Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Poseł Cezary Tomczyk: W PO nie ma "martwych dusz" [WYWIAD]

rozm. Marcin Darda
Cezary Tomczyk jest posłem PO z Sieradza
Cezary Tomczyk jest posłem PO z Sieradza fot. Dariusz Piekarczyk
Z Cezarym Tomczykiem, posłem z Sieradza i wiceprzewodniczącym komisji wyborczej Platformy Obywatelskiej, rozmawia Marcin Darda.

Fatalna frekwencja w wyborach szefa PO, nie sądzi Pan? Gdy w prawyborach kandydata na prezydenta było 47 proc., w PO pojawiły się sugestie, że to partia sztucznie napompowana. Teraz jest nieco ponad 50 proc., czyli poprawa niewielka...

Poprawa niewielka, ale ważne, że przekroczyliśmy 50 proc. Poza tym wybory, czy to powszechne, czy w PO, to jest ciągle prawo, a nie obowiązek. Cele były dwa: poprawić wynik z prawyborów i przekroczyć 50 proc. frekwencji. To się udało.

Ale frekwencja pokazała, że prawie połowa PO jest nieaktywna. Prof. Andrzej Rychard mówi, że to po prostu rozczarowanie Donaldem Tuskiem.

Powodów akurat takiej frekwencji było pewnie kilkanaście. Trzeba pamiętać, że dwa tysiące osób w ogóle nie odebrało swoich kart do głosowania, a to kolejne uciekające procenty w całej liczbie 42 tys. 600 kart, które zostały rozesłane.

Może to te "martwe dusze", czyli fikcyjni członkowie Platformy?

Nie ma martwych dusz w PO. Wiemy o tym, bo mamy "odbiory" z poczty, więc znamy przyczyny. Nie wszystkie adresy są aktualne. Sam znam takie przypadki z własnego podwórka. Ktoś zapomniał, ktoś wyjechał na urlop... Po to była ta weryfikacja, by wyeliminować martwe dusze, a poddał się jej każdy członek PO. Do mnie dzwoniono z pytaniami o adres, numery telefonów, a skoro dzwoniono do posłów, to dzwoniono do wszystkich i ta weryfikacja była rzetelna.

A ile wyniosła frekwencja w Łódzkiem? W prawyborach z 2010 roku było 41 proc. To był jeden z najgorszych wyników w kraju.

Nie mamy takich danych, bo głosowanie było tajne. Nie mamy zatem możliwości ustalenia, z którego regionu pochodził konkretny głos.

No to jak wtedy ustaliliście frekwencję w regionach?

Wybory wówczas były - powiedzmy - prawie tajne, bo głosowało się PESEL-em, jednak dostęp do tych danych miała tylko osoba, odpowiadająca za centralny rejestr członków. Na tej podstawie ustalono frekwencję w regionach. Teraz nikt nie wiedział, od kogo przyszedł głos. My w tej chwili likwidujemy w Polsce pewną fikcję, jeżeli chodzi o wybór przewodniczącego w partiach politycznych w Polsce. To jest w rzeczywistości tak, jakby wyborcy wybierali radnych miejskich, radni miejscy radnych powiatowych, powiatowi radnych sejmiku, a ci wybieraliby posłów. Zatem wybór tego człowieka na samym dole w stosunku do wybranego posła jest czysto iluzoryczny. Tak jest w większości partii, gdzie głosują delegaci, a te partie nie mają problemu z tłumaczeniem się z frekwencji.

W tej chwili przyznał Pan, że PO dotąd w elekcjach wewnętrznych nie była demokratyczna...

Ale 200 lat temu nie było w ogóle powszechnych wyborów. Równość i bezpośredniość głosowania idzie wraz z czasem, najpierw w wyborach powszechnych, potem w partiach. PO jest teraz wśród kilku partii w Europie, które przewodniczącego wybierają bezpośrednio. To jest ewolucja tej demokracji wewnętrznej. Żadna partia tego w Polsce jeszcze nie zrobiła. W SLD była próba, która okazała się fikcją, bo de facto nie gwarantowała tajności głosowania.

Tylko czy Tuskowi się ta ewolucja opłaciła? To miała być wielka manifestacja, wewnętrzne wybory premiera. Teraz okazało się, że połowa PO nie głosuje, a aż piąta część to zwolennicy Jarosława Gowina, który miał mieć - według niektórych - poparcie kilkuprocentowe.

Pojawiłyby się inne pytania, gdyby premier wygrał 99 proc. do 1. Jednak ja uważam, że ta wewnętrzna demokracja swoją wartość ma. Po to ona jest, by jeden i drugi kandydat z wyników mógł wyciągnąć wnioski i zaproponować krok do przodu. Teraz ważniejsze jest co innego, czyli to, by Jarosław Gowin zaakceptował przywódcę partii, wybranego w najbardziej demokratyczny sposób, jaki sobie tylko można wyobrazić i mimo wszystko przytłaczającą większością, bo 8 do 2. On, gdyby wygrał, też chciałby, by jego przywództwo zostało zaakceptowane przez kontrkandydata.

A jak Gowin ma zaakceptować ten wybór, skoro poseł Andrzej Biernat zapowiedział, że zaraz po wyborach składa wniosek o usunięcie z partii Gowina i innych posłów? Wyrzuci też co piątego głosującego?

Nie, ale wielu członków partii myślało podobnie wtedy, kiedy Andrzej Biernat zapowiedział, że taki wniosek złoży. Została złamana żelazna zasada głosowań w Sejmie, że co prawda mamy wolność w głosowaniach światopoglądowych, ale w sprawach gospodarczych jesteśmy jak jedna pięść. Rozumiem emocjonalne zachowanie Andrzeja z tamtego czasu, ale myślę, że tę sprawę przecina teraz fakt, że sam premier Donald Tusk po wynikach wyborów powiedział, że będzie prosił wszystkich tych, którzy składali takie deklaracje, żeby topory wojenne zakopać. Mamy co prawda starego szefa, ale z nowym mandatem wyborczym i trzeba pójść do przodu.

A co dalej po tych igrzyskach w środku kryzysu?

Teraz wybory schodzą w dół, do regionów. Partię interesuje to tylko wewnętrznie i dyskusja też zejdzie na poziom regionalny. A na poziomie ogólnopolskim mamy wybranego lidera i idziemy do przodu.

Rozmawiał Marcin Darda

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki