Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Paweł Kowal: Polska razem z Węgrami grozi Unii wetem budżetu tylko dlatego, że w PiS trwa wojna

Witold Głowacki
Witold Głowacki
09.12.2016 krakowpremier wegier wiktor orban w krakowien/z wiktor orban jaroslaw kaczynskifot. joanna urbaniecgazeta krakowska
09.12.2016 krakowpremier wegier wiktor orban w krakowien/z wiktor orban jaroslaw kaczynskifot. joanna urbaniecgazeta krakowska Joanna Urbaniec / Polskapress
Mamy do czynienia z rozgrywką wewnątrz obozu władzy. Nasi europejscy partnerzy dobrze wiedzą, co dzieje się między Ziobrą a Morawieckim. Część polityków Zjednoczonej Prawicy czeka na dogodny moment, by być tymi pierwszymi, którzy rzucą hasło polexit - mówi Paweł Kowal, poseł Koalicji Obywatelskiej, były polityk PiS.

Czy weto wobec unijnego budżetu i Funduszu Odbudowy Europy po pandemii zapowiedziane w poniedziałek przez rządy Polski i Węgier to już fakt dokonany czy jednak raczej rodzaj specyficznego stanowiska negocjacyjnego?

Faktycznie to element politycznej gry. Pierwsza kwestia to sprawa strategii negocjacyjnych wewnątrz Unii Europejskiej. Stan formalny na obecną chwilę jest rzeczywiście taki, że polski rząd zawetował razem z Węgrami unijny budżet. De facto to jednak jeszcze nie weto w całym tego słowa znaczeniu, tylko raczej rodzaj blokady politycznej, który moim zdaniem w gruncie rzeczy ma stanowić zachętę do negocjacji dla prezydencji niemieckiej. Na drugim poziomie jest natomiast pole polityki krajowej. Z tej perspektywy cały spór jest niestety elementem rozgrywki wewnątrz obozu władzy w Polsce. Politycy Solidarnej Polski razem z częścią PiS-u przedstawiają działania Polski jako ingerencję w suwerenność Polski. Robią to głównie po to, by przedstawić swych politycznych konkurentów wewnątrz Zjednoczonej Prawicy, w tym na przykład Mateusza Morawieckiego, jako ludzi skłonnych do „wyprzedawania” tej suwerenności. Wszystko po to, by w przyszłości zyskać ich kosztem głosy wyborców prawicy. Jest jeszcze trzeci poziom - na którym jednak dyskusja o mechanizmie praworządności w ogóle się obecnie nie odbywa. Na tym trzecim poziomie moglibyśmy rozmawiać o tym, jak dużo władzy powinna mieć Komisja Europejska, w jakim trybie należałoby interpretować traktaty europejskie, jak należałoby definiować kryteria praworządności i jej przestrzegania i jakie powinny być tryby decyzji o ewentualnym uruchomieniu mechanizmu. Gdybyśmy żyli w normalnych czasach, to taka dyskusja być może by się właśnie toczyła, bo praworządność jest kategorią z Traktatu i nie ma sensu walczyć z nią jako taką. Na 27 państw Unii aż 25 nie zgłasza wątpliwości, a dla pozostałych dwóch, czyli Polski i Węgier, powodami sprzeciwu jest polityka wewnętrzna, a nie europejska. Dlatego oba te kraje grożą wetem.

Grożenie wetem budżetu to taki zupełnie normalny trick negocjacyjny na unijnym forum?

Grożenie wetem czy sama zdolność państwa członkowskiego żeby nie przyjąć budżetu - albo choćby nie przyjąć go w terminie, bo przecież do stołu negocjacyjnego zawsze można wrócić choćby 10 stycznia - to nie jest nic szczególnie niezwykłego w grze politycznej wewnątrz Unii. Zwłaszcza wtedy, gdy naprawdę jest o co walczyć. Problem w tym, że w tym konkretnym przypadku chodzi niemal wyłącznie o rozgrywkę w polityce krajowej. Przekonujemy się o tym z dnia na dzień. Kolejne argumenty rządu sprowadzają ich całe podejście do absurdu. Poseł Suski jedna z najważniejszych osób w obozie władzy dowodzi, że opozycja od lat dąży do pozbawienia Polski suwerenności, wiceministrowie straszą Niemcami, LGBT, sprzedawaniem dzieci. Tu nie ma podstaw do poważnej dyskusji z obozem władzy, każdy to przyzna. To rodzaj przygotowywania artyleryjskiego do wojny, której wszyscy się kiedyś spodziewają, a która nastąpi o polexit. Ta wojna nie przyjdzie szybko, w tej chwili bowiem w Polsce znacząca większość obywateli jest nastawiona bardzo proeuropejsko. Nadejdzie jednak moment, w którym może się to zmienić - na przykład wtedy, gdy nasz kraj stanie się bogatszy i już nie będzie czerpał tak znacznych środków z budżetu Unii. Partie prawicy chcą być wtedy już blokach startowych, chcą być tymi, które pierwsze ideę polexitu podchwycą. I to jest już dzisiaj w tle sporu, który toczy się w polskim obozie władzy. To bardzo ostra rywalizacja różnych grup interesu na prawicy.

Sądzi pan, że to marzenie o polexicie - czy raczej jego przyszłej potencjalnej sile politycznej -może być już w PiS nurtem o charakterze większościowym? Czy jednak wciąż jest to raczej temat interesujący głównie ziobrystów czy najbardziej narodowo-katolickie frakcje obozu władzy?

To wciąż nie jest w PiS nurt większościowy. Przede wszystkim dlatego, że wszyscy w PiS dobrze wiedzą, że operując hasłem polxitu nie da się w krótkiej perspektywie wygrać w Polsce wyborów. Można za to zyskać w ten sposób głosy albo wewnątrz PiS-u, albo - w całkiem niedalekiej nawet przyszłości - tworząc konkurencję wobec PiS-u. I w konsekwencji kiedyś, na przykład po upływie dekady, doprowadzić do poważnej dyskusji o polexicie - w warunkach, w których sceptycyzm wobec Unii trafiałby w Polsce na znacznie bardziej podatny grunt niż obecnie.

Jakie szanse mają w tej chwili Kaczyński i Orban na skłonienie unijnej większości do czegoś w rodzaju ustępstw? Przynajmniej takich, by mogli ogłosić zwycięstwo na użytek wewnętrzny?

Sytuacja Orbana jest szczególna. W Unii w stosunku do Węgier narasta przekonanie, że środki z funduszy europejskich są tam wykorzystywane do bogacenia się przez osoby z kręgu władzy. Na Węgrzech wykształca się bowiem obecnie wokół Orbana, jego partii i rządu, swego rodzaju warstwa oligarchiczna, będąca biznesowym zapleczem tej formacji politycznej. Coraz więcej zaś wskazuje na to, że jest ona finansowana w dużej mierze ze środków europejskich. I to w Brukseli - i wśród naszych partnerów w Unii - budzi zarówno niepokój, jak i sprzeciw. Cały mechanizm praworządności powstawał w dużej mierze właśnie po to, by postawić tamę tego rodzaju praktykom. Podłączanie przez nasz rząd naszego kraju-Polski do tego sporu elity władzy na Węgrzech nie jest w naszym interesie.

A o co chodzi PiS-owi? Bo przecież nie tylko o ratowanie Orbana.

Otwartą kwestią jest to, jak rozumieć pojęcie praworządności opisane w Traktacie Europejskim. Teoretycznie działa ono na rzecz zwłaszcza mniejszych i średnich państw Unii - to one są bowiem najbardziej narażone na presję ze strony tych największych państw Europy. I tak to mniej więcej dotąd wyglądało. Istotą integracji jest to, by prawo europejskie, określone zasady prawne i zasady postępowania w sądach obowiązywały wszystkich w takim samym stopniu. Każdy, kto się zajmował polityką, wie zaś, że nie wystarczy samo ułożenie takich reguł gry, tylko że trzeba także stworzyć pewne narzędzia i instytucje do ich pilnowania. Do tej pory były nimi sądy europejskie - działające jednak z pewnym typowym dla sądów poślizgiem i instytucje polityczne - z Komisją Europejską na czele. Kolejnym takim narzędziem miał się zaś stać mechanizm ograniczania środków, gdyby dochodziło do łamania praworządności. Tu oczywiście dochodzimy do kluczowych pytań: kto ma ustalać, na czym polega praworządność i kto ma decydować o karaniu za jej nieprzestrzeganie. Mówię to w poczuciu uczciwości wobec naszych czytelników, którzy myślą, że to jest istota sporu. Podkreślam jednocześnie z tą samą uczciwością, wysłuchałem dziesiątek wypowiedzi na ten temat przedstawicieli obozu władzy. Nie przekonali mnie, ze im chodzi o jakieś uczciwe wątpliwości, nie podają precyzyjnych informacji, podają absurdalne argumenty. Głównym celem jest teraz moim zdaniem walka wewnętrzna i mobilizacja skrajnej prawicy. Wydaje mi się też mało możliwe, by 25 rządów w Europie nie dbało o interesy swoich krajów a rozumieli je tylko Orban z Morawieckim. Problem polskiego i węgierskiego rządu polega tu na tym, że ustalone reguły zostały ustalone przez 25 państw. To stawia oba rządy w trudnej sytuacji. Skoro one aż tak bardzo kładą nacisk na kwestię ograniczania suwerenności, to czyżby było tak, że 25 pozostałych państw postanowiło się tej samej suwerenności wyrzec? I że ich rządy nie biorą pod uwagę podstawowych interesów swoich krajów? To raczej mało prawdopodobne. Kolejnym problemem jest to, że Polska nie przedstawiła tu jak dotąd żadnej sensownej kontrpropozycji negocjacyjnej. Dziś każdy w Unii może zapytać - to co proponujecie, dlaczego wcześniej nie udało się wam nic wynegocjować? Zgłaszanie wątpliwości dopiero dzisiaj sprawia zaś, że jesteśmy po pierwsze wrzucani do jednego worka z Węgrami, co zdecydowanie nie jest dla Polski korzystne. Po drugie, powstaje wrażenie, że Polska jest państwem, które ma poważne kłopoty z praworządnością. Po trzecie zaś wywołujemy gniew i irytację państw, które bardzo liczą na środki z Funduszu Odbudowy Europy i którym te środki są obiektywnie i szybko potrzebne. Po czwarte, rząd pokazuje się jako nieefektywny = jeśli miał wątpliwości co do rozporządzenia, mógł wpłynąć na jego kształt politycznymi metodami. Przy tym wszystkim zaś polski rząd nie załatwia rzeczy, którą sam postawił sobie za cel - bo przecież regulacje dotyczące praworządności i tak mogą wejść w życie - do tego trzeba zwykłej większości a weto wobec budżetu nic nie da. Rząd zostanie z regulacjami których podobno nie chce ale bez budżetu, który podobno uważa za dobry dla Polski. Przynajmniej tak było mówione jeszcze kilka tygodni nie ma.

Jakie jest prawdopodobieństwo scenariusza, w którym Unia po prostu ominie polsko-węgierskie weto? Zamiast budżetu wejdzie w życie prowizorium budżetowe, a kwestia funduszu odbudowy stanie się umową międzyrządową - bez udziału Polski i Węgier?

Na tym etapie niestety jest tak, że spór wewnątrz polskiego obozu władzy spowodował realne turbulencje na płaszczyźnie polityki europejskiej. Bo co my właściwie obserwujemy? Polska - zupełnie nie wiadomo dlaczego - przyłączyła się do Węgier. Słyszę, że podobno tak samo myślą w Portugalli. Jeśli tak, to dlaczego naszymi rękami gorące kartofle mają być wybierane z ogniska? Dlaczego w tych realiach polski rząd wystawia się w roli tego zająca, który wyskakuje i bierze na siebie odium? Do tego zmienia się właśnie polityka zagraniczna Stanów Zjednoczonych. Za moment nasze nadwątlone relacje z Unią Europejską razem z - nie daj Boże - zawetowanym budżetem, stałyby się dla Amerykanów i naszych europejskich partnerów argumentem na rzecz tego, że Polska na własne życzenie opuszcza krąg bliskiego zaufania państw Zachodu. Daleko idące skutki politycznego tego, co w tej chwili wyprawia polski rząd, mogą być wręcz niewyobrażalne.

A czy wciąż możliwe jest też to, że do żadnego wetowania budżetu nie dojdzie?

Jak najbardziej. Myślę że najbardziej prawdopodobne jest właśnie to, że polski rząd najpierw narobi szumu i zagra w tym węgierskim teatrze znacząco szkodząc Polsce - a po upływie kilku tygodni, pod pretekstem zmiany kilku przecinków w treści porozumienia o mechanizmie dotyczącym praworządności i tak wszystko poprze. Nawiasem mówiąc boję się, ze znów wyjdzie przy okazji słabość rządu a zatem i Polski w tej rozgrywce. Pokrzyczą, pomogą Orbanowi - i nawet nic realnie dla siebie nie ugrają. Ogromna rozpiętość między deklaracjami a realnymi możliwościami działania to bardzo charakterystyczna cecha ekipy rządzącej Polską. W efekcie sytuacja przedstawia się tak, że albo będziemy oglądali kolejne 27:1, albo też po etapie bardzo głośnego hałasowania nastąpi podpisanie wszystkiego z podkulonym ogonem. Żadne z tych zakończeń nie jest dla Polski dobre.

A jakieś mogłoby być dobre?

Jeżeli rząd naprawdę uważa, że mechanizm praworządności został wymyślony źle i ma argumenty na poparcie tej tezy, proszę bardzo - niech zaproponują i wynegocjują lepszy. Za to im Polacy płacą - nie zaś za to, by prowadzili cały kraj na ścianę.

A czy w ogóle istnieje jakaś polska kontrpropozycja w kwestii mechanizmu praworządności?

Rzeczywiście z tego co wiem, podczas lipcowych negocjacji, które się w tej sprawie toczyły, nic takiego się jakoś nie przebijało. Przedstawiciele Polski próbowali wtedy dowodzić, że stan prawny w poszczególnych krajach Unii nie jest żadną istotną kwestią - kontrpropozycji natomiast nie przedstawili. Widzimy dość wyraźnie, że ludziom z obozu władzy wszystko w ostatnim czasie kojarzy się z „walką z ideologią LGBT”.. W rzeczywistości zaś rozmawiając z unijnymi partnerami o praworządności powinni myśleć przede wszystkim o bezpieczeństwie prawnym inwestycji, o interesie obywateli, o istniejących dziś bezpiecznikach systemu prawnego. Tego zaś w ogóle nie widać - do tego potrzebna byłaby zupełnie inna polityka i zupełnie inny poziom myślenia o sprawach europejskich.

Dotychczasowe reakcje zarówno Komisji Europejskiej, jak i prezydencji niemieckiej na zapowiedź weta były dość mało konfrontacyjne. Jak to interpretować?

Nasi europejscy partnerzy często zdają sobie sprawę z tego, jak wygląda polska polityka wewnętrzna. I że w tym wypadku chodzi głównie o to, żeby Morawiecki mógł w jakiś sposób zaspokoić oczekiwania części polityków swego własnego obozu i powiedzieć im, że coś istotnego wynegocjował czy też wymusił na Unii. W efekcie jest tak, że na skutek walk wewnętrznych w obozie władzy Polska stawia się na unijnym forum w roli kraju, który ma największy w Europie problem z poszanowaniem prawa. W ten sposób sami wystawiamy się na polityczne strzały ze strony innych państw. Przyczyną tego jest zaś niemal wyłącznie sytuacja w obozie władzy, to jak oni się między sobą kotłują.

W Unii rzeczywiście taką powszechną wiedzą jest to, że Morawiecki walczy z Ziobrą, a Kaczyński musi utrzymać przywództwo w Zjednoczonej Prawicy?

My też przecież, jeśli tylko zaglądamy do gazet, szukamy odpowiednich informacji, całkiem nieźle zdajemy sobie sprawę z tego, co dzieje się w niemieckiej czy francuskiej polityce. Może nie każdy z naszych europejskich partnerów pasjonuje się szczegółami rywalizacji Morawieckiego z Ziobrą, ale to, że wewnątrz polskiego rządu ma miejsce ostra konkurencja, jest wiedzą dość powszechną wśród ludzi, którzy z tym rządem siadają do stołu negocjacyjnego. Wystarczy choćby spojrzeć na to, w jak różnej atmosferze od tych dotychczasowych przebiegała ostatnia wizyta prezydenta Dudy na Litwie. Niezależnie od różnych racji, Polska bardzo konsekwentnie wchodzi w rolę państwa toksycznego, kłopotliwego dla swych partnerów. To problem nie tylko w skali naszej polityki europejskiej, ale także w relacjach dwustronnych. Nasi partnerzy widzą, że bliskie relacje z Polską mogą zaszkodzić ich postrzeganiu w świecie. To bardzo mocno szkodzi budowaniu przywódczej pozycji Polski w centrum Europy. Przyczyną tego stanu rzeczy jest zaś właśnie konflikt w obozie władzy, którego przedmiotem stała się nawet polityka europejska. Partnerzy w UE będą się bali kontaktu z polskimi politykami, żeby ich nie łączono z tego rodzaju polityka europejską jak obecnie.

Tu kłania się David Cameron, premier Wielkiej Brytanii, który postanowił wygrać wewnętrzne rozgrywki w swym obozie politycznym uruchamiając referendum w sprawie Brexit. Był całkowicie przekonany, że to mistrzowskie posunięcie a żadnego Brexitu nie będzie.

I właśnie dlatego mówiłem na początku o samej idei polexit - chociaż dziś się nie wydaje, by cokolwiek mogło do tego łatwo prowadzić. Polacy nie są dziś społeczeństwem, które chciałoby wychodzić z Unii. Ale doświadczenie Camerona jest dziś pamiętane i analizowane przez wszystkich - po różnych stronach barykad. Brexit dowiódł, że nawet społeczeństwo relatywnie proeuropejskie można za pomocą stworzenia odpowiedniej masy propagandowej w sieci i przestrzeni publicznej skłonić do czegoś, co wcześniej wydawało się nie do pomyślenia.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Niedziele handlowe mogą wrócić w 2024 roku

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Paweł Kowal: Polska razem z Węgrami grozi Unii wetem budżetu tylko dlatego, że w PiS trwa wojna - Portal i.pl

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki