Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Osiedle im. Motwiłła-Mireckiego w Łodzi. Poznaj historię łódzkiego osiedla na Polesiu budowanego dla robotników

Anna Gronczewska
Anna Gronczewska
Osiedle im. Motwiłła-Mireckiego w Łodzi. Poznaj historię łódzkiego osiedla dla robotników na Polesiu
Osiedle im. Motwiłła-Mireckiego w Łodzi. Poznaj historię łódzkiego osiedla dla robotników na Polesiu Grzegorz Gałasiński
Osiedle im. Motwiłła-Mireckiego w Łodzi jest jednym z najbardziej znanych i najstarszych łódzkich osiedli. Powstało w latach 20. XX wieku. Wówczas była to wyjątkowa inwestycja w skali kraju.

Tadeusz Krzemiński jest związany z Osiedlem im. Montwiłła-Mireckiego od dziecka. Tu się urodził, wychował i przeżył niemieckie wysiedlenia.

- Osiedle się zmienia - przyznaje Krzemiński. - Powoli staramy się przywrócić mu dawną świetność. Nadal dobrze się tu żyje, ale lokatorzy nie są już tak zżyci jak kiedyś.

Ile jest tam bloków?

Pomysł wybudowania w Łodzi nowoczesnego osiedla mieszkaniowego pojawił się w latach 20. XX wieku. Miastu brakowało mieszkań. Mówiło się, że potrzeby są wielkie. W Łodzi brakowało 150-200 tys. mieszkań. Władze wpadły więc na pomysł, by wybudować osiedle dla robotników. Zadecydowano, że powstanie na tzw. Polesiu Konstantynowskim, w okolicach parku na Zdrowiu. Decyzję o budowie podjęto w 1928 roku. Głównym inwestorem zostało Krajowe Towarzystwo Budowlane z Warszawy. Budowę rozpoczęto 1 sierpnia 1928 roku. Pierwsi lokatorzy wprowadzili się tu w grudniu następnego roku. Ostatnie bloki postawiono w 1930 roku. Osiedla miało 1023 mieszkania. 487 jednopokojowych, 468 dwupokojowych i 68 trzypokojowych. Mieściły się one w dwudziestu blokach.

- W zasadzie to nie wiadomo czy w dwudziestu czy dwudziestu jeden - tłumaczy pan Krzemiński, który mieszka na tym osiedlu od urodzenia.- Blok przy ulicy Daniłowskiego 7 jest bowiem połączony z blokiem przy Alei Unii 20. Był więc jeden blok, a dwa adresy. Są tam dziś dwie wspólnoty mieszkaniowe.

Budowę opisywała łódzka prasa. Podawano, że na jego budowę przeznaczono 15 mln zł z czego zaledwie 5,3 mln pochodziło z dwumilionowej pożyczki dolarowej, reszta z wpływów podatkowych Łodzi.

- Znajdujące się na ukończeniu bloki w liczbie ośmiu z 420 mieszkaniami kosztowały Łódź 8.772.503 zł - pisał „Głos Poranny” z 1929 roku.

Wiele dyskusji wzbudzało to ile ma wynosić czynsz w mieszkaniach na osiedlu Montwiłła-Mireckiego. Wtedy jednak nie nazywano tak osiedla. Mówiono, że to osiedle na Polesiu Konstantynowskim.

- Opinie o tym czy należy ustalić czynsz odpowiednio do kosztów amortyzacji i oprocentowania, jak chce to ministerstwo, czy według możliwości płatniczych przyszłych lokatorów jak to projektował magistrat - pisał „Głos Poranny”.

Spór ten miała rozstrzygnąć specjalnie powołana komisja, w skład której wchodzili przedstawiciele magistratu i Urzędu Wojewódzkiego. Na jej czele stanął ławnik Ludwik Kuk. Ostatecznie wysokość czynszu w domach na Polesiu Konstantynowskim została ustalona biorąc pod uwagę trzyprocentowe oprocentowanie kredytów budowlanych.

- Cena za mieszkania jest ustalona na następujących podstawach - podawał „Głos Poranny”. - Za jednopokojowe mieszkanie z kuchnią - 40 zł miesięcznie, za dwa pokoje z kuchnią - 60 zł, a za trzy pokoje z kuchnią - 85 zł. Jednocześnie stwierdzano, że trzypokojowe mieszkania wypadają znacznie taniej niż te jednopokojowe.

- W jednopokojowym mieszkaniu będzie mieszkać rodzina, w której tylko jedna osoba pracuje, a w trzypokojowym zatrudnione są co najmniej trzy osoby - wyjaśniano.

Zgodnie z założeniami osiedle było nowoczesne, ale nie tanie. Dlatego w tych kwaterunkowych, należących do miasta lokalach nie zamieszkali , tak jak zapowiadano robotnicy. Ich lokatorami stali się urzędnicy łódzkiego magistratu, nauczyciele, wojskowi, kolejarze, artyści, wojskowi.

Wycieczki z całego kraju

Dla robotników czynsze były za wysokie. Za to osiedle i jego ulice nazwano na cześć działaczy niepodległościowych, związanych z Polską Partią Socjalistyczną. Tak zadecydowała łódzka Rada Miasta. Są tu więc ulice Feliksa Perla, Gustawa Daniłowskiego, Henryka Barona czy Ksawerego Prausa. Patronem całego osiedla został Józef Montwiłł-Mirecki, jeden z najbardziej znanych uczestników Rewolucji 1905 roku skazany na śmierć przez władze carskie.

Jak na tamte czasy osiedle było nowoczesne. Bloki oświetlane gazem. Takie lampy znajdowały się na klatkach schodowych. Utworzono rabaty kwiatowe, ławki. Tadeusz Krzemiński słyszał, że przed wojną przyjeżdżały tu wycieczki z Łodzi i kraju, żeby podziwiać jak wygląda nowoczesne osiedle.

- Do dziś osiedle odwiedzają wycieczki - dodaje pan Tadeusz. - Podziwiają m.in. uliczki pokryte tzw. kocimi łbami. Są pod ochroną konserwatora zabytków i pewnie nie pojawi się na nich asfalt. Zresztą my mieszkańcy osiedla już się do nich przyzwyczailiśmy.

Osiedle miało swój wewnętrzny regulamin. Określał on godzinę ciszy nocnej, zasady wietrzenia pościeli, trzepania dywanów. O godzinie 23. zamykane były klatki schodowe. Tak było jeszcze po wojnie. Największym minusem mieszkań na osiedlu było to, że nie miały centralnego ogrzewania. Paliło się w kaflowych piecach. Piece te podgrzewały też wodę w łazience. Centralne ogrzewania założono dopiero 20 lat temu. Na osiedlu była gazownia. Jej budynek gospodarczy stoi do dziś. Widać, że ma za sobą dawną świetność. Obok widać zrujnowany pałacyk, w którym mieszkali pracownicy łódzkiej gazowni. Przed wojną na osiedlu Montwiłła-Mireckiego mieszkała m.in. zmarła cztery lata temu Krystyna Bobrowska, z domu Ulatowska, która wiele lat był prezesem Towarzystwa Przyjaciół Łodzi. Rodzina Ulatowskich mieszkała najpierw na ul. Napiórkowskiego (dziś Przybyszewskiego), a stamtąd przeniosła się na osiedle Montwiłła-Mireckiego. Pani Krystyna chodziła do Szkoły Podstawowej nr 12 przy ul. Nawrot.

- Nigdy się nie spóźniłam - zapewniała Krystyna Bobrowska. - Jeszcze przed wojną przeprowadziliśmy się na ul. Sienkiewicza 59.

Na tym osiedlu mieszkała też zmarła w ubiegłym roku Krystyna Latuszewska, z domu Wróblewska. Bardzo mile wspominała przedwojenne dzieciństwo. Opowiadała nam m.in. o przygotowaniach do Bożego Narodzenia. Rozpoczynały się już w listopadzie. Wtedy jej tata schodził do piwnicy i przynosił wiklinowy kosz pełen świątecznych ozdób, które później zawieszano na choince. Pani Halina, mówiła że cała rodzina siadała wieczorami i przygotowywała ozdoby.

- Tata przygotowywał piękne ozdoby z wydmuszek - wspominała Krystyna Latuszewska. - Na przykład żołnierza w ułańskim czako, zbója z wąsami.

Pani Krystyna opowiadała, że przed samymi świętami odbywało się wielkie sprzątanie. Czuła wiele lat potem jeszcze zapach pastowanych podłóg i wykrochmalonej pościeli... W jej domu choinkę ubierali rodzice. Robili to w noc poprzedzającą wigilię. Oprócz choinkowych zabawek wisiały na niej małe, czerwone jabłuszka, cukierki, orzechy, pierniki.

- Mikołajem był zawsze ktoś z sąsiadów - wspominała pani Krystyna. - Raz założył bardzo charakterystyczne buty. Zaczęłam po nich go rozpoznawać. Tak pierwszy raz zachwiała się moja wiara w św. Mikołaja.

Między Bożym Narodzeniem i Nowym Rokiem osiedle Monitwiłła-Mireckiego odwiedzali kolędnicy. Byli nimi zwykle młodzi mężczyźni z Polesia. Nazywano ich „wenusami”.

- To określenie brało się z tego, że palili papierosy Wenus - wyjaśniła Latuszewska. - A robili to stojąc w korytarzach kamienic. Potem niedopałki rzucali w sufit, zostawiając ślady.

Kolędników nazywano „herodami”. Były wśród nich diabły, anioły, śmierć z kosą i Herod.

Dramat podczas wojny

Mieszkańcy osiedla dramatyczne chwile przeżyli w czasie II wojny światowej. 14 stycznia 1940 roku wkroczyli tu żandarmi i gestapowcy. Starsi mieszkańcy do dziś nie mogą tego zapomnieć. Była niedziela, tuż po godz. 21., czyli po godzinie policyjnej. Niemcy dawali polskim rodzinom 10-20 minut na opuszczenie mieszkania. Osoba dorosła mogła zabrać ze sobą 25 kg bagażu. Wszystkich wywożono do obozu przejściowego przy ul. Łąkowej. Zostawiono tylko kilka rodzin kolejarskich. Po wysiedleniach Polaków na osiedlu zamieszkali Niemcy. Polacy wrócili tu dopiero w styczniu 1945 roku.

Wielu świadków tamtych wydarzeń już nie żyje. Jak choćby zmarły kilka lat temu Zbigniew Fornalski. Jego rodzina na osiedle wprowadziła się w 1937 roku. Zamieszkali przy al. Unii 18. W bloku nazwanym „piłą”. - Nazywano go tak, bo to taki zębaty blok - wyjaśniał nam przed kilku lat, w kolejną rocznicę tych tragicznych wysiedleń Zbigniew Fornalski.

Tadeusz Fornalski, ojciec Zbigniewa, przed wybuchem wojny pracował w magistracie. Był też prezesem POW w Łodzi. Kiedy wkroczyli Niemcy szybko znalazł się na ich liście. Przed 11 listopada pojawili się w domu, by go aresztować. Tadeuszowi Fornalskiemu udało się uciec. Znalazł się Warszawie. On i jego rodzina przeżyli okupację pod zmienionym nazwiskiem Porada.

14 stycznia 1940 roku 8-letni Zbyszek siedział w domu z mamą. Była niedziela. Po osiedlu jeździły niemieckie patrole, które widzieli przez okno. Słychać było krzyki. Myśleli, że to pojedyncze wysiedlenia jakie miały miejsce przez 11 listopada 1939 roku. Około 23. usłyszeli łomot do drzwi. Niemcy walili w nie kolbami. Do środka weszło dwóch mundurowych i jeden cywil.

- Słyszałem tylko Weg, Raus, zacząłem płakać - wspominał Zbigniew Fornalski. - Powiedzieli mamie, że ma 15 minut, żeby opuścić mieszkanie. Kto tego nie przeżył nie wie, co to znaczy.

Po tym czasie wyprowadzili ich z mieszkania. Niewielki dobytek mama pana Zbigniewa zawinęła w koc. Niemcy zaplombowali mieszkanie. Zaprowadzili ich na ul. Praussa. Tam stały samochody. Przypominały wyglądem autobusy. Załadowano do nich kobiety, dzieci i osoby starsze. Mężczyzn pognano pieszo w kierunku ul. Łąkowej.

- Miałem wtedy rok - opowiada nam Tadeusz Krzemiński. - Byłem dzieckiem, które podróżowało w wózeczku. Całą tę historię znam więc z opowieści mojej mamy. Mój tata Władysław, który pracował magistracie, już nie żył. Został wcześniej zabity przez Niemców. Dopiero po 70. latach dowiedziałem się co się z nim stało. Zginął podczas akcji prowadzonej przez okupantów przeciw łódzkiej inteligencji.

Tadeuszowi Krzemińskiemu mama opowiadała, że w styczniu 1940 roku był chory, miał temperaturę. Niemcy wpadli do ich mieszkania i kazali się wynosić.

- Mama tłumaczyła, że jest sama z dwójką dzieci, prosiła by dali jej trochę czasu - opowiada Tadeusz Krzemiński.- Niemiec tylko machnął ręką i wyszedł.

Tadeusz Krzemiński mówi, że mama poczekała pół godziny. Potem ostrożnie wyszła na ulicę. Auta odjechały. Stali żołnierze, szczekały psy. Razem z dziećmi przeszła przez ich kordony. Poszła na ul. Jęczmienną. Tam mieszkała jej znajoma.

- Gdyby zabrali nas do obozu na ul. Łąkową, to pewnie bym tego nie przeżył - mówi dziś Krzemiński.

Fornalskich i innych mieszkańców zawieziono na ul. Łąkową 4. Przed wojną była tam fabryka Gliksmana. Niemcy utworzyli tam obóz dla wysiedlonych. Umieścili ich w wielkich halach. Wszyscy spali na brudnej od smarów podłodze.

- Rozkładało się na niej płaszcze, koce, miejsca było niewiele, po metrze - półtora- mówił pan Zbigniew. - Mama rano wyprowadzała mnie na dwór i myła śniegiem twarz. To bardzo szczypało, a ja płakałem. Stojący wokół esesmani pękali ze śmiechu. Niemcy robili w obozie rewizje. Kazali mężczyznom stawać na środku. Ja też stawałem z nimi i nas obmacywali.

Fornalski mówił nam, że pod obóz przychodziły rodziny uwięzionych w nim osób. Wieść o wysiedleniu mieszkańców osiedla im. Montwiłła-Mireckiego rozeszła się szybko po Łodzi. Rodziny rzucały dla więźniów przez płot paczki z jedzeniem.

- Tylko od dobrego humoru Niemców zależało to czy dostały się w ręce uwięzionych- mówił Fornalski.

Zbigniew Fornalski i jego mama byli w obozie cztery tygodnie. Później władowano ich do pociągu i wywieziono w opoczyńskie.

- Nawet nie pamiętam miejscowości, w której się znaleźliśmy - opowiadał pan Zbigniew i. - Byliśmy tam jeden dzień. Mama wpakowała nas w pociąg i pojechaliśmy do taty, do Warszawy.

Na osiedle sprowadzono Niemców mieszkających wcześniej na Łotwie i w Estonii. Wprowadzono też niemieckich urzędników. Meble, które zostawili Polacy zgromadzono w suszarniach bloków, a potem sprzedawano je lub rozdawano nowym mieszkańcom.

Znani mieszkańcy osiedla

Na tym osiedlu mieszkali też znakomici artyści Władysław Strzemiński i jego żona Katarzyna Kobro. Gdy wybuchła wojna wraz córka Niką pojechali na wschód, do Wilejki, gdzie mieszkała jego rodzina. Do Łodzi wrócili po kilku miesiącach. Ich mieszkanie przy ul. Srebrzyńskiej zajmowali Niemcy. Musieli przenieść się na Karolew, obok Dworca Kaliskiego, na ul. Wyspiańskiego. Okazało się, że w piwnicy mieszkania na osiedlu zostały prace Strzemińskiego. Natomiast rzeźby Katarzyny Kobro Niemcy wywieźli na wysypisko śmieci. Artystka chodziła po wysypiskach i szukała swoich prac. Część znalazła.

Oczyściła je, zapakowała na dorożkę i przywiozła do domu. Udało się też odzyskać prace Władysława Strzemińskiego. Były schowane przez Niemców. Katarzyna Kobro zabrała je od nich i schowała w piwnicy domu przy ul. Wyspiańskiego. Tam przetrwały wojnę.

Na osiedlu mieszkali też Marian Minich, dyrektor Muzeum Miejskiego Historii i Sztuki w Łodzi, Antoni Purtal, wiceprezydent miasta Łodzi, który w 1943 roku zginął w Auschwitz. Tu mieszkanie posiadali też malarz Feliks Paszkowski, historyk Anna Rynkowska, a także Adam Walczak, wiceprezydent Łodzi, który prawdopodobnie został zamordowany przez NKWD. Mieszkańcem tego osiedla był też Karol Hiller, jeden z najwybitniejszych przedstawicieli polskiej awangardy okresu międzywojennego. Był łodzianinem, ale miał niemieckich przodków. Razem z rodziną Hiller mieszkał przy ul. Srebrzyńskiej 93. Ściany swojego mieszkania ozdabiał obrazami przedstawiającymi fabryczną Łódź.

Po wkroczeniu Niemców do miasta, na początku listopada 1939 roku, Hiller otrzymał wezwanie, by stawić się na gestapo. Domyślał się, że będzie namawiany, by podpisać volkslistę. Nie chce tego robić. 10 listopada 1939 roku melduje się w siedzibie gestapo przy ul. Anstadta.

Kilka dni później jego żona Jadwiga dostaje gryps: „Kochana Jadziu. Jestem zdrów. Znajduję się w fabryce Glazera w Radogoszczu. Proszę o żywność”. Zrozpaczona matka artysty, Marianna Hiller pisze list do Adolfa Hitlera prosząc o zwolnienie syna. Wtedy odwiedza ją essesman i zwraca jej uwagę, że nie przyznaje się do niemieckiego pochodzenia. 76-letnia kobieta wyrzuca go z domu. 6 grudnia 1939 roku sąd doraźny skazuje Hillera na karę śmierci. 20 grudnia zostaje rozstrzelany.

Obecnie na osiedle wprowadzają się nowi lokatorzy. Tadeusz Krzemiński śmieje się, że gdy spaceruje się po okolicy, to zewsząd dobiegają odgłosy remontów.

Niedawno Rada Osiedla pozyskała z Urzędu Miasta 950 tysięcy złotych, które mają być przeznaczone na rewitalizację podwórek.

od 7 lat
Wideo

Gdynia Orłowo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki