Nie jest też moim głównym zmartwieniem zniknięcie dzisiejszych ulicznych centrów rozrywki, bo na skutek działań rozmaitych "zbawiaczy" Piotrkowskiej i miłośników regulowania jej funkcjonowania tegoroczna ogródkowa oferta najważniejszej ulicy miasta i (oficjalnie przynajmniej) prestiżowego deptaka była nadzwyczaj marna i jednorodna.
Dopracowaliśmy się w Łodzi tego, że jej najmocniejszymi i najliczniej odwiedzanymi punktami były ogródki i murki z najtańszą wódką, piwem i galaretą oraz należące do paszarni oferujących mięso z frytkami, a zwanych szumnie restauracjami.
Mam cichą nadzieję, że w przyszłym roku przed sezonem ogródkowym włodarze miasta pójdą po rozum do głowy i postawią na różnorodność - że nikt nie będzie aż tak drastycznie reglamentował ich liczby, że "rozleją"się one po ulicy, że będą mogli je stawiać i ci, co mają lokale w bramach, na strychach, dachach i innych ulicach, że Piotrkowska będzie wzbogacana a nie zubożana, że zaczniemy pracować na to, by życie pulsowało na niej całą dobę (nie tylko w nocy), w różnych formach, że ogródki będą łodzian nie tylko upijać i napychać, ale także częstować spokojem i namiastką nastroju wakacyjnych kurortów. Coraz zimniejsze wieczory to także nie zmartwienie, bo taka jest kolej pór roku. Co mnie zatem już martwi?
Zejście z Piotrkowskiej ogródków to koniec lata i czas jesiennego przewalania się po pustej i bezludnej ulicy porzuconych papierów. Bo na Piotrkowską nie ma pomysłu (zgodnie z zasadą, że te dobre już były, tylko je zmarnowano szukając nowych). I znowu okaże się, że łodzianie nie będą mieli specjalnie po co na nią przyjść. Nawet by się ogrzać, chętniej pójdą do Manufaktury.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?