Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Olimpijski alfabet

P. Franczak, W. Koerber, P. Hochstim
Od blamażu Austrii do świrującej żeglarki, czyli alfabet olimpijski.

A jak Austria. Narzekacie na wynik polskiej reprezentacji? To co mają powiedzieć austriaccy kibice, których sportowcy nie zdobyli… ani jednego medalu? Nawet Tadżykistan i Afganistan mają chociaż po jednym brązowym. Fatalny wynik ma też Grecja, która osiem lat po igrzyskach u siebie w Londynie wywalczyła zaledwie dwa brązowe medale.

B jak brąz. Znów, jak w Atenach i Pekinie, kończymy z 10 medalami. Tylko kruszec mniej szlachetny. Aż sześć brązowych krążków da jednak każdemu medaliście dożywotnią emeryturę, choć wypłacaną już nie od 35., a od 40. roku życia. I każdy ci to powie, że pięć tytułów mistrza świata zamieniłby na jeden olimpijski brąz.

C jak ceny. Wielka Brytania normalnie nie jest drogim krajem, jeśli chodzi o ceny jedzenia, ale to nie obowiązywało w czasie igrzysk. A już najdrożej było na samych arenach, gdzie za półlitrową butelkę coca-coli trzeba było zapłacić ponad 12 złotych. Bułka z kebabem? 30 zł. Spaghetti? 50 zł. Od razu lepiej smakuje.

D jak Dominatorzy. Na torze w Eton ich piękna historia zaczęła się w 2005 roku, a teraz w tym samym miejscu skończyła. Choć nie tak ten koniec sobie wszyscy wyobrażali. Młodsi rywale wysłali ich na emeryturę. Olimpijską. Ale i tak pozostaną wielcy.

E jak Earls Court. Najbardziej polskie miejsce w trakcie igrzysk w Londynie. To właśnie tutaj co dwa dni przychodziło 12 tysięcy biało-czerwonych kibiców, by dopingować siatkarzy. I to tutaj najgłośniej zaśpiewano tradycyjną kibicowską przyśpiewkę: "Polacy, nic się nie stało…".

F jak fasola. Najpierw Jaś Fasola, czyli jedna z gwiazd ceremonii otwarcia igrzysk. Swoim zachowaniem tradycyjnie bawił angielskich kibiców i wzbudzał politowanie u innych. Nam fasola bardziej kojarzy się z medalem Anity Włodarczyk, która na śniadanie w dniu konkursu rzutu młotem zjadła fasolkę po bretońsku.

G jak galeria handlowa. Ta znajdująca się w Stratford jest największa w Londynie i przez ostatnie dwa tygodnie była jedyną bramą do parku olimpijskiego. Sąsiadowała też z wioską olimpijską, stanowiła więc główny cel wędrówek polskich, i nie tylko, sportowców, zastępując im pałace Buckingham i Westminster. Można tam było zostawić sporo grosza i - sądząc po wynikach niektórych - zgubić formę.

H jak historia. - Jakie to uczucie, kiedy przechodzi się do historii? - zapytał dziennikarz Tomasza Majewskiego, który powtórzył swój sukces z igrzysk w Pekinie i zdobył złoty medal w pchnięciu kulą. - Nie wiem - odparł z niezmąconym spokojem kulomiot. - Przechodzę dopiero pierwszy raz.

I jak Ilja Iljin, ciężarowiec (kat. 94 kg), bohater Kazachstanu. To on zabrał w Pekinie złoto Kołeckiemu, a i teraz rwał i podrzucał jak chciał. Zwycięzca wyższej kategorii (105) dźwignął… 6 kg mniej. Aha. Kazachstan też zdobył 10 medali. Tylko że aż 6 złotych. Jak oni to robią?

J jak jedzenie. To angielskie każdemu normalnemu żołądkowi znudzi się po dwóch dniach, więc trzeba szukać innego. Najłatwiej polskiego, bo półki marketów uginają się m.in. pod naszymi gołąbkami czy sokami owocowymi. Znakomicie widoczne jest też jedno z polskich piw, które jest już chyba ulubionym trunkiem podróżujących późnym wieczorem metrem młodych londyńczyków.

K jak klątwa. Chorążego? Też. Nas jednak przeraża klątwa Zawiszy Bydgoszcz. Mistrzowie świata Marcin Dołęga i Piotr Siemionowski byli po swoich niepowodzeniach w szoku ("Nie wiem, co się stało, gdyby można było jeszcze raz" etc.). Mistrz świata Paweł Wojciechowski pogubił się kompletnie, mistrz Europy Marcin Lewandowski i Łukasz Michalski też zawiedli. Polegać jak na Zawiszy?

L jak legendy. Z dwójki Michael Phelps i Usain Bolt zdecydowanie stawiamy na tego drugiego. Phelps został co prawda najbardziej utytułowanym olimpijczykiem wszech czasów, ale zapomniał ogłosić, że jest legendą. Bolt zrobił to w Londynie z dwieście razy, a poza tym nikomu nie udało się zwabić do pokoju trzech szwedzkich piłkarek ręcznych naraz. A przynajmniej tylko on ogłosił to na Twitterze. Ta historia też przejdzie do legendy.

Ł jak łazienka. Miejsce, w którym ostatecznie skompromitowała się polska lekka atletyka. Dwóch członków męskiej sztafety 4x400 metrów urządziło sobie w niej bójkę. Nie wiadomo do końca, dlaczego, i nie wiadomo, dlaczego akurat w łazience. Łatwiej by nam to było wszystko zrozumieć, gdyby pobili się, na przykład, przy wódce. Chyba, że wódkę trzymali w wannie, to wtedy przepraszamy, nie było sprawy.

M jak "mind the gap". Komunikat podawany na niemal każdej stacji londyńskiego metra. W wolnym tłumaczeniu: uważaj na dziurę (między pociągiem a peronem). Po przejechaniu kilku przystanków człowiek w głowie słyszał tylko te słowa. Szkoda, że polskim sportowcom nikt nie podawał takich ostrzeżeń. Wielu z nich wysiadając z pociągu do sławy, przewróciło się już przy pierwszym kroku.

N jak nie wiem, co się stało. Najczęściej powtarzane zdanie w języku polskim w trakcie igrzysk olimpijskich w Londynie. Prawie każdy polski sportowiec, który odpadał z rywalizacji (czyli 95 proc.) nie wiedział, co się stało. Zdarzali się też tacy, którzy używali formuły "nie rozumiem, co się stało" lub "trudno to wytłumaczyć".

O jak odchudzanie. Nasza pięściarka Karolina Michalczuk musiała niespodziewanie przylecieć do Londynu wcześniej, niż planowała, by zdążyć na ważenie. Bo ktoś ze sztabu nie doczytał regulaminu. Tym samym musiała też natychmiastowo gubić w samolocie wagę. No i w efekcie zgubiła formę.

P jak procedury. Sportowcy i dziennikarze czuli się na arenach jak na plantacji bawełny. W roli niewolników, rzecz jasna. Zewsząd było tylko słychać: this way, this way, keep right, keep right! (tędy, trzymaj się prawej). Narzekał na to m.in. sam Usain Bolt. Ludzie, nie tędy droga! Więcej wiary w człowieka.

R jak Rudisha. Dokonał na tych igrzyskach rzeczy najbardziej spektakularnej, bijąc fenomenalny rekord świata na 800 metrów (1:40.91). Miał tylko pecha, że pół godziny po nim na bieżnię wyszedł Bolt. Jamajczyk już nawet nie musi bić rekordów, żeby skupiać na sobie całą uwagę.

S jak strefa mieszana. Miejsce spotkań sportowców z dziennikarzami. Polacy występowali w niej głównie rano, po pierwszych rundach eliminacyjnych w kolejnych dyscyplinach. "Spieszmy się do strefy, tak wcześnie przez nią przechodzą" - to powiedzenie szybko i na długo stało się popularne wśród polskich dziennikarzy.

Ś jak śmiech Agnieszki Radwańskiej. A w zasadzie nawet chichot. Świat nie widział jeszcze sportowca, który po kolejnej porażce, trzeciej w ciągu czterech dni, śmieje się jak głupi do sera. Występem na igrzyskach olimpijskich krakowianka mocno nagrabiła sobie u polskich kibiców, psując piękne wspomnienia z Wimbledonu.

T jak tysiące wolontariuszy. Byli wszędzie i wszędzie było ich aż za dużo. Wolontariusze - grupa złożona z fascynatów, którzy za ubranie z logo igrzysk olimpijskich i jeden bon żywieniowy dziennie sprawili, że impreza kosztująca miliardy funtów zakończyła się sukcesem. Nawet za noclegi musieli płacić z własnej kieszeni. "Brawa" dla MKOl.

U jak upały. Wszyscy straszyli paskudną angielską pogodą, tymczasem było ciepło, nawet upalnie. Ba! Bardziej mokro zrobiło się nie od deszczu, lecz od łez wylanych przez polskich sportowców. Po starcie kajakarki Walczykiewicz np. znacznie podwyższył się poziom wody na torze regatowym w Eton. Szczerze nam było panny Marty żal, gdy bohatersko stała i łkała przed dziennikarzami.

W jak worek, w którym miały być nasze medale, a wystarczyłby na nie woreczek. Gdy spojrzeć na dokonania Polski w letnich igrzyskach olimpijskich, był to najsłabszy występ od Melbourne (1956), skąd przywieźliśmy jedno złoto oraz cztery srebra i cztery brązy.

Z jak Zagrodnik, Paweł zresztą. O mały włos, a judoka dołączyłby do panteonu największych szczęściarzy spośród polskich medalistów olimpijskich. Do Londynu poleciał tylko dlatego, że na motocyklu rozbił się kolega Tomasz Kowalski. I Zagrodnik dotarł aż do walki o brąz. Nawet ją wygrał, rzucając rywala na plecy, ale okazało się, że Japończykiem nie można tak rzucać. Sędziowie odwołali więc ippon i poczekali aż… to Japończyk rzucił Polakiem.

Ż jak żeglarze. Ścigali się w Weymouth, trzy godziny drogi pociągiem od Londynu (gdyby to był polski pociąg, godzin byłoby sześć), ale w pewnym momencie wydawało się, że nie będzie po co tam jechać. A jednak w ostatnich wyścigach Przemysławowi Miarczyńskiemu i Zofii Noceti--Klepackiej wiatr zamiast w oczy powiał w żagle. Nasi windsurferzy zdobyli dwa brązowe medale. Widok Noceti--Klepackiej stojącej na desce niesionej przez kolegów i świrującej ze szczęścia - bezcenny.

Przemysław Franczak,Paweł Hochstim,Wojciech Koerber, Londyn

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Olimpijski alfabet - Gazeta Wrocławska

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki