Kilka takich, które dobiją do roku wyborczego. Dziś trudno sądzić, na ile twarda postawa Bartosza Arłukiewicza w roli ministra firmowanego przez PO da mu elekcję i sukces za cztery lata. Łódź też miała kilka takich transferów w ubiegłym roku, choć bardziej obarczonych ryzykiem własnym niż odpowiedzialnością za pacjenta.
Do Ruchu Palikota przeszedł Krzysztof Makowski, swego czasu twarz łódzkiej lewicy i udziałowiec takiej kariery w samorządzie, że trudno znaleźć jakąś funkcję, której nie pełnił. Makowskiego w objęcia Palikota pchnął jego konflikt z Dariuszem Jońskim, jego następcą w roli szefa SLD, a wcześniej uczniem i przyjacielem. Nie dał się dorżnąć, ustąpił, a teraz jest głównym macherem, który Sojuszowi w Radzie Miejskiej wyciąga kolejnych radnych. Odeszła już jego żona Anna Adamska-Makowska, potem radny Bogusław Hubert, a wiadomo, że wcale nie muszą to być ostatnie transfery. Bo w okolicach rady już się trzęsie, że w styczniu do Ruchu Palikota wejdzie cała Partia Demokratyczna. Jej reprezentantem jest Witold Rosset, który startował z list PO, a choć do partii nie należy, jest członkiem klubu PO.
Gdyby zatem jego PD weszła w mariaż z Palikotem, Rosset będzie musiał się określić. Albo zostanie w klubie PO, co byłoby dziwne, bo Palikot ma już w Łodzi duet radnych, byłaby więc szansa na klub, albo też wstąpi do PO. Ostatnia opcja w grę raczej nie wchodzi, bo choć on w klubie jest, to klub nie za bardzo go lubi. Musiałby być także niezbyt rozgarniętym optymistą, by sądzić, że PO da mu na swej liście miejsce gwarantujące elekcję, po tym jak zwyczajnie mówi co myśli, a nie jest to często po myśli PO.
Zresztą radny Rosset nie jest tym jedynym, który skupia uwagę skautów od politycznych transferów. Dużo się mówi o radnym Rafale Markwancie. Jest w klubie SLD, ale do partii nie należy. Wiadomo, że rozmawia z nim ekipa wyrzucona z PiS, a która może się okazać ekipą, która w Łodzi tworzy struktury Solidarnej Polski. Pełnomocnikiem SP w Łodzi jest Sławomir Worach, były poseł PiS, którego odmownie potraktował Jarosław Kaczyński. A Markwanta oprócz SP kusi jeszcze PO, zaloty Ruchu Palikota podobno zdecydowanie odrzucił...
I co z tego wyjdzie? Konstatacja, że głosujemy na kandydata SLD, a on potem zostaje radnym PO czy Palikota to banał. Taką mamy ordynację wyborczą, na jaką sobie zasłużyliśmy, a co nie jest zabronione, to jest dozwolone. Arytmetycznie najwięcej traci SLD, który z klubu opozycyjnego powoli i mimowolnie staje się klubem grona brydżowego. Czas na transfery jest wyborny nie dlatego, że ktoś się z kimś pokłócił, ale dlatego, że są trzy lata na sklecenie nowego układu wyborczego, w którym pojawią się dwie nowe nazwy.
Łatwo jest dziś sobie wyobrazić listę Solidarnej Polski na czele z wyrzuconym z PiS wiceprezydentem Krzysztofem Piątkowskim, radnym Czesławem Telatyckim czy niechcianym w PiS Sławomirem Worachem. Jeszcze łatwiej jest dziś wyobrazić sobie czołówkę listy Ruchu Palikota. Jeśli Witold Rosset przystąpi do tej utwardzającej się w sondażach partii, będzie w samej szpicy listy, z Anną Adamską-Makowską czy Bogusławem Hubertem. Może nawet numerem jeden, gdyby Krzysztof Makowski chciał jednak znów spróbować tego, co jemu i Sojuszowi nie udało się w 2006 r.
Dla partii młodszych od ostatnich wyborów samorządowych, czynni radni w kampanii wyborczej są jak 50-procentowa promocja na przedświątecznej wyprzedaży, bo partyjne logo hula po zdjęciach z konferencji prasowych na długo przed wyborami. Rok 2014 to rok wyborów samorządowych. Wtedy poznamy wartość tych transferów i tych, które jeszcze przed nami. Klub lepszy od poprzedniego to ten skuteczniejszy w kolekcjonowaniu trofeów. A tak już w Polsce jest, że partie polityczne nas, wyborców, traktują jak środki do celu. A zdobyte mandaty po prostu jak trofea.
Marcin Darda
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?