Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Otchłań" Jennifer Haley w reż. Mariusza Grzegorzka w Teatrze Jaracza w Łodzi [RECENZJA]

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Mariusz Grzegorzek
Poruszający, wielowarstwowy, naszpikowany znaczeniami i wspaniale zagrany spektakl „Otchłań” zrealizował w Teatrze im. S. Jaracza w Łodzi Mariusz Grzegorzek.

Uczestniczenie w najnowszym przedstawieniu w reżyserii Mariusza Grzegorzka na Scenie Kameralnej łódzkiego Teatru im. S. Jaracza to fascynująca możliwość obserwowania, jak reżyser buduje widowisko, nakłada kolejne warstwy, ubiera w sensy, otwiera przed widzem szerokie możliwości indywidualnej interpretacji.

Odkryta przez Waldemara Zawodzińskiego, dyrektora Teatru im. S. Jaracza i Mariusza Grzegorzka dla polskiego teatru „Otchłań” amerykańskiej autorki Jennifer Haley nie jest tekstem wybitnym, choć pulsuje energią i żywą reakcją na bolączki współczesności. Jednak w teatrze i w inscenizacji łódzkiego reżysera dramat zyskuje niepokojącą, elektryczną moc, stając się dojmująco bolesnym, niezwykle osobistym doznaniem. To spektakl, który pozostawia w nie najlepszym samopoczuciu. Ostrzega, ale zarazem krzyczy, że choć znaleźliśmy się w czeluści jeszcze nie wszystko musi być stracone.

Haley i Grzegorzek rozprawiają się z mirażem wirtualnego raju rozpościeranym przez współczesnych inżynierów masowej, czyli internetowej wyobraźni. Reżyser na długiej scenie, przebiegającej przez całą Salę Kameralną, eksponuje oddalenie, które jest konsekwencją zadurzenia się w cyfrowej fantazji. Ucieczkę w nierealny świat, by przeżyć rzeczywiste spełnienia, zaspokojenia, zachwyty. By pokonać najmroczniejszą otchłań, w jakiej się można znaleźć, będącą początkiem szaleństwa, czyli samotność.

Lecz do realności wracamy już wyzuci z umiejętności okazywania autentycznych emocji, coraz bardziej zrozpaczeni, coraz mocniej poobijani, a co za tym idzie – tęskniący za tym, co tak ujmująco nieprawdziwe i zawłaszczające. I sugerujące, iż właśnie tam możemy być sobą oraz bez konsekwencji popełniać i doznawać tego, czego nie możemy uczynić w rzeczywistości.

W rozedrganej, złożonej z hipnotyzujących wizualizacji i kilku „realnych” elementów scenografii (Mariusz Grzegorzek); z muzyką zderzającą bezpieczną, kojącą klasykę z drapieżnością interpretacji DJ’a Aleksa oraz wśród świetnych kostiumów autorstwa Magdaleny Moskwy stawia się nam też frapujące pytania.

Na co możemy sobie pozwolić instalując się w sieci? Czy zakładane w wirtualnej rzeczywistości maski są zdejmowalne? Czy jeżeli coś jest z definicji nierealne jest naprawdę bezpieczne? I czy wylogowując się z cyfrowej przepaści wracamy do siebie? Czy to w ogóle jeszcze możliwe? Czego szukamy, co znajdujemy, co poświęcamy? Czy realizacja wyobrażeń nie niszczy czasem duchowości, nie prowokuje do przekraczania kolejnych granic? Czy zostawiając ciało przed komputerem, a wpuszczając do niego nasze pożądanie i fantazję, nie oddajemy mu we władanie naszej duszy? A może to naturalny postęp (jeżeli postęp w ogóle jest naturalny), nawet jeżeli wygląda, jak deformacja?

Bardzo łatwo przychodzi nam poddawanie się nowej formie. Jednak zawsze chodzi o to samo: nieutulone pragnienie kochania i bycia kochanym...

Mariusz Grzegorzek z pasją reżyseruje swoje przedstawienia, a reprezentanci zespołu „Jaracza” odpłacają mu wyśmienitym aktorstwem. Jakże przewrotnym, walczącym o swą wolność, a jednocześnie głęboko nieszczęśliwym bohaterem jest Andrzej Wichrowski. Jak zdeterminowaną i buzującą emocjami spiętymi między obowiązkiem a pragnieniami bohaterką Agnieszka Skrzypczak. Doskonale dobranymi drobiazgami konstruuje swoją postać Marek Nędza, porywająco poruszający jest Krzysztof Zawadzki (występujący gościnnie aktor Narodowego Starego Teatru w Krakowie).

Natomiast debiut Pauliny Walendziak to aktorskie „wejście smoczycy”, w stylu, jakiego byliśmy świadkami w łódzkim teatrze w przypadku takich wspaniałych osobowości, jak np. Gabriela Muskała, Marieta Żukowska czy Justyna Wasilewska. Grając starą młodą Iris (kontekst trzeba zobaczyć samemu, ujawnianie szczegółów może osłabić zaangażowanie w oglądanie spektaklu) daje zatrważającą w wymowie, wywracającą nasz spokój na drugą stronę, absolutnie odbierającą dech kreację.

Gdzie byśmy jednak nie zbiegli, nasze życie to nieustanne wycie o miłość. Finałowe „kocham Cię” w spektaklu Mariusza Grzegorzka rozbrzmiewa rozdzierająco, jak pękanie ostatnich nici trzymających przy życiu. Lecz tylko w nim nadzieja.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki