Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po meczu ŁKS z Koroną: Klątwa wreszcie zdjęta. Należy się melonik

R. Piotrowski
Od lewej: Jan Grzesik, Adrian Klimczak, Maksymilian Rozwandowicz, bohater meczu Rafał Kujawa i Ricardo Guima [Fot. Krzysztof Szymczak]
Niedzielne zwycięstwo nad Koroną Kielce wlało nieco nadziei w zbolałe dotąd serca kibiców ŁKS. - Ten mecz pokazał, że można grać widowiskowo i zdobywać punkty - stwierdził po spotkaniu trener łodzian, Kazimierz Moskal.

Szkoleniowiec beniaminka mógł po ostatnim gwizdku odetchnąć z ulgą. ŁKS przerwał frustrującą serię porażek i po raz pierwszy w tym sezonie zdobył komplet punktów na własnym boisku.

Opiekun ełkaesiaków przyznał na pomeczowej konferencji prasowej, że po stracie bramki (w 43. minucie kielczanie po strzale Adnana Kovacevicia z rzutu karnego zdobyli kontaktowego gola na 1:2) obawiał się odrobinę o koncentrację swojego zespołu; obawiał w końcu także o to, aby po tym chwilowym niepowodzeniu w poczynania jego drużyny nie wkradła się nerwowość, lecz okazało się, że gol do tzw. szatni dla gości nie zdeprymował „Rycerzy Wiosny”. Więcej nawet, w drugiej połowie łodzianie udokumentowali swoją przewagę dwoma kolejnymi trafieniami i koniec końców pokonali Koronę Kielce 4:1.

Cztery bramki w ekstraklasie ełkaesiacy po raz ostatni zdobyli dziesięć lat temu w wygranym 4:3 w dramatycznych okolicznościach spotkaniu z Cracovią. Na zwycięstwo 4:1 w piłkarskiej elicie kibicom ŁKS przyszło z kolei czekać 22 lata (4:1 z Górnikiem Zabrze w 1997 roku), choć w międzyczasie trafiało się łodzianom wygrywać i wyższym stosunkiem bramek (np. 5:0 z Petrochemią Płock w 1998 i 4:0 z Pogonią Szczecin w 2006).

- Nie przypominam sobie, może poza sytuacją z pierwszej połowy [strzał głową Milana Radina obronił Arkadiusz Malarz – przyp. red.], groźnej akcji Korony. Podstawą okazała się po pierwsze – skuteczna gra w obronie, po drugie – skuteczność w ataku. Zawodnicy długo czekali na ten dzień i myślę, że to zwycięstwo im się po prostu należało – podsumował niedzielny zawody Kazimierz Moskal.

ŁKS w meczu z Koroną przypominał dobrze zaprogramowaną maszynę, w której poszczególne ogniwa złożyły się w końcu w logiczną całość. Po raz kolejny okazało się, że podstawowe statystyki meczowe to jedynie drobna część prawdy o zawodach piłkarskich. Prawda, ełkaesiacy wymienili blisko dwieście podań więcej od rywala (byli też dokładniejsi), przebiegli dłuższy dystans, ale już pod względem liczby strzałów (12:10 dla ŁKS) lub wygranych pojedynków (87:81 dla Korony) wcale nie rzucili kielczan na kolana. Dlaczego ich wyższość nie podlegała więc w niedzielę dyskusji? Piłkarze z Łodzi zdołali zachować rozsądne odległości pomiędzy formacjami, a że gospodarze podparli to swoje kompaktowe ustawienie mobilnością oraz precyzją, obejść smakiem musieli się tym razem podopieczni trenera Mirosława Smyły.

Bohaterem spotkania został Rafał Kujawa, autor trzech z czterech goli dla łodzian. Co ciekawe, to dopiero pierwszy hat-trick w karierze 31-letniego napastnika. - Jak smakował? Świetnie – przyznał wychowanek ŁKS. – Wierzyliśmy w to, że prędzej czy później uda się wygrać – zapewnił napastnik, który w tym sezonie zdobył już cztery bramki i wyrównał wynik najskuteczniejszego dotąd zawodnika beniaminka czyli zmagającego się obecnie z urazem Łukasza Sekulskiego.

Dwa pierwsze jego trafienia to efekt z jednej strony błyskotliwych akcji łódzkich pomocników, z drugiej - świetnego ustawienia snajpera w szesnastce przyjezdnych. Trzeci gol Kujawy był z kolei indywidualnym popisem napastnika, który najpierw zabawił się z obrońcami rywala, a następnie sprytnym strzałem przy słupku pokonał bramkarza gości. - Kiedy wygrywa się 4:1 wszystko ci wychodzi, nawet takie uderzenia. Nabraliśmy pewności siebie i uważam, że było to widać w drugiej połowie – zauważył zawodnik, który wkrótce zapewne otrzyma od Jacka Bogusiaka okolicznościowy melonik, bo w ten sposób kustosz tradycji łódzkiego klubu zwykł nagradzać autorów wszystkich ełkaesiackich hat-tricków.

Fakt ten warto odnotować, bo ostatnim zawodnikiem ŁKS, który przed Kujawą dokonał tej arcytrudnej sztuki w ekstraklasie był… Mirosław Trzeciak w 1998 roku (3:0 z Polonią w Warszawie; a ostatni ekstraklasowy hat-trick w Łodzi - też Mirosław Trzeciak w wygranym 4:2 spotkaniu z Polonią w 1997). Na taki popis swojego napastnika kibice ŁKS czekali więc 21 lat. Nieco krócej, bo „tylko” osiem lat, czekali natomiast sympatycy łódzkiej drużyny na domowe zwycięstwo ełkaesiaków w ekstraklasie. Klątwę udało się wreszcie zdjąć, teraz z nutą optymizmu można spojrzeć w przyszłość, choć w hurraoptymizm nikt ponoć po tym jednym zwycięstwie w al. Unii 2 popadać nie zamierza. I trudno się dziwić. Do bezpiecznego miejsca nad strefą spadkową łodzianie tracą przecież nadal cztery punkty, a w niedzielę, choć wygrali zasłużenie, odprawili z kwitkiem jedną najsłabszych dziś drużyn w ekstraklasie, która porażała bezradnością w defensywie.

- Liga jest nieprzewidywalna, każdy z każdym może w ekstraklasie wygrać. Nie da się ukryć, w niedzielę nie potrafiliśmy się przeciwstawić ŁKS. Gospodarze dominowali, grali i szybko, i z pomysłem – chwalił beniaminka trener Korony Kielce, Mirosław Smyła.

Teraz przed piłkarzami dwutygodniowa przerwa na mecze reprezentacji Polski. W przeciwieństwie do poprzedniej takiej pauzy, tym razem ełkaesiacy rozegrają w jej trakcie mecz sparingowy. Ich rywalem będzie Wisła Płock, z którą w lidze przegrali 1:2. Z kolei 20 października beniaminek zmierzy się w 12. kolejce ekstraklasy z Górnikiem w Zabrzu.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dni Lawinowo-Skiturowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki