Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Paweł Ostrowski o koronawirusie, sztuczkach Radwańskiej, zmarnowanych szansach Domachowskiej i skandalicznym zachowaniu Thiema [ROZMOWA]

Hubert Zdankiewicz
Hubert Zdankiewicz
Marta Domachowska
Marta Domachowska Fot. Wojciech Barczynski / Polskapresse
O kontuzji doznanej na treningu z Venus Williams, problemów trenera w czasie kwarantanny, powrocie na korty, zachowaniu Dominica Thiema i tym dlaczego Marta Domachowska nie wygrała turnieju Wielkiego Szlema opowiada nam były trener Polki (później również Niemki Angelique Kerber) Paweł Ostrowski.

Jak się żyje trenerowi tenisa na przymusowej kwarantannie?
Jeśli pytanie dotyczy finansów, to na pewno jestem w plecy, podobnie jak wielu innych ludzi w wielu różnych branżach. Na szczęście udało mi się odłożyć trochę środków w lepszych czasach, pozamrażać niektóre kredyty i td. Ciężko się do tego dostosować, ale ma to swoje plusy i minusy. O minusach już było, plusy są takie, że zbliżyłem się do mojej rodziny, bo mam dla niej ostatnio więcej czasu. Teraz lepiej wiem jakie problemy mają moi bliscy. Jeśli więc faktycznie mamy za kilka dni wrócić na korty (rozmawialiśmy 2 maja- red.) to tragedii nie było… Przynajmniej z mojego punktu widzenia.

Wracacie na korty i co dalej? Jak to logistycznie zorganizować?
Trzeba zachować zdrowy rozsądek i niepotrzebnie nie ryzykować. Trzeba zachować dystans, co nie jest problemem w grze jeden na jeden, zasłaniać twarz gdy jest to konieczne. Dezynfekować ręce i td. To jest do zrobienia, pod warunkiem, że ludzie nie wyjdą z założenia, że skoro można grać to wszystko będzie tak jak przed tą pandemią. Bo jeszcze długo nie będzie.

Kiedy w tej sytuacji wróci zawodowe granie? Na razie oficjalna data powrotu to 14 lipca, ale nie jest żadną tajemnicą, że najprawdopodobniej przerwa potrwa dłużej.
Moim zdaniem trzeba zacząć grać jak najszybciej. Z zachowaniem wszelkich środków ostrożności rzecz jasna. Wiadomo, że nikt nie lubi grać przy pustych trybunach, ale to w tej sytuacji jedyne wyjście. W zamian trzeba zainwestować, wyposażyć korty w kamery i całą infrastrukturę niezbędną do tego, żeby kibice mogli oglądać mecze w telewizji i internecie w jak najlepszej jakości. Tak, by zamiast płacić za bilet na stadion, chcieli zapłacić za pay-per-view, tak jak w boksie, albo MMA.

Sądzi Pan, że zapłacą?
Na pewno, ja chętnie zapłacę. Nie dlatego, że mam za dużo pieniędzy, po prostu stęskniłem się za tenisem. Bo ile można oglądać archiwalia. Myślę, że nie tylko ja. Zapłacę tym chętniej, jeśli będę miał szeroką ofertę i sam będę mógł zdecydować jaki mecz i na którym korcie chcę oglądać. To nie jest sposób na to, żeby rozwiązać problem, ale zyskają kibice. Zyska również cała branża, bo będą wpływy z reklam i transmisji. To lepsze, niż granie w tenisa na konsoli. Zwłaszcza dla tych niej sklasyfikowanych, bo Roger Federer, Novak Djoković, Serena Williams czy Simona Halep sobie poradzą, mają dość pieniędzy. Problem mają ci z miejsc od 250 do 700, o których tak nieładnie wypowiadał się ostatnio Dominic Thiem.

Rozumiem, że Pan nie pochwala takiego podejścia…
Nie pochwalam to mało powiedziane. Moim zdaniem to skandal [Austriak zbojkotował inicjatywę Djokovicia, który zaproponował, by tenisiści z czołowej piątki rankingu ATP wpłacili po 30 tysięcy dolarów na pomoc dla swoich niżej sklasyfikowanych kolegów – red.]. Niech Pan wybierze dowolny epitet i ja się pod nim podpiszę. Głupi gówniarz nie ma pojęcia ile tych ludzi z dołu kosztowało i kosztuje, żeby być tam gdzie są. Ile ciężkiej pracy, wyrzeczeń. To kompletny brak szacunku dla ludzi, którzy całe swoje życie trenują i walczą. Nie wszyscy mają wielki talent, nie wszyscy mają dużo pieniędzy, kariery innych przerwały i skomplikowały kontuzje. A mimo to poświęcili życie, żeby być w tym przedziale 250-700. Mówienie o nich, że brak im profesjonalizmu to po prostu dno dna. I proszę to napisać.

Zmieniając temat - jak bardzo taka wymuszona przerwa może odbić na formie tenisistów?
Ani trochę, zakładając oczywiście, że będą w tym czasie trenować, a nie siedzieć przed telewizorem i chrupać chipsy. Przeciwnie to może wyjść im na dobre, bo jak tylko ruszą znowu turnieje, to wrócą w jeszcze lepszej formie, niż przed tą kwarantanną. Będą głodni gry, poza tym w końcu mieli szansę porządnie odpocząć. Najpierw mieli przerwę jesienno-zimową, potem wrócili i zagrali kilka turniejów, a teraz znów mają przerwę. W końcu mają okazję, żeby dojść do siebie i jak oni w końcu wyjdą na korty, to będzie taka petarda, że kibicom kapcie spadną. To będzie tenis na najwyższym poziomie.

Mówi się, że beneficjentem tej przerwy będzie np. Roger Federer, który i tak miał nie grać do Wimbledonu z powodu kontuzji…
Beneficjentami będą wszyscy starsi zawodnicy. Wszyscy dostali dodatkowy czas na regenerację.

A co z młodymi? Zwłaszcza tymi, którzy byli przed przerwą – kolokwialnie mówiąc – na wznoszącej fali, jak np. Iga Świątek czy Hubert Hurkacz...
Dla nich to będzie chwila prawdy. Jedni od razu pójdą dalej do przodu, a inni będą mieli chwilę przestoju, bo wypadli z rytmu. Tutaj nie ma filozofów, jedni lepiej sobie z tą sytuacją poradzą, inni gorzej. Oczywiście życzę naszym reprezentantom, żeby byli w tej pierwszej grupie. Stać ich na to.

Co Pan sądzi o pomyśle rozgrywania Roland Garros jesienią?
Moim zdaniem takie przekładanie to zły pomysł. Wszystkie turnieje, których nie udało się rozegrać, powinny zostać odwołane. To nie ma sensu, zwłaszcza w sytuacji, gdy przeniesiony Roland Garros ma się odbyć raptem tydzień po zakończeniu US Open, zakładając oczywiście, że US Open się odbędzie, bo nie jest to w tej całej sytuacji takie oczywiste. Postawmy się w sytuacji kogoś, kto dotarł w Nowym Jorku przynajmniej do półfinału, czyli spędził prawie dwa tygodnie grając na kortach twardych w Stanach Zjednoczonych. I teraz ma raptem kilka dni na to, by wrócić do Europy, do innej strefy czasowej i na inną nawierzchnię. Ziemną. Robienie na siłę czegoś takiego nie ma sensu, bo nie da się tego tak zorganizować tak, by ktoś nie ucierpiał. Czy to tenisiści, czy organizatorzy turniejów, które kolidują terminami z przeniesionym Roland Garros. Rozumiem frustrację Francuzów, ale kto mógł przewidzieć, że spotka nas coś takiego jak koronawirus. Zachowajmy zdrowy rozsądek i normalny cykl rozgrywek. Na tyle na ile to możliwe. Zacznijmy grać tak szybko, jak to możliwe, bez kibiców i z kamerami na kortach.

Koniec kwietnia i początek maja to moment, gdy w Polsce gościł przed laty duży turniej WTA…
I to jest największy dramat polskiego tenisa. Ten turniej [J&S Cup -red.] to było coś fantastycznego. Ranga i pula nagród gwarantowała, że przyjadą gwiazdy i faktycznie przyjeżdżały. Zachęcał ich również termin, bo przełom kwietnia i maja to moment, gdy zaczyna się część sezonu na kortach ziemnych. Z wielkich tenisistek z tamtych czasów nie było u nas chyba tylko Sereny Williams. Bo nawet Maria Szarapowa dała się przekonać, gdy turniej przeniósł się z Warszawianki na Legię…

To gdzie w tym wszystkim dramat?
W tym, że ten turniej nie przetrwał, bo była to wielka szansa dla polskich zawodniczek na to, by zaistnieć w cyklu WTA. Wielka kariera Agnieszki Radwańskiej w „dorosłym” tenisie zaczęła się właśnie w Warszawie, gdy dostała dziką kartę i ograła w pierwszej rundzie byłą mistrzynię Roland Garros Anastazję Myskinę. Moja była podopieczna [Marta Domachowska – red.] też miała swoje piękne chwile w tym turnieju.

Pan został za to pierwszą ofiarą Venus Williams na polskiej ziemi…
(śmiech) Tak to ujęła barwnie jedna z gazet, ale faktycznie tak było, bo kontuzji doznałem podczas naszego wspólnego treningu.

Jak do tego doszło?
Graliśmy przez prawie godzinę i Venus chciała na koniec poćwiczyć return. Więc ja serwowałem, a ona odbijała i przypadek chciał, że jedna z piłek odbiła się od ogradzającej kort siatki za moimi plecami. Odbiła i zaczęła się turlać w moją stronę, a ja jej nie widziałem. No i wyskoczyłem w pewnym momencie górę, a gdy byłem w powietrzu piłka znalazła się dokładnie pod moją nogą. Spadłem na nią opadając...

Boli mnie jak tego słucham…
Usłyszałem trzask i już wiedziałem, że pękła mi torebka stawowa. I tu było trochę komedii, bo Venus na mnie patrzy, a ja zamiast serwować sprintem pędzę do ławki, siadam i zdejmuję buta, a potem skarpetkę bo wiem, że za chwilę nie będę w stanie tego zrobić. A ona nie wie jeszcze co się dzieje, rozkłada ręce, patrzy na mamę. Dopiero jak obie podeszły i zobaczyły... Zrobiłem na nich takie wrażenie, że jak spotkałem później Venus na jednym z kolejnych turniejów, to pierwsze o co zapytała, to moja noga. Nawet miło mi się zrobiło. (śmiech)

Jak w ogóle doszło do tego, że został Pan sparringpartnerem Venus Williams?
Poprosił mnie o to ówczesny dyrektor J&S Cup Ryszard Fijałkowski. Uczestniczkom turnieju zależało na jak najlepszych sparringpartnerach, a ja wtedy jeszcze grałem i to całkiem nieźle. Zapytałem Martę [Domachowską – red.], którą wówczas trenowałem, zgodziła się. Wyszło jak wyszło… (śmiech). Muszę jednak przyznać, że pan Fijałkowski zachował się bardzo fair, bo wyrównał mi finansowo okres, który spędziłem na rehabilitacji.

Co do Marty Domachowskiej, to pamiętam jeden jej mecz w J&S Cup, z Silvią Fariną Elią. Grała w nim chwilami fantastycznie, chwilami popełniała proste błędy. Gdyby grała równo, to by wygrała...
Gdyby grała równo, to by wygrała nie tylko tamten mecz, ale również miałaby na koncie kilka wielkoszlemowych tytułów.

Poważnie?
Absolutnie. Tak by było, gdyby Marta Domachowska umiała utrzymać koncentrację i grać na wysokim poziomie przez cały mecz, a przynajmniej przez jego większość. Jestem o tym przekonany. Nie umiała, bo nie była mentalnie gotowa na wielki sukces. Czasem się mówi, że ktoś się przestraszył, że może wygrać i tak właśnie z nią było – wiele razy na ten temat rozmawialiśmy. Mówiłem, że jak jej dobrze idzie, to zaczyna się zastanawiać co to dalej będzie, że takie myślenie to pułapka… Żeby wygrywać Wielkie Szlemy trzeba być na to mentalnie gotowym. Taka „Ania” Kerber, którą również miałem okazję trenować, zawsze była na to gotowa, nawet jak była czterdziesta któraś na świecie. Marta nie była. Miała wystarczająco dużo atutów by wygrywać największe turnieje, ale brakowało jej przekonania o własnej wartości.

Wspominał Pan kiedyś, że najlepszego meczu Marty z Agnieszką Radwańską nie miał szansy zobaczyć ani jeden polski kibic…
Bo tak było. Zagrały w pierwszej rundzie turnieju w Charlestonie. Wiąże się z tym fajna historia, bo podróżowaliśmy wtedy wspólnie po USA – ja Marta, Agnieszka i jej mama. Taty nie było, bo po Miami wrócił z Ulą do Europy. Wynajęliśmy samochód i pojechaliśmy, najpierw do Amelia Island, potem do Charlestonu. No i ledwo co podjechaliśmy, a tu losowanie. I taka niespodzianka...

Jak Marta i Aga to przyjęły?
Śmiały się. Przed meczem poszły nawet razem na zakupy. A mecz był fantastyczny, Marta była świetnie przygotowana i taktycznie i fizycznie. Grała bardzo spokojnie – szybko i zdecydowanie, ale bez wielkiego ryzyka. Taki był plan na to spotkanie – miała zamęczać Agę, rozprowadzać, zmuszać do biegania. Tak naprawdę zdecydowała jedna piłka. Marta prowadziła w trzecim secie i miała piłkę na przełamanie i prowadzenie 5:3 z tego co pamiętam. Albo może nie 5:3, ale miała szansę na to, by odskoczyć...

I co się stało?
Agnieszka wyjęła królika z kapelusza, jak to tylko ona potrafiła. W trakcie wymiany potknęła się i upadła, Marta miała w tym momencie piłkę na rakiecie i odruchowo zagrała trochę lżej, niż by mogła. A Radwańska wstała, złapała rakietę i trzymając ją mniej więcej w połowie trzonka i będąc w dodatku odwrócona do Marty plecami… minęła ją. I w tym momencie Marta stanęła, spojrzała na mnie. Grała dalej, ale widać było, że jest... pod wrażeniem. Na domiar złego chwilę później ja dostałem ostrzeżenie od sędziny za podpowiadanie. To się niestety skumulowało, trener chciał dobrze, a niechcący dołożył do pieca. Koniec końców przegrała, ale i tak byłem z niej bardzo dumny. Szkoda, że nie zachowało się żadne nagranie z tego meczu, bo byłoby co oglądać, zwłaszcza teraz. A to zagranie Agnieszki – moim zdaniem było bardziej efektowne od wszystkich, za które zbierała później nagrody.

ZOBACZ TEŻ:

Dziadek Angelique Kerber po finale Wimbledonu: Jak nie być dumnym! Ten mecz przejdzie do historii tenisa

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki