Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Policjanci z Łodzi: nasza praca nie wygląda jak w filmie "Drogówka" [ZDJĘCIA]

Wiesław Pierzchała
Konkurs na najlepszego policjanta drogówki tradycyjnie odbywa się na skrzyżowaniu ul. Krzemienieckiej, Konstantynowskiej i Krakowskiej
Konkurs na najlepszego policjanta drogówki tradycyjnie odbywa się na skrzyżowaniu ul. Krzemienieckiej, Konstantynowskiej i Krakowskiej Krzysztof Szymczak
Wojciech Smarzowski w swoim filmie "Drogówka" w czarnych barwach odmalował policję drogową. W jego filmie seks, łapówki i pijaństwo są na porządku dziennym. - Jest mocno przerysowany i nijak się ma do realiów pracy w drogówce, drugi raz na ten film byśmy się nie wybrali - komentują policjanci z Wydziału Ruchu Drogowego KMP w Łodzi, którzy byli w kinie.

Z fabuły Smarzowskiego wynika, że policjanci z drogówki nie gardzą łapówkami od kierowców, którzy jechali po kilku głębszych, przekroczyli dozwoloną prędkość lub przejechali skrzyżowanie na czerwonych światłach. - W ciągu ostatnich kilku latach były dwie sprawy dotyczące korupcji wśród policjantów z drogówki. Policja, na tle innych firm, robi bardzo wiele, aby walczyć z tym zjawiskiem - twierdzi podinspektor Joanna Kącka, rzecznik KWP w Łodzi.

Także taksówkarze, którzy wiedzą wszystko, co dzieje się na łódzkich drogach, potwierdzają, że o ile kiedyś głośno było o "braniu" przez policję drogową, to teraz jest coraz ciszej i problem powoli wygasa. Dzieje się tak zapewne dlatego, że w radiowozach zamontowano wideorejestratory, które wszystko widzą i słyszą.

Owszem policjanci z patrolu mogą je wyłączyć, ale tylko za zgodą oficera dyżurnego. Zwykle dzieje się to wtedy, gdy doszło do kraksy, policjanci są poza autem zabezpieczając miejsce zdarzenia i nie ma sensu, aby urządzenia pracowały. Potem wracają do radiowozu, włączają wideorejestratory i dalej pełnią służbę.

ZOBACZ TEŻ SPECJALNY DZIAŁ: WYPADKI W ŁODZI

- Pamiętajmy też, że przestępstwo popełniają zarówno przyjmujący, jak i wręczający łapówki. Społeczeństwo zaś jest coraz bardziej uświadomione, co oznacza, że kierowcy coraz rzadziej decydują się na takie posunięcie - przyznaje starszy sierżant Katarzyna Mikołajczyk z drogówki w Łodzi.

Pijany Chińczyk daje w łapę policjantom

Z tym "uświadomieniem społeczeństwa" nie jest chyba najlepiej, bowiem co rusz dochodzi do prób przekupienia funkcjonariuszy. Okazuje się, że są oni kuszeni nie tylko przez rodaków, lecz także przez obcokrajowców. Jednym z nich był 36-letni obywatel Chin, który 23 stycznia br. po pijanemu jeździł sobie mercedesem ulicami Łodzi.

Gdy został zatrzymany, łamaną polszczyzną tłumaczył policjantom, że przed chwilą wyszedł z kasyna, w którym wypił piwo. Czując, że będą kłopoty, wyjął 300 zł i usiłował wcisnąć do kieszeni policjantowi. Ten nie przyjął łapówki i teraz Chińczyk, który nie miał nawet prawa jazdy, ale miał za to 1,3 prom. alkoholu w organizmie, będzie miał spore kłopoty, bowiem za usiłowanie korupcji grozi do ośmiu lat więzienia. Widać było, że Chińczykowi dobrze poszło w kasynie, gdyż miał przy sobie 11 tys. zł. Nie cieszył się nimi zbyt długo, bowiem policjanci zabrali mu je na poczet przyszłych kar.

W obrazie Smarzowskiego widać, że policjanci nie wylewają za kołnierz i wódka leje się strumieniami. A jak jest w rzeczywistości? - Owszem, wypijemy od czasu do czasu, ale poza pracą, w pubie, na imprezach rodzinnych lub towarzyskich - twierdzą policjanci.

Faktem jest, że w ostatnich latach - jak przyznaje Joanna Kącka - nie złapano na służbie pijanego policjanta łódzkiej drogówki. Zapewne nie chcą ryzykować, bowiem przed służbą i przed pobraniem broni (zwyczajowo jest to pistolet walther P-99) są kontrolowani przez przełożonych. Bywa też, że są po imprezie alkoholowej i narzekając na niedyspozycję proszą rano o dzień wolnego. Z jego uzyskaniem nie mają większych problemów, bowiem mają do odbioru liczne nadgodziny.

Także o ekscesach erotycznych, których nie brakuje w filmie "Drogówka", jest głucho. Jak więc wygląda typowy dzień służby policjanta drogówki w Łodzi?

Załóżmy, że 8-godzinną zmianę zaczyna o godz. 6. W siedzibie przy ul. Żeromskiego melduje się kwadrans wcześniej, aby wskoczyć w mundur, pobrać broń i tzw. środki przymusu, czyli kajdanki i gaz pieprzowy, po czym podpisawszy listę obecności, punktualnie o szóstej stawia się na odprawie. Ta trwa około 20 minut, podczas której policjanci dowiadują się co i gdzie będą robić. Zwykle jest to kontrolowanie kierowców za pomocą tradycyjnych "suszarek", tj. ręcznego miernika prędkości lub lżejszych, wygodniejszych i nowocześniejszych "laserów".

Kierowcy biją się w piersi lub... kontratakują

Po odprawie służba nabiera tempa i rumieńców. Policjanci zajmują wyznaczone stanowiska przydrożne i czatują na kierowców. Zwracają uwagę czy w trakcie jazdy nie łamią przepisów, a jeśli już się zatrzymają sprawdzają stan trzeźwości kierowcy i stan techniczny samochodu, dokumenty itp. W przypadku złamania przepisów sypią się mandaty i punkty karne.

Przykładowo: na terenie zabudowanym, przy ograniczeniu prędkości do 50 km na godz., kierowca miał na liczniku 86 km na godz. W tej sytuacji pechowiec może zostać "podliczony" na 200-300 zł mandatu i na sześć punktów karnych. Mandaty zwykle są kredytowane, co oznacza, że policjanci nie dostają pieniędzy do ręki. Są jednak wyjątki: gdy kierowca jest obcokrajowcem lub nie ma stałego miejsca zameldowania. Jak reagują ukarani nieszczęśnicy?

- Przeróżnie. Niektórzy biją się w piersi, przyznają się do przewinienia i bez dyskusji przyjmują mandaty - opowiadają policjanci. - Inni zaś są oburzeni i zbulwersowani. Zaklinają się, że nie przekroczyli dozwolonej prędkości. W takich sytuacjach pokazujemy co odnotował wideorejestrator czy tradycyjna "suszarka".

Pijana pani mecenas zwalnia patrol z roboty

To szara codzienność. Bywają jednak niezwykłe zdarzenia, gdy mający prestiżowy zawód kierowca jest pijany i urządza policjantom karczemną awanturę. Tak było w Łagiewnikach, gdzie doszło do kolizji. Jadąca wężykiem kobieta stuknęła w stojący samochód i uciekła. Zatrzymała się dopiero po około 300 metrach. Właściciele uszkodzonego auta i przechodnie rzucili się w pościg. Zatrzymali pijaną kobietę, zabrali jej kluczyki do samochodu i wezwali policjantów. Ci doznali wstrząsu, gdy sprawczyni kolizji obrzuciła ich stekiem wyzwisk i zagroziła im, że zostaną wyrzuceni z roboty.

Szok był jeszcze większy, gdy okazało się, że zatrzymana awanturnica jest.... adwokatem. Na miejsce zdarzenia przyjechał jej syn, który zabezpieczył samochód, natomiast krewka pani mecenas została zaproszona do radiowozu i przewieziona do komisariatu na Bałutach. Badanie alkomatem wykazało, że miała przeszło 3 promile alkoholu w wydychanym powietrzu. W takich sytuacjach kara może być tylko jedna: do dwóch lat więzienia i zabranie prawa jazdy.

Bywa jednak, że piraci drogowi nie zatrzymują się i uciekają na złamanie karku. Wtedy zaczyna się pościg, którego dramaturgia dorównuje tym oglądanym na małym ekranie. Tak było w rejonie Dworca Kaliskiego. Przy ul. Bandurskiego stał radiowóz kia, czyli popularna wśród mundurowych "kijanka". W środku siedzieli dwaj policjanci. Nagle odczuli spory wstrząs. Młody kierowca uderzył w nich i zaczął uciekać. Policjanci, którym nic groźnego się nie stało, ruszyli w pościg. Jednocześnie zaalarmowali oficera dyżurnego, który do akcji skierował niemal wszystkie wozy patrolowe na mieście. A to oznaaczało, że pirata zaczęło ścigać około 20 oznakowanych i nieoznakowanych radiowozów.

Zaczął się filmowy pościg ulicami Łodzi. Syreny wyły, "koguty" błyskały, a pirat drogowy uciekał jak szalony stwarzając dla pieszych i kierowców ogromne niebezpieczeństwo, bowiem jeździł pod prąd i wpadał na skrzyżowania przy czerwonych światłach. Nie dawał za wygraną i pościg trwał około 30 minut. Dopiero wtedy uciekinier skapitulował na widok policyjnej blokady na "skrzyżowaniu marszałków", tj. u zbiegu al. Piłsudskiego i al. Rydza Śmigłego. Zatrzymał się. Policjanci podbiegli do auta, wyciągnęli pirata, skuli kajdankami, wpakowali do radiowozu i odwieźli do aresztu policyjnego. Zagadka brawury kierowcy szybko się wyjaśniła. Okazało się, że był pobudzony po zażyciu narkotyków.

Pościg za piratem jak na "Znikającym punkcie"

Inny pościg, ale już mniej dramatyczny, miał miejsce latem na ul. Pomorskiej. - Jedziemy nieoznakowanym volkswagenem passatem. Ja siedzę za kierownicą, a obok mój partner z patrolu - wspomina Katarzyna Mikołajczyk. - Nagle widzimy, że jadący przed nami samochód błyskawicznie, tak jak na filmie "Znikający punkt", oddala się w stronę Nowosolnej. Jego kierowca ma na liczniku grubo ponad setkę. Ruszamy w pościg, włączamy sygnały świetlne i dźwiękowe oraz alarmujemy o sytuacji oficera dyżurnego. W pewnym momencie kierowca skręca w boczną, gruntową drogę i nadal ucieka.

Pościg trwał tylko około siedmiu minut, ponieważ uciekinier zapuścił się w ślepy zaułek. Dojechał do miejsca, w którym droga kończyła się na ścianie lasu, zaś obok stały zabudowania. Dlatego zrezygnowany czekał na przybycie policjantów. Widząc, że ci trzymają ręce na kaburze z bronią, grzecznie podniósł ręce. Okazało się, że był to przedsiębiorca, który bez powodu wpadł w panikę na widok ścigającego go radiowozu. Był trzeźwy, "papiery" miał w porządku, zaś auto nie było kradzione. W tej sytuacji jego ucieczka kosztowała go tysiąc złotych mandatu i kilkanaście punktów karnych.

- Jestem głupi i piłem wódkę - usłyszeli zdumieni policjanci od pijanego kierowcy, który łamaną polszczyznę przyznał się do winy. Okazało się, że był obywatelem Białorusi i miał 3,5 prom. alkoholu w wydychanym powietrzu. Do zdarzenia doszło na skrzyżowaniu al. Włókniarzy i ul. Limanowskiego. Wesoły Białorusin jechał tirem z naczepą. Wiózł kable. Skrzyżowanie przejechał na czerwonych światłach. Dlatego patrol policji ruszył za nim w pościg i nakazał mu się zatrzymać.

Policjanci podeszli do ciężarówki i otworzyli drzwi. Na ich widok kierowca zza Bugu zaczął się sumitować i szukać dokumentów. Uczynił to tak zamaszyście, że omal nie wyleciał z kabiny. Policjanci nie mieli już wątpliwości, że jest w stanie upojenia. Okazało się, że był zatrudniony w firmie transportowej w Zgierzu, której przedstawiciel przyjechał i zabezpieczył tira z towarem. Białorusin zaś trafił do komisariatu na Bałutach, w którym spędził noc. Nazajutrz został przesłuchany i zwolniony.

I tak mija codzienna służba policjantów z drogówki, po której meldują się w siedzibie przy ul. Żeromskiego, zdają broń i wracają do domu. Jeśli zaś mają czas, wybierają się do kina. Na przykład na "Drogówkę".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki