Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ojciec Stefan Miecznikowski: warszawiak, który całym sercem ukochał robotniczą Łódź [ZDJĘCIA]

Anna Gronczewska
Ojciec Stefan Miecznikowski
Ojciec Stefan Miecznikowski Reprodukcja Grzegorz Gałasiński/Archiwum Łodzi
Sylwetkę ojca Stefana Miecznikowskiego, duchowego przywódcy łódzkiej opozycji, wychowawcę wielu pokoleń młodzieży, duszpasterz ludzi w pracy przypomina w dziesiątą rocznicę śmierci piękna wystawa zorganizowana przez Muzeum Miasta Łodzi.

Jego wychowankowie nazywali go "Mieczem". Podkreślali, że choć był małej postury, to charakteryzował się wielkim duchem.

- Podnosił do góry miecz i od razu tyle dobra sypało się na nas - dodawali wychowankowie ojca Miecznikowskiego.

Stefan Miecznikowski urodził się 25 sierpnia 1921 roku w Warszawie, przy ul. Chopina.

- Tam jednak spędziłem tylko lata niemowlęce - opowiadał nam przed laty. - Moi rodzice mieszkali w Brwinowie, pod Warszawą. Dziadek był tam dróżnikiem kolejowym. Gdy byłem niemowlakiem, rodzice przeprowadzili się do Pruszkowa. Mieszkaliśmy na Żbikowie.

Tam mały Stefan zaczął chodzić do szkoły. Podobno jako dziecko był urwisem.

- Raz przewijałem się przez metalową barierkę i rozbiłem sobie głowę - wspominał swe dzieciństwo ojciec Stefan. - Byłem cały zalany krwią. Mimo że byłem poszkodowany, to dostałem lanie od taty. Miałem surowego ojca.

Z Pruszkowa rodzina ojca Stefana przeniosła się znów do Warszawy. Zamieszkali na Bródnie. Stefan Miecznikowski zaczął chodzić do gimnazjum im. Lisa-Kuli. Tu rozpoczęła się jego harcerska przygoda. Należał do 51. Warszawskiej Drużyny Harcerskiej im. Stefana Czarneckiego. By zarobić pieniądze na obozy harcerskie, organizowali różne przedstawienia teatralne, zwłaszcza jasełka.

- Na początku grywałem w nich diabełka - lubił opowiadać ojciec Stefan. - Potem byłem starszym diabłem, a swoją teatralną karierę zakończyłem jako Lucyfer...

Ksiądz Miecznikowski swe przyrzeczenie harcerskie składał w jednym z podwarszawskich lasów. A w 1935 roku, już jako pełnoprawny harcerz, pojechał na zlot do Spały. W czasie wojny, w 1940 roku, postanowił wstąpić do Towarzystwa Jezuickiego.

- Powołanie zakiełkowało we mnie gdy sprowadzono do Polski relikwie świętego Andrzeja Boboli - wyjaśniał ojciec Stefan. - To sprawiło, że głębiej zainteresowałem się sprawami religijnymi. Powołanie powoli dojrzewało.

Gdy wstąpił do zakonu, nie miał jeszcze matury. Skierowano go więc na tajne komplety. W 1943 roku zdał egzamin maturalny. Po tym poszedł na studia filozoficzne do Nowego Sącza. Skończył je w 1946 roku. Z Nowego Sącza przeniesiono go do Krakowa, na studia teologiczne.

Święcenia kapłańskie przyjął w 1950 roku, z rąk kardynała Stefana Wyszyńskiego. Pierwszą mszę świętą odprawiał w swym ukochanym kościele pod wezwaniem św. Andrzeja Boboli na warszawskim Mokotowie, przy ul. Rakowieckiej.

Po święceniach skierowano go do Kalisza. Został pomocnikiem magistra nowicjatu. Pracował z młodymi jezuitami. Ale już po roku przeniesiono go do Lublina. Stamtąd ojciec wyjechał na studia do Rzymu. Początkowo były problemy.

- Władze nie chciały mi dać paszportu - tłumaczył ojciec Miecznikowski. - Były bowiem negatywnie nastawione do jezuitów. Ale dzięki osobistej interwencji kardynała Hlonda dostałem w końcu paszport.
Ojciec Miecznikowski rozpoczął studia na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie. Był to bardzo pracowity okres w jego życiu. Prace naukową dzielił z wychowawczą. W wakacje jeździł bowiem do kolegiów jezuickich we Włoszech, Hiszpanii, Niemczech, Francji, Belgii.

Po dwóch latach napisał w języku łacińskim pracę doktorską. Liczyła ponad 300 stron. Doktorem ojciec został w 1960 roku. Już z doktoratem wrócił do Polski, do Kalisza. Został magistrem nowicjatu.

W Kaliszu ojciec Stefan pracował sześć lat. Stamtąd na krótko wyjechał do Warszawy, szkolić kleryków. A w 1967 roku rozpoczął łódzki rozdział swego życia. Został duszpasterzem młodzieży akademickiej.

- Duszpasterstwo było nie duże - wspominał ojciec Stefan.- Liczyło około sto osób. Nikt nie palił, nie pił. Moi wychowankowie byli bardzo zaangażowani religijnie.

Wychowankami ojca Miecznikowskiego są między innymi obecny poseł Stefan Niesiołowski i były Andrzej Woźnicki. Ojciec Miecznikowski stosował często wobec studentów harcerskie metody. Jeździli na obozy w Bieszczady, na Sądeczyznę. Latem wyjeżdżali w góry koło Ujanowiec.

W 1970 roku ojciec Miecznikowski musiał wyjechać z Łodzi. Jego wychowanków, między innymi Niesiołowskiego i Woźnickiego, aresztowano za działalność w antykomunistycznej organizacji "Ruch".

- Posądzano mnie o związki z "Ruchem", bo byłem blisko z młodzieżą - tłumaczył ojciec Stefan. - Nigdy mi tego nie udowodniono. Ja zajmowałem się wychowaniem religijnym, świeckim, a nie politycznym. Byłem przeciwny reżimowi, ale nie przekładałem tego na język głoszonych konferencji.

Przełożeni ojca Stefana uznali jednak, że bezpieczniej będzie, gdy wyjedzie z Łodzi. Znów więc pracował w Kaliszu z nowicjuszami. Do Łodzi powrócił po ośmiu latach, w 1978 roku. Tym razem zajął się duszpasterstwem rodzin. Jego wychowankowie z Duszpasterstwa Akademickiego mieli już żony, dzieci. On mógł znów pracować z młodymi.

Dzięki ojcu Miecznikowskiemu zaczęli przyjeżdżać do Łodzi z cyklem wykładów ludzie z Klubów Inteligencji Katolickiej z Warszawy, Lublina. Mówili o odpowiedzialności chrześcijańskiej za środowisko, w którym się żyje. Gdy zaczęła powstawać "Solidarność", ojciec Miecznikowski temu towarzyszył. Jej członkowie przychodzili do ojca po duchowe wsparcie. Ksiądz Miecznikowski stworzył Duszpasterstwo Robotników.

- Kiedy ogłoszono stan wojenny, od razu w niedzielę 13 grudnia, na kazaniu, bez ogródek powiedziałem, co o tym sądzę - wspominał ojciec Miecznikowski.

Co miesiąc, w niedzielę w kościele Jezuitów przy ul. Sienkiewicza, odbywały się słynne msze za ojczyznę. Przy kościele powstał ośrodek pomocy internowanym, uwięzionym i ich rodzinom.

Ojciec zaczął odwiedzać uwięzionych członków ,,Solidarności''. Jeździł po więzieniach, ośrodkach internowania. A potem w czasie mszy świętych zdawał relacje o tym, co się tam dzieje.

- Mówiłem o tym, jakie są nadużycia, a co jest pocieszające - wspominał ksiądz Miecznikowski.
Andrzej Woźnicki opowiadał nam przed laty, że 6 stycznia 1982 roku był akurat na "spacerniaku" więzienia w Łęczycy. - Nagle patrzę, a tu idzie ojciec Miecznikowski - opowiadał. - Pierwszy go zobaczyłem, moje zdziwienie było wielkie. Szedł z wielkimi paczkami, ręce odchylały mu się na boki, jak lecącemu ptakowi. Zaraz rzuciłem mu się na szyję. Ojciec odprawił nam mszę świętą, wyspowiadał nas.

Na drugi dzień po jego wizycie w Łęczycy, wszystkich internowanych pochodzących z Łodzi i okolic przeniesiono do Łowicza. Ojciec podążył ich śladem, choć przez dwa tygodnie nie chcieli go wpuścić do łowickiego więzienia.

Gdy odwiedzał internowanych, wspierał ich nie tylko duchowo, moralnie. Zawsze przynosił im paczki żywnościowe. Dzielił je też między strażników, naczelnika więzienia, jego zastępcę. Kiedyś władze zrobiły mu z tego zarzut.

- Oni przecież też są ojcami rodzin, mają potrzeby jak moi internowani - wspominał tamtą rozmowę ojciec Stefan Miecznikowski. - A ja jestem księdzem!

Kiedy na ulicy Sienkiewicza, przed kościołem jezuitów organizowano demonstracje, to ojciec mówił: Ja wyjdę pierwszy, porozmawiam z nimi! I szedł do stojących na ulicy milicjantów. Bywało, że i on dostał od nich pałką.

Nieżyjący już mecenas Andrzej Kern opowiadał, że ojca Miecznikowskiego poznał w roku 1981, zaraz po wprowadzeniu stanu wojennego.

- Ojciec Stefan miał w sobie magnetyczną siłę - przekonywał Andrzej Kern. - Ona powodowała, że zjednywał sobie ludzi. Do swych argumentów przekonywał w łagodny sposób. Nigdy nie słyszałem, by ojciec krzyczał. Nawet, gdy zrobiono coś nie tak, jak oczekiwał. Jeśli kogoś zganił, to w taki sposób, że nie sprawił przykrości, a trafił do serca.

Ojciec Miecznikowski założył przy kościele jezuitów Duszpasterstwo Środowisk Twórczych. Odbywały się tam tzw. środowe prelekcje. Takich prelekcji odbyło się około sto. Kościół jezuitów stał się centrum kulturalnym Łodzi. Prelekcje wygłaszali m.in. Tadeusz Mazowiecki, Jerzy Turowicz, Zofia Kuratowska, Jan Józef Szczepański.

Do ojca przychodzili ludzie o różnych poglądach, wierzący, ateiści. Tłumaczył, że dla niego najważniejsze był dobro, człowiek, a nie to jakie kto miał poglądy. W 1989 roku ojciec Miecznikowski ponownie wyjechał z Łodzi. Wcześniej w łódzkiej "Solidarności" rozpoczął się rozłam. Ludzie, którzy kiedyś razem z ojcem Miecznikowskim tworzyli "Solidarność", stanęli po przeciwnych stronach.

- Ja stanąłem po stronie legalnych władz związku, a więc Andrzeja Słowika i Jerzego Kropiwnickiego - tłumaczył ksiądz Miecznikowski. - Po drugiej stronie byli Jerzy Dłużniewski, Ryszard Kostrzewa, Paweł Lipski. Druga strona nie chciała rozmawiać. Mnie nie ignorowali, nie mogę powiedzieć, ale gdy zapraszałem ich na spotkania, na których mogłoby dojść do pojednania, nie przychodzili.

Ojciec nie mógł przeboleć, że ludzie ideowo bliscy nie mogli się porozumieć. On nie mógł ich pogodzić. Wyjechał najpierw na krótko do Wrocławia, a potem do Jastrzębiej Góry. Był tam instruktorem trzeciej probacji. W 1994 roku jednak znów powrócił do Łodzi. Przełożeni zapytali go, gdzie chciałby spędzić ostatnie lata swego życia. Wybrał Łódź.

Po uroczystościach pięćdziesięciolecia kapłaństwa stan zdrowia ojca Miecznikowskiego pogarszał się. 23 listopada 2001 roku dostał udaru. Kiedy leżał w szpitalu w Łodzi, nie zapomnieli o nim przyjaciele. Do końca opiekowali się nim m.in. Jan Mecyk i Grzegorz Woron. Potem ojca Miecznikowskiego przewieziono do Gdyni.

Zmarł 25 grudnia 2004 roku. Ale pochowany został w swojej ukochanej Łodzi...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki