Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Porywają, bo za człowieka mogą wziąć wyższy okup niż za auto

Agnieszka Jasińska
Tydzień temu zatrzymano porywaczy biznesmena spod Piotrkowa
Tydzień temu zatrzymano porywaczy biznesmena spod Piotrkowa Łukasz Kasprzak
Porywacze bardzo długo obserwują swoją ofiarę przed uprowadzeniem. Wybierają ludzi majętnych, biznesmenów i właścicieli dobrze prosperujących firm. Porwania są dla policjantów priorytetem. Dla funkcjonariuszy najważniejsze jest bezpieczeństwo zakładnika

Uprowadzenia dla okupu nie zdarzają się tylko w filmach. W ciągu ostatniego miesiąca doszło do dwóch takich zdarzeń w kraju, w tym do jednego w województwie łódzkim. Pod Piotrkowem porywacze uprowadzili i więzili biznesmena, żądając 3 milionów złotych okupu. W ręce przestępców trafił też adwokat z Gdańska. Został porwany sprzed swojej kancelarii. Za jego uwolnienie żądano miliona złotych.

Porywacze różnie obchodzą się ze swoimi ofiarami. Policjanci operacyjni opowiadają , że porwani są przetrzymywani w piwnicach, przypalani i straszeni. Porywacze nacinają ich ciała nożem, każą załatwiać się do wiaderka, pilnują dzień i noc. Detektyw opowiada bardziej drastyczne przypadki. Żeby uprowadzony nie słyszał, co się wokół niego dzieje, porywacze smarują mu uszy smarem. A żeby bardziej przestraszyć rodzinę i szybciej dostać okup, odcinają palec i przekazują żonie albo matce.

Przypalali paralizatorem i nacinali ciało biznesmena nożem

W nocy z 7 na 8 czerwca około godziny 23 do domu biznesmena w okolicach Piotrkowa wtargnęło kilku ubranych na czarno mężczyzn w kominiarkach. Biznesmen prowadził duże przedsiębiorstwo, zajmował się produkowaniem konstrukcji hal. Porywacze mieli przy sobie broń i paralizator. Zastraszyli 37-letniego biznesmena i żądali wydania pieniędzy i kosztowności. Porywacze skuli ręce ofiary kajdankami, a nogi związali taśmą. Przystawiali mu do głowy broń.

- Ukradli karty bankomatowe i inne wartościowe przedmioty. Chcąc wymusić numery PIN, przypalali mężczyznę paralizatorem i nacinali klatkę piersiową nożem - relacjonuje podinsp. Joanna Kącka z Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi. - Zasłonili mu oczy i wywieźli z domu. Podczas uprowadzania zmieniali samochody. Po drodze skontaktowali się z matką mężczyzny, żądając za uwolnienie 3 milionów złotych okupu.

Policja dostała informacje o uprowadzeniu następnego dnia po porwaniu. W nocy z 9 na 10 czerwca udało się uwolnić biznesmena. - Porywacze porzucili go przy trasie nr 1 w powiecie radomszczańskim - mówi podinsp. Kącka. - W takich sprawach zawsze priorytetem jest bezpieczeństwo uprowadzonego. Wcześniej rodzina przekazała część okupu. Policjanci zbierali kolejne informacje i analizując je układali w całość.

Tydzień temu, w czwartek, policjanci dotarli do opuszczonych garaży na leśnej działce w okolicach Radomska. Biznesmen rozpoznał miejsce, w którym był torturowany i przetrzymywany. Zapamiętał wiele szczegółów. - Jeszcze tego samego dnia wpadł pierwszy z podejrzanych. 30-letni mieszkaniec powiatu radomszczańskiego zorganizował lokal, w którym przetrzymywana była ofiara - mówi podinsp. Kącka. - W tym samym czasie kryminalni dotarli do mieszkającej w Łodzi 41-letniej konkubiny głównego organizatora tego procederu. W jej domu funkcjonariusze zabezpieczyli kilkadziesiąt tysięcy złotych oraz przedmioty zakupione z okupu, m.in. samochód marki Lexus. Popołudniem policjanci dotarli do kolejnego członka tej zorganizowanej grupy. 46-latek zajmował się pilnowaniem uprowadzonego i transportem. Czwarty ze wspólników wpadł tuż przed przekroczeniem polsko-niemieckiej granicy. Został zatrzymany po pościgu policyjnym. W jego bmw funkcjonariusze zabezpieczyli kilka tysięcy euro i kilkadziesiąt tysięcy złotych.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Gra o życie. Porywacze wychodzą na wolność. Źródło: TVP/X-news

46-letni główny inicjator uprowadzenia trafił do zakładu karnego. Miał już inny wyrok, chodzi o rozbój z użyciem broni palnej, którego dopuścił się kilka lat temu w Łódzkiem. Okazało się, że porwał biznesmena w trakcie przerwy w odbywaniu kary z powodu stanu zdrowia. Pozostało mu jeszcze siedem lat więzienia. - Pięcioro podejrzanych usłyszało pięć zarzutów. Trzech z nich poznało się za murami więzienia - mówi podinsp. Kącka. - Grozi im kara do piętnastu lat pozbawienia wolności. Śledczy nie wykluczają kolejnych zatrzymań w tym śledztwie.

Przestępcy przestawili się z samochodów na ludzi

Krzysztof Rutkowski, właściciel biura detektywistycznego, komentuje, że porywacze nie byli profesjonalistami. - Szybko dali się złapać - mówi Rutkowski. - Nie zachowali środków ostrożności.

Rutkowski wspomina porwania sprzed lat. - Najwięcej ich było od 2000 do 2006 roku. Wtedy samochodowe grupy przestępcze przestawiły się na porwania dla okupu - mówi Rutkowski. - Łatwiej porwać człowieka i wziąć za niego kasę niż ukraść samochód. Auto jest zwykle ubezpieczone i właścicielowi nie zależy, czy złodziej mu je odda, czy nie. Za człowieka w 2000 roku brano 200 - 400 tys. euro okupu. To się przestępcom opłacało. W przypadku kradzieży auta porywaczom groziły jeszcze sankcje karne. A przy porwaniu dla okupu, gdy nie doszło do znęcania się, to były szybkie pieniądze.

Kom. Adam Jurek, kierownik sekcji do walki z przestępczością przeciwko życiu i zdrowiu w wydziale kryminalnym Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi, wylicza, że od 2000 roku do dzisiaj w województwie doszło do 22 uprowadzeń. Ofiarami porywaczy padają ludzie majętni, u których widać bogactwo. - W przypadku uprowadzeń komendant wojewódzki policji zawsze do sprawy angażuje najbardziej doświadczonych funkcjonariuszy. Takie sprawy są dla nas priorytetem - mówi kom. Jurek.

18 kwietnia 2011 roku w Łodzi uprowadzona została kobieta. Miała 28 lat. Była córką właścicielki stacji benzynowej. - 28-latka wyjeżdżała o godz. 4.30 rano ze swojego domu na łódzkim Teofilowie. 200 metrów od domu doszło do stłuczki. Spowodowali ją porywacze. Siłą wyciągnęli kobietę z auta i wepchnęli do swojego samochodu. Grozili, że ją zabiją - mówi kom. Jurek. - Zażądali od matki 300 tys. euro okupu. Pięć dni później, po wpłaceniu części okupu, udało się uwolnić córkę.

W dotarciu do porywaczy pomogło policjantom powiązanie tego zdarzenia z innym uprowadzeniem. - W 2010 roku miało miejsce porwanie w Ozorkowie. Ze swojej firmy wyjeżdżał biznesmen. Mężczyzna miał niemieckie obywatelstwo, był jordańskiej narodowości. 100 metrów od firmy drogę zajechał mu inny pojazd. Biznesmen został siłą wyciągnięty z samochodu i wepchnięty do innego auta. Porywacze, grożąc, że go zabiją, zażądali od syna mężczyzny 2 mln euro - mówi kom. Jurek. - Dziesięć dni później zdołano doprowadzić do uwolnienia biznesmena.

Kom. Jurek podkreśla że policjanci połączyli te dwa zdarzenia. - Dzięki intensywnej pracy funkcjonariuszy udało się ustalić skład zorganizowanej grupy przestępczej. Porywaczami byli mężczyźni karani już wcześniej za uprowadzenia dla okupu. Siedzieli za to siedem lat w więzieniu - mówi kom. Jurek. - Doszło do zatrzymania i aresztowania wszystkich członków grupy. Ofiary były przetrzymywane w domu koło Zgierza. Było tam świetnie przygotowane do tego celu pomieszczenie. W tym domu przetrzymywana była zarówno kobieta z Łodzi, jak ibiznesmen z Ozorkowa. Dom nie budził żadnych podejrzeń. Ofiary były przetrzymywane w piwnicach willi.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Kom. Jurek podkreśla, że ta grupa porywaczy była wysoko wyspecjalizowana.- Logistycznie kierował nią jeden z porywaczy - mówi kom. Jurek. - Jednak wszyscy popełnili błąd. Nie mogę zdradzać, co to było. Ale przez ten błąd wpadli - mówi kom. Jurek.- Swoje ofiary porywacze zakuwali w kajdanki. Żeby wykończyć psychicznie, puszczali te same utwory w kółko. Jedzenie było donoszone, a potrzeby fizjologiczne porwani załatwiali do wiaderka. Ofiary były pilnowane non stop przez jednego z porywaczy. Grożono im bronią.

Namiot w piwnicy, by zatrzeć wszystkie ślady

Po zatrzymaniu zorganizowanej grupy porywaczy okazało się, że planowała ona kolejne uprowadzenia w Łódzkiem. Miała na oku biznesmena pochodzenia arabskiego. - Wszystko było przygotowane. Miał być, tak jak inne ofiary, przetrzymywany w domu z Zgierzu - mówi kom. Jurek. - W piwnicy stanął namiot. To miało pomóc w zatarciu śladów. Po sprawie namiot miał być spalony, w mieszkaniu miało nie być przez to żadnych odcisków palców ani śladów biologicznych. Planowano zbrodnię doskonałą.

W ciągu ostatnich pięciu lat policjanci z Łódzkiego udaremnili cztery porwania.

- Przerwaliśmy cztery przygotowania do uprowadzenia - mówi kom. Jurek. - Ostatnia taka sprawa miała miejsce we wrześniu 2014 roku. W Rawie Mazowieckiej chciano porwać kobietę, właścicielkę sadów.

Warto zwrócić uwagę na to, że nie wszyscy porywacze znają się na rzeczy. 17 maja 2010 roku w Łodzi uprowadzono kobietę. Porywacze zażądali od męża 400 tys. zł.

Kobieta była przetrzymywana w przyczepie kempingowej w Łodzi - mówi kom. Jurek. - Jednak udało jej się samej stamtąd uciec, porywacze nie zorientowali się. Kobieta była już bezpieczna w domu, a porywacze nadal prowadzili negocjacje z jej mężem. Umówiono się na przekazanie pieniędzy i wtedy policjanci zatrzymali porywaczy. To było ich pierwsze i ostatnie porwanie.

Nadkom. Jarosław Purwin, naczelnik wydziału kryminalnego Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi, podkreśla, że przed zdarzeniem porywacze przez dłuższy czas obserwują ofiarę. - Dokładnie się do tego przygotowują. Sprawcy zwykle zakładają, że rodzina nie powiadomi policji. Niestety, często tak się właśnie dzieje, co jednak nie zwalnia nas z obowiązku bezpośredniego zaangażowania się w takie sprawy - mówi nadkom. Purwin. - Reagujemy zawsze i z chwilą otrzymania informacji o uprowadzeniu. Funkcjonariusze są coraz bardziej skuteczni. Spada liczba porwań dla okupu. Grożą za to surowe kary. Jeśli przestępstwo jest ze szczególnym okrucieństwem, można trafić za kratki nawet na piętnaście lat. W przypadku porwania od razu trzeba powiadomić policję. Natychmiast powoływany jest specjalny sztab złożony z najlepszych funkcjonariuszy operacyjnych i zespołu psychologów i negocjatorów. Priorytetem jest bezpieczeństwo zakładnika. Policja zabezpiecza też najbliższych.

Kom. Jurek opowiada, że po pewnym czasie porywacze jako dowód życia dają porwanemu możliwość nawiązania kontaktu z rodziną. - Porywacze to zwykle mężczyźni w wieku 30 - 40 lat, wielokrotnie karani, mający doświadczenie w tego rodzaju działaniach przestępczych - mówi kom. Jurek.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Udawał, że został porwany, bo sprzedał biżuterię żony

Jednak porwanie nie zawsze okazuje się porwaniem. Policjanci przyznają, że często dochodzi do tzw. samouprowadzeń. Mieszkańcy Łódzkiego fingowali swoje porwania.

- Do takiego zdarzenia doszło na przykład w marcu 2011 w Łodzi. Włączyliśmy się w poszukiwania mężczyzny na Polesiu - mówi kom. Jurek. - Rodzina dostała SMS-a z żądaniem kilku tysięcy złotych okupu. Mężczyzna miał być torturowany. Na policję zgłosiła się żona porwanego. Od razu miałem podejrzenie, że nie doszło do porwania. Niepokojąca była m.in. niska kwota okupu. I rzeczywiście, nie było żadnego uprowadzenia. Na podstawie zapisów monitoringu ustaliliśmy, że mężczyzna swobodnie przemieszcza się po mieście. Korzystał też z taksówek i usług hotelowych. Sfingował uprowadzenie, ponieważ zabrał żonie złotą biżuterię i sprzedał w lombardzie. Pieniądze przetrwonił: znalazł sobie wytłumaczenie dla żony.

Rutkowski opowiada inny przypadek.

- Zgłosiła się do mnie kobieta, która pożyczyła pieniądze facetowi. To było w Piotr-kowie. Chodziło o 20 tys. złotych - mówi Rutkowski. - Udało się odzyskać część pieniędzy. Jednak moja klientka razem z bratankiem i bratem zdecydowała się na porwanie tego mężczyzny. Przetrzymywała go w piwnicy i żądała od jego żony zwrotu reszty pieniędzy.

Porwali adwokata, bo stracili do niego cierpliwość?

W poniedziałek po południu sprzed kancelarii w gdańskim Wrzeszczu porwano młodego adwokata. Przez blisko dobę nie było wiadomo, co się z nim dzieje. We wtorek około godziny 14 dotarła informacja, że został uwolniony. Ta sprawa wstrząsnęła pomorską palestrą.

Z dwóch niezależnych źródeł dziennikarze dowiedzieli się, że za adwokata przestępcy mieli żądać miliona złotych. Kto go uwolnił? Czy okup wpłacono? Czy przestępcy po prostu odstąpili od zamiaru? A może policjanci odbili zakładnika? Na te pytania nie ma odpowiedzi. Prokuratura nie komentuje sprawy.

Dziennikarskie źródła wskazują, że za porwaniem mecenasa prawdopodobnie stał jego... klient. - To mogła być forma ostrzeżenia. Pan mecenas nie miał ostatnio dobrej passy. Kilka osób skarżyło się, że nie wywiązuje się należycie ze swoich obowiązków. Jedna z nich straciła cierpliwość i zrobiła to, co zrobiła - mówi informator "Dziennika Bałtyckiego".

Poruszony sprawą jest dziekan Okręgowej Rady Adwokackiej w Gdańsku. - Dostałem informację, że jest cały i zdrowy. Nie miałem jeszcze kontaktu z panem mecenasem. Rodzina też nie odpowiada na moje prośby o kontakt - mówi mec. Dariusz Strzelecki.

Porwany prawnik nie ma długiego stażu adwokackiego, ślubowanie złożył przed czterema laty. Jego kancelaria znajduje się w jednej z bocznych uliczek. Uprowadzenie udało się przestępcom przeprowadzić dyskretnie. Sąsiedzi nie słyszeli krzyków, nie widzieli też żadnej szamotaniny. Byli zszokowani na wieść o tym, co się wydarzyło. - No co pan powie? We wtorek rano przejmowałem służbę od koleżanki, która była tu przez cały poniedziałek i słowem nie wspomniała o niczym niepokojącym - mówi dozorca parkingu położonego dokładnie na wprost budynku, w którym mieści się kancelaria.

Nic nie widzieli mieszkańcy ani pracownicy firmy, której okna wychodzą na wejście do kancelarii. - Jedyne, co mi przychodzi do głowy, to że tego dnia była tu policja. Rozmawiała z ludźmi - mówi jedna z sąsiadek.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Porwanie mecenasa postawiło na nogi gdańskie organy ścigania. W sprawę zaangażowano Prokuraturę Okręgową, Prokuraturę Apelacyjną, a także policjantów z funkcjonariuszami Centralnego Biura Śledczego Policji na czele. Dziekan Okręgowej Rady Adwokackiej liczy na szybkie wyjaśnienie okoliczności uprowadzenia prawnika: - Teraz ruch należy do prokuratury, bo mieliśmy do czynienia z przestępstwem - mówi mec. Strzelecki. - To kuriozalna sytuacja. Nie spotkałem się w mojej kadencji w radzie z podobną sprawą. Adwokat, który broni ludzi, teraz sam padł ofiarą przestępców.

Janusz Kaczmarek, były szef Prokuratury Krajowej w Gdańsku, specjalista w zakresie porwań, przyznaje, że zdarzały się przypadki, że adwokaci z różnych powodów byli do-tkliwie bici. - Ale nie znam przypadku, by czynny adwokat został porwany - przyznaje Kaczmarek. - Warto przy tym pamiętać, że niekoniecznie uprowadzenie musi się wiązać z pracą zawodową tej osoby. Motywy mogą być przeróżne.

Rutkowski tłumaczy, że porywacze są często powiązani z ofiarami. - Zdarza się, że są to na przykład koledzy, którzy kilkanaście lat wcześniej zajmowali się ciemnymi interesami. Bywa, że jeden z nich wychodzi na prostą, układa sobie życie, a inni trafiają do więzienia. Po wyjściu zza krat koledzy pukają do drzwi i przypominają o przeszłości albo próbują się z niej rozliczyć. Jeśli kumpel się nie przestraszy, porywają mu na przykład dziecko albo żonę - mówi Rutkowski. - Nie wszyscy obchodzą się z ofiarami łagodnie. Była grupa, która obcinała palce. Zajmowała się głównie uprowadzeniami osób związanymi z branżą mięsną, przede wszystkim cudzoziemcami. Pamiętam historię, jak wysyłali rodzinie porwanego Hindusa palce. Za pierwszym razem był to palec żywego człowieka, ale za drugim razem - już martwego. Zdarza się, że porwane kobiety są gwałcone i bite. Pamiętam też historie porwania w okolicach Dęblina. Porywacze robili wszystko, by ofiara myślała, że została wywieziona na Ukrainę. Nawet jedzenie było w torebkach z ukraińskimi napisami. Jednak człowiek zorientował się, że jest w Polsce po charakterystycznym dźwięku przejeżdżającego w pobliżu małego fiata. Wtedy posmarowano mu uszy smołą, żeby nic więcej już nie słyszał.

Rutkowski tłumaczy, że porwań jest mniej, bo policja działa coraz lepiej.

- Ale nie można na sto procent powiedzieć, że tendencja się nie odwróci - mówi Rutkowski.

Współpraca: Łukasz Kłos, Jacek Wierciński

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki