół [ZDJĘCIA, FILM]

Noc z niedzieli na poniedziałek była bardzo parna. Pani Teresa długo nie mogła zasnąć. Około godziny czwartej rano obudziły ją syreny, dobiegające od strony centrum Łodzi. - Nie wiedziałam, co się dzieje - opowiada pani Teresa, która jest przewodniczącą zarządu Rady Osiedla Mileszki. - Wyszłam na balkon. Syreny ucichły, ale migające koguty zobaczyłam koło kościoła. Szybko tam pobiegłam. W międzyczasie zawyła syrena naszych strażaków, z Ochotniczej Straży Pożarnej. Okazało się, że zadziałał system przeciwpożarowy w naszym kościele, po tym zareagowała straż.

Na miejscu pani Teresa zobaczyła dym, który wydobywał się z głównej wieżyczki. Ale strażacy z państwowej i ochotniczej straży pożarnej przystąpili do pracy.

- Ale pojawił się problem z wodą - dodaje Teresa Badowska. - Na osiedlu zakładane są wodociągi... Nasi strażacy włożyli pompę do basenu przeciwpożarowego, wodę dowożono ze Stoków. Na skrzyżowaniach policja wstrzymała ruch.

Teresa Badowska też nie przypuszczała, że się to tak zakończy. Nagle jednak ogień pojawił się na dachu, od strony ołtarza. I potem wszystko poszło błyskawicznie.

- Naszemu księdzu proboszczowi udało się wynieść tylko ornaty, hostie - mówi pani Teresa. - Żal mi bardzo naszych księży. Obecnego księdza Janusza Banachowskiego i poprzedniego księdza Tadeusza Jajkowskiego. On wyremontował nasz kościół, tyle serca włożył w ten remont... Nowy proboszcz też bardzo dbał o nasz kościółek.

Pani Teresa opowiada, że do Mileszek przyjechał też proboszcz z Andrzejowa. Zaproponował, by stojący przed płonącym kościele odmówili różaniec. - Staliśmy przed tym płonącym kościołem i odmawialiśmy różaniec, za parafian, naszych księży proboszczów - dodaje Teresa Badowska.

Szczawin pod Zgierzem, rok 1987

Podobną tragedię przeżyli przed laty mieszkańcy Szczawina koło Zgierza. Ich zabytkowy, XVIII-wieczny, drewniany kościółek zaczął się palić w nocy z 24 na 25 marca 1987 roku. Dym wydobywający się z kościelnych murów zauważyli państwo Olczakowie, którzy mieszkają naprzeciw kościoła. Wydobywał się od strony zakrystii i ołtarza. Pech chciał, że akurat zepsuta była syrena alarmowa. Wtedy jeden z mieszkańców, Krzysztof Królikowski, zachował zimną krew. Wsiadł do auta, zaczął jeździć po wsi i przeraźliwie trąbić. Tak budził mieszkańców Szczawina. Ci, widząc kłęby dymu, dobiegające od strony kościoła, zaczęli biec w tamtym kierunku. To co zobaczyli ich przeraziło.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

- Dym wydobywał się z wieżyczki - wspomina jedna z mieszkanek Szczawina. - Przeraziły mnie te pojawiające się języki ognia. Wychodziły spod okapu. Tliła się wtedy cynkowa blacha. Myśleliśmy jednak, że kościół da się uratować.

Kilku parafian wbiegło do środka. Zaczęli wynosić, co się dało. Dzięki nim uratowano ławki, jeden konfesjonał, ołtarze boczne.
- Niestety, spaliły się organy - dodaje mieszkanka Szczawina. - Z każdą chwilą robiło się coraz niebezpieczniej. W środku było pełno dymu.

Na miejsce przyjechali strażacy z miejscowej ochotniczej straży pożarnej. Przybyły wozy zawodowej straży. Jak opowiadają dziś starsi mieszkańcy Szczawina, na tych drugich trzeba było czekać. Okazało się bowiem, że ktoś wprowadził ich błąd. Podano, że pali się drewniany kościół. Ale nie w Szczawinie, tylko w Białej.

- Nie zapomnę do końca życia takiej sceny - opowiada mieszkanka Szczawina. - Nasz ksiądz proboszcz, nieżyjący już Józef Wagner, leży krzyżem wśród tych zgliszczy, wody. A potem klęczy na nich i się modli...

Kościół spłonął niemal doszczętnie, pożar bardzo zjednoczył mieszkańców Szczawina. Pierwsze po pożarze msze święte ksiądz Wagner odprawiał przy zgliszczach kościoła.

- Pierwszy pogrzeb miał miejsce 30 marca, a więc kilka dni po pożarze - wspomina mieszkanka Szczawina. - Nie zapomnę trumny, stojącej koło zgliszczy naszego drewnianego kościółka. Potem msze odbywały się w kaplicy, u sióstr służebniczek. W naszej wsi był bowiem ośrodek rekolekcyjny i letnia siedziba biskupów łódzkich. Potem ksiądz Józef Wagner wyremontował kaplicę św. Józefa, w dawnej remizie. Remont zaczął jeszcze przed pożarem. Tam odbywały się msze św. Ale nie zapomnę pierwszej Wielkanocy. Ksiądz Wagner poprowadził procesję wokół zgliszczy tego kościoła. Tak samo było w odpust. Bo patronem naszej parafii jest św. Stanisław Biskup i Męczennik. Spalił się obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Ludzie zaczęli oddawać różne kosztowności. Dzięki temu namalowano kopię tego obrazu. Poświęcił go podczas mszy świętej na łódzkim Lublinku papież Jan Paweł II.

Ale od razu wiadomo było, że kościół zostanie odbudowany. Mieszkańcy Szczawina nie chcieli już jednak drewnianego. - Baliśmy się, że znów może się palić - tłumaczą po latach.

Do budowy przystąpili wszyscy parafianie. Pracami kierował ksiądz Wagner. Sam też pracował na budowie. - Budowę zaczęliśmy w 1988 roku - opowiada mieszkanka Szczawina. - O materiały było trudno. Nieraz cegły przywożono o północy. Wystarczyło, że zabiły dzwony i już przybiegali ludzie do rozładowania aut z cegłami. Budowali fachowcy, a pomagało im po 30 - 40 osób razem z księdzem Wagnerem. Kobiety ze wsi gotowały dla nich obiady. Ta budowa bardzo zjednoczyła wieś i parafię.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Po czterech latach budowy, w 1992 roku, odprawiono pierwszą mszę świętą w nowym kościele w Szczawinie.

Sołek koło Opoczna, rok 2008

Podobną tragedię przeżyli mieszkańcy wsi Sołek koło Opoczna. Tak jak w Mileszkach, w nocy z niedzieli na poniedziałek, 18 lutego 2008 roku spłonął tam zabytkowy, XVII-wieczny kościółek. Ogień pojawił się około czwartej nad ranem i błyskawicznie się rozprzestrzenił.

- To była jedna wielka piramida ognia - wspominają mieszkańcy Sołka. - Wszystko poszło błyskawicznie. Strażacy tylko dogaszali zgliszcza... Ocalała jedynie zabytkowa dzwonnica. W 2008 roku ogień pochłonął m.in. XVIII-wieczny ołtarz z obrazem, przedstawiającym Ostatnią Wieczerzę. Tak jak w Mileszkach, świątynia została wyremontowana, a z pożaru ocalała tylko dzwonnica.
Kościół św. Barbary w Sołku został odbudowany. Podjęto decyzję, że nie będzie już drewniany, a murowany. Powstał na fundamentach spalonej świątyni. Jest murowany, ale wzorowany na drewnianym kościółku. Nowy kościół konsekrowano 4 grudnia 2010 roku, w parafialny odpust.

Łódź, rok 1971

Ponad 44 lata temu w ogniu stanęła też łódzka katedra. Pożar wybuchł we wtorek, 11 maja 1971, około godziny 18.20. W katedrze odbywało się nabożeństwo majowe. Odprawiał je ksiądz Piotr Rycerski, wtedy wikary w parafii katedralnej, dziś emerytowany proboszcz parafii Najświętszego Serca Jezusowego na Julianowie. Na nabożeństwie było około stu wiernych.

- Nagle usłyszałem szum - wspominał po latach ksiądz Piotr Rycerski. - Obejrzałem się i zobaczyłem, że ludzie uciekają z ławek do bocznych naw i kierują się do wyjścia. Spojrzałem na sufit, gdzie wisiał wielki żyrandol. Zobaczyłem tam błysk światła...

Ksiądz Rycerski nie myślał jeszcze wtedy o pożarze. Sądził, że doszło do jakieś spięcia elektrycznego i dlatego ludzie uciekają. Ale po chwili przybiegł do niego kleryk i powiedział, że katedra w płomieniach. Klerykiem tym był ksiądz Bogumił Walczak, były proboszcz parafii Podwyższenia Krzyża Świętego w Brzezinach, który studiował na trzecim roku. Gdy zobaczył płonącą katedrę, szybko tam pobiegł z pomocą.

Ksiądz Piotr Rycerski wyniósł z kościoła Najświętszy Sakrament, który przeniósł do kaplicy seminaryjnej. Przybiegli inni klerycy, którzy zaczęli ratować naczynia, szaty liturgiczne.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

W stronę katedry zaczęły jechać na sygnale wozy strażackie. Zamknięto ulicę Piotr-kowską, przestały jeździć tramwaje. Jan Paczuski był w 1971 roku młodym strażakiem. Opowiadał nam, że wtedy istniało coś takiego jak dyżury domowe.

- Strażacy dyżurowali w domu i w razie potrzeby przyjeżdżał po nich samochód i zabierał na akcję - wyjaśniał pan Jan. - Ja, jako młody chłopak, mieszkałem wtedy w budynku jednostki przy ulicy Rudzkiej. Przyjechał po mnie samochód i razem z dwoma kolegami, mieszkającymi w okolicy, zabrał nas na ulicę Piotrkowską.

Takiego pożaru w Łodzi nie było. Nigdy nie płonął tak wysoki budynek. - Palił się dach - wspominał przed laty pan Jan. - Najważniejszym zadaniem było utrzymanie stumetrowej wieży. Koledzy wchodzili na dach od jej strony i tam lali wodę.

Na tę akcję zjechały wszystkie łódzkie jednostki straży pożarnej, blisko trzydzieści. By zapewnić bezpieczeństwo w mieście, do Łodzi przyjechały jednostki Ochotniczej Straży Pożarnej z okolicy. Ona miały interweniować, gdyby doszło do innego pożaru w mieście.
Wokół katedry zaczęły się gromadzić tłumy łodzian. Ludzie płakali, byli przerażeni. Jan Paczuski wspominał, że naprzeciw katedry stał już wieżowiec, ale nie był wykończony. Nie miał jeszcze okien. Ludzie się tam przedostali i z tego wieżowca obserwowali pożar.- To nie był taki pożar, w którym buchały płomienie ognia - opowiadał Jan Paczuski. - Dach był pokryty blachą i paliła się konstrukcja pod nim. Było za to bardzo dużo dymu. I strasznie wysoka temperatura, która topiła blachę.

Kiedy wybuchł pożar, w mieście nie było księdza biskupa Józefa Rozwa-dowskiego, ówczesnego ordynariusza łódzkiego. Przebywał wtedy we Wrocławiu. Na wieść o tym co się stało, ruszył do Łodzi. Proboszczem katedry był wtedy ksiądz biskup Jan Fondaliński, sufragan łódzki. Był już wtedy bardzo chory, zmarł kilka miesięcy później.

Udało się uratować stumetrową wieżę katedry, ale straty, jakie przyniósł pożar, były ogromne. W liście do wiernych, który odczytano w łódzkich kościołach, ksiądz biskup Józef Rozwadowski napisał: "Na skutek pożaru, który wybuchł we wtorek 11 maja, katedra nasza uległa potężnemu zniszczeniu. Całkowicie spalił się dach katedry, sklepienie utrzymało się, ale jest również uszkodzone; tynki wewnątrz katedry odpadły na dużych powierzchniach stropu (..) Pożar katedry - to nieszczęście dla całej diecezji. Przecież świątynia katedralna jest matką wszystkich kościołów naszej diecezji, symbolem jedności Ludu Bożego gromadzącego się w chwilach uroczystych wraz ze swymi biskupami i kapłanami".

Telegram kondolencyjny do biskupa łódzkiego przysłał z Krakowa ksiądz kardynał Karol Wojtyła: "Jesteśmy głęboko wstrząśnięci wiadomością o zniszczeniach dokonanych w katedrze łódzkiej przez pożar. Wyrażamy naszą solidarność w modlitwie i trosce Arcypasterza".

Ksiądz Rycerski wspominał, że po północy, w towarzystwie strażaka, wszedł na chór katedry. To co zobaczył przeraziło go. Uciekający z chóru organista nie zamk-nął żaluzji, chroniących organy. Piszczałki, klawisze organów były zalane błotem, nie nadawały się do użycia. Na drugi dzień udało mu się wejść na strop katedry. Temperatura był tak wielka, że nie pozostał nawet ślad po sygnaturce, znajdującej się w wieżyczce, która się zawaliła. A dzwon nie był mały...

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Po pożarze niedzielne msze święte odbywały się przy ołtarzu, ustawionym na boisku seminaryjnym. W dni powszednie odprawiano je w kaplicy, znajdującej się w budynku przy ulicy Worcela 5 (dziś ks. Skorupki).

W całej Łodzi zaczęto zastanawiać się nad przyczynami pożaru. Nie brakowało spiskowych teorii, twierdzących, że katedra została podpalona. Pojawiły się informacje, że dzieci, mające akurat religię w budynku przy ulicy Skorupki 5, tuż przed pożarem usłyszały wybuch. Potem twierdzono, że doszło do zwarcia instalacji elektrycznej.

Jan Paczeski mówił, że jego zdaniem powodem pożaru było zaprószenie ognia. Na dachu katedry trwały prace remontowe. Być może któryś z robotników rzucił niedopałek papierosa, może wystarczyła iskra, która poleciała w czasie spawania, może ktoś nie wyłączył grzałki. Wystarczyła iskierka.

Katedrę udało się wyremontować. Część pieniędzy otrzymano z ubezpieczenia, zbiórki na jej remont przeprowadzano we wszystkich kościołach diecezji łódzkiej. Katedrę na nowo otwarto 16 grudnia 1972 roku.

Mieszkańcy Mileszek też wierzą, że ich kościół zostanie odbudowany. Nie wyobrażają sobie, by był inny jak drewniany. Podobnego zdania są łódzcy radni. Chcą pomóc w odbudowie drewnianego kościółka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki