Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Poradnik dla woJOWnika. Co warto wiedzieć, zanim pokocha się JOW-y

Piotr Brzózka
Jednomandatowe Okręgi Wyborcze to główny punkt programu Pawła Kukiza
Jednomandatowe Okręgi Wyborcze to główny punkt programu Pawła Kukiza Pawel Relikowski
JOW-y są okrutne, w JOW-ach nie bierze się jeńców. Pierwszy zgarnia całą pulę, nie wystarczy być rewelacją sezonu, ze "świetnym drugim wynikiem" . Dlatego JOW-y nie odbiorą Polski partiom.

Jest takie miasto, niedaleko Łodzi, gdzie w ostatnich wyborach samorządowych partia Jarosława Kaczyńskiego zdobyła 86,95 procent mandatów w radzie miejskiej, przy realnym poparciu wyborców na poziomie 34,22 procent. Tak - to możliwe. Dzięki jednomandatowym okręgom wyborczym. Dzięki JOW-om, które są hitem tego sezonu, które mają być lekiem na upartyjnienie Polski i zabetonowanie sceny politycznej. Dlatego każdemu, kto bez sprawdzenia Pawła Kukiza, ślepo zawierzył w jego magiczną różdżkę, można poradzić dokładną analizę tego, czym grożą JOW-y. Albo choć przeczytanie poniższej analizy...

Od pierwszej tury wyborów prezydenckich, której rewelacją okazał się Kukiz, multum ekspertów zdążyło wyrazić jasny pogląd: JOW-y, których tak bardzo pragnie muzyk, w rzeczywistości prowadzą do utrwalenia systemu partyjnego, nie zaś jego obalenia, w dodatku można domniemywać, że będzie to system dwupartyjny. Duopol, który tak wielu obywateli ponoć przeklina. Odnosząc do polskich realiów, naszego "tu i teraz", aby w systemie JOW przełamać dominującą pozycję PiS i PO, nie wystarczy pokonać PO, albo PiS. Trzeba pokonać i PO, i PiS.

Obowiązująca w Polsce ordynacja proporcjonalna jest ganiona przez krytyków, bo skład Sejmu nie odzwierciedla dobrze realnego poparcia, bo metoda wyliczania mandatów premiuje zwycięzców, bo ci, którzy są pod progiem wyborczym, nie dostają nic. Ale jeśli to nosi znamiona niesprawiedliwości, to JOW na tym tle jawi się jako okrucieństwo. Bo w JOW-ach nie bierze się jeńców. Zwycięzca zgarnia całą pulę, czyli jeden jedyny mandat, reszta nie dostaje nic, choćby różnica między pierwszym i drugim wynosiła ułamek procenta.

W JOW-ach wybieraliśmy w listopadzie radnych we wszystkich miastach, za wyjątkiem tych największych, na prawach powiatu. Analiza wielu głosowań pozwala pokusić się o refleksję, że im większa liczba poważnych kandydatów w okręgu, tym większa pula wyborców, którzy nie będą mieć reprezentacji w radzie. Czyli im więcej obywateli postanowi wziąć sprawy we własne ręce, tym mniej z tego będzie miał ogół.

Przykład: Zgierz, okręg nr 5. Mandat otrzymuje kandydat PiS z poparciem 16,61. Kandydat PO, który uzyskuje 15,72 proc. odchodzi z niczym. Podobnie, jak cała reszta kandydatów. W tym okręgu swojego reprezentanta w radzie ma zaledwie 16,61 proc. głosujących, natomiast 83,39 procent wyborców oddaje głosy, które nie znajdują żadnego odzwierciedlenia w samorządzie!

Ktoś powie, że to tylko jeden okręg? Był w Zgierzu przypadek, gdy zwycięzca dostał 15,5 proc.

Ale zostawmy Zgierz, weźmy przykład lepszy i szerszy, bo dotyczący całego miasta, złożonego z 23 okręgów, i w doskonały sposób pokazujący, że JOW-y mogą sprzyjać jeszcze większemu upartyjnieniu, wręcz budowaniu partyjnych monopoli na danym terenie.

Oto Tomaszów Mazowiecki. Jak się okazuje bastion Prawa i Sprawiedliwości, miasto w którym partia Jarosława Kaczyńskiego zgarnęła w ostatnich wyborach samorządowych 20 mandatów w 23-osobowej radzie. To dokładnie 86,95 procent całego składu rady! Czy to znaczy, że PiS cieszy się poparciem przeszło 86 procent mieszkańców Tomaszowa? Oczywiście, że nie - faktyczne poparcie dla kandydatów tej partii w ostatnich wyborach było grubo ponad dwa razy niższe. Szczegóły? Proszę bardzo.

W Tomaszowie, w wyborach do Rady Miejskiej, głosowano w 23 okręgach jednomandatowych. Ważny głos oddało w sumie 21.539 osób. Osoby, które zostały wybrane radnymi, łącznie otrzymały zaledwie jedną trzecią poparcia - w sumie zagłosowało na nie 7.553 wyborców. Głosy 13.987 wyborców, którzy opowiedzieli się za innymi kandydatami, poszły do kosza. Przeliczając to na procenty, można powiedzieć, że w radzie reprezentowanych jest 35,06 procent tomaszowian, którzy poszli na wybory. Reprezentacji nie ma 64,94 procent. Trzymając się retoryki Pawła Kukiza - ich głosy poszły na przemiał.

We wszystkich okręgach łącznie, na 23 kandydatów PiS w Tomaszowie zagłosowało 7.370 osób. To oznacza, że faktyczne poparcie dla tej partii wyniosło 34,22 procent. 3.408 głosów zebrał Sojusz Lewicy Demokratycznej - to 15,82 procent. Platforma zgarnęła 3.228 głosów, czyli 14,98 procent. Do tego można dodać KW Wszyscy Razem (2.748 głosów, 12,75 proc.), Forum Samorządowe 2014 (2.597, 12,05 proc.), KKW Możemy (1.529 głosów, 7,09 proc.), PSL (499 głosów, 2,31 proc.) i KWW Marka Krawczyka (160 głosów, 0,74 proc.). Jak widać, że Tomaszowie zupełnie dobrze wypadły komitety lokalne. Ale co z tego. PiS dostał 20 mandatów, trzy kolejne komitety po jednym, reszta nic.
Zróbmy teraz mały eksperyment - oczywiście niefachowy, niedoskonały, a może nawet nieuprawniony, bo oczywiste jest, że inaczej wygląda głosowanie w JOW-ach, a inaczej w ordynacji proporcjonalnej. Inne osoby znajdują się na listach, inne mechanizmy zachodzą w głowach wyborcach. Ale gdyby Tomaszów potraktować jako jeden duży okręg, a łączne poparcie uzyskane przez komitety wyborcze, policzyć stosowaną w ordynacji proporcjonalnej metodą d'Hondta, skład Rada Miasta byłby zupełnie inny. I tak PiS uzyskałby 9 mandatów, SLD - 4, PO - 3, Wszyscy Razem i Forum Samorządowe - także po 3, zaś "Możemy" - 1. Żadnej reprezentacji nie uzyskałyby tylko 2 ostatnie komitety, których łączny wynik to 3 proc.

Podsumowując: w listopadzie 2014 roku, przy realnym poparciu dla PiS rzędu 34,22 proc., partia ta zajęła 86,95 procent miejsca w radzie miejskiej Tomaszowa Mazowieckiego! Gdyby skład rady był wybierany i wyliczany w inny sposób, partia ta miałaby w radzie tylko 39,13 proc. składu, co w niewielkim tylko stopniu odbiega od stanu faktycznego. Który system wyłania lepszą reprezentację obywateli - zapytajmy więc szumnie?

A teraz Łódź. Jedno z tych miast, w których listopadowe głosowanie do rad odbywało się w sposób tradycyjny, w ordynacji proporcjonalnej, a głosy były liczone d'Hondtem. W Łodzi było 8 okręgów, z każdego mieszkańcy wybierali 5 radnych. Głosowano na jedno nazwisko, wybrane z listy danej formacji - na każdej takiej liście z reguły znajdowało się 10 kandydatów.
Okręg pierwszy. Tu głos oddało 28.009 osób. Na piątkę radnych wybranych z tego okręgu zagłosowało 12.320 osób. Można więc powiedzieć, że osobiście reprezentują oni 43,98 procent wyborców - patrząc ortodoksyjnie można byłoby stwierdzić, że pozostałych 56,02 proc. reprezentacji nie ma. No, ale tu system jest trochę inny. Patrząc wiec mniej ortodoksyjnie zobaczymy, ile poparcia otrzymały listy.

Na wszystkich kandydatów PO zagłosowało 11.271 osób, czyli lista uzyskała 40,24 proc. PiS zawierzyło w tym okręgu 7.660 osób, czyli 27,34 procent wyborców. Pozostałe ugrupowania łącznie dostały 32,41 proc. W tym okręgu system d"Hondta dał 3 mandaty Platformie (60 procent), dwa PiS (40 procent), reszta nie dostała nic (0 procent). Tak - PO i PiS mają więc zdecydowanie większą reprezentację w radzie, niż faktyczne poparcie, ale aż 67,59 proc. wyborców może powiedzieć, że ma swoich radnych. 32,41 proc., które nie są reprezentowane, to wciąż nie jest dobra sytuacja, ale czy gorsza, niż w Tomaszowie? Pytane retoryczne.

Weźmy okręg drugi w Łodzi. Głosuje 22.635 osób, z czego 12.128 zakreśla nazwiska kandydatów, którzy zostaną radnymi. Na tę piątkę pada 53,58 procent głosów. Zaś na listy, z których wywodzi się owa piątka, głosuje aż 18.590 wyborców. To oznacza, że choćby pośrednio swoją reprezentację w tym okręgu ma 82,12 procent głosujących. W tym przypadku na dobry wynik rzutuje fakt, że na mandat załapały się 3 ugrupowania: PO, PiS i SLD. To też dalekie to jest od doskonałości, bo PiS miało wynik dużo lepszy niż SLD, a i tak oba ugrupowania dostały po 1 mandacie, ale czy jest to bardziej niesprawiedliwe, niż wyniki z Tomaszowa? Znów pytanie retoryczne.

Ordynacja proporcjonalna ma wiele wad. Można być pewnym, że jeśli komuś będzie się chciało, znajdzie przykłady całkowicie dyskredytujące system d'Hondta, a także takie, które pozwalają na gloryfikację JOW-ów. A mając przykłady, łatwo jest przeprowadzić wywód odwrotny do powyższego.

Pewne jest jedno - nic nie jest czarno-białe. JOW-y mogą przynieść pewną poprawę jakości samych kandydatów, ich większy związek z miejscem wyboru, ale zaraz pada pytanie: czy Sejm jest zgromadzeniem posłów powiatowych załatwiających lokalne interesy, czy ciałem stanowiącym prawo krajowe? Zwolennicy JOW-ów szafują tu instrumentem referendum, które pozwoli szybko i skutecznie odwołać posła, z którego wyborcy będą niezadowoleni. Pada argument: że ważniejsza od reprezentacji ogółu wyborców jest skuteczność działania. Ale czy możliwość odwołania posła zwiększy skuteczność władzy jako całości?

A jeśli teraz zarzuca się, że partyjni wodzowie ustalają składy list, de facto za nas decydując o składzie parlamentu, to czy inaczej będzie w JOW-ach? Czyż partyjni kandydaci sami się obsadzą w roli kandydatów w okręgach? No nie - w dalszym ciągu będą obsadzani przez wodzów i baronów. Przy pewnych drobnych zaletach JOW-ów, z całą pewnością system ten nie jest lekiem na upartyjnienie Polski. I co najważniejsze, w tym systemie wystarczy, by część Polski była tylko trochę bardziej PiS-owska albo trochę bardziej platformiana (traktujmy te nazwy umownie), żeby kraj został skutecznie i na lata podzielony między wrogie obozy. Że przyjdą nowi i narobią szumu? Może i narobią, ale w systemie JOW nie wystarczy być rewelacją sezonu, czarnym koniem, gościem, który osiągnął "doskonały drugi wynik". Drugi w tym wyścigu nie dostaje nic.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki