Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Powojenna Łódź. Po wyzwoleniu łodzianie szybko zaczęli organizować swoje życie. Jaka była Łódź po wojnie?

Anna Gronczewska
Anna Gronczewska
Do Łodzi przyjeżdżali warszawiacy, ale też repatrianci z Kresów
Do Łodzi przyjeżdżali warszawiacy, ale też repatrianci z Kresów Muzeum Tradycji Niepodległościowych
W styczniu 1945 roku Łódź została wyzwolona spod okupacji niemieckiej. Życie miasta zaczęło wracać do pokojowej rzeczywistości. Jednak nowa sytuacja była inna, niż ta przed wojną. Zaczął się kolejny trudny etap w historii Polski i Łodzi. Władzę objęli komuniści.

Nowa władza zaczęła wprowadzać swoje porządki. Pełnomocnikiem Rządu Tymczasowego w Łodzi został Kazimierz Mijal. Mówiono, że był ideowym komunistą. W latach 60. wyjechał nielegalnie z Polski. Mieszkał w Albanii, a potem w komunistycznych Chinach. Ale w czasach, gdy przyjechał do Łodzi wprowadzać nowe porządki, był bezgranicznie oddany nowej władzy. Jednak jeszcze więcej do powiedzenia mieli przedstawiciele Polskiej Partii Robotniczej. Niewielu ludziom mówi pewnie coś nazwisko Władysława Nieśmiałka. A to on pierwszy stał po wojnie na czele Komitetu Łódzkiego PPR. Jego następcą został Ignacy Loga-Sowiński.

Zaraz po wyzwoleniu spod niemieckiej okupacji działacze partyjni ulokowali się w kamienicy przy Placu Komuny Paryskiej. Tu przez kilka lat miał swą siedzibę KŁ PPR. Do 1952 roku roku rządzono stąd Łodzią. Tyle, że od 1948 roku był to komitet Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Pani Eleonora, sędziwa już dziś łodzianka, została oddelegowana do pracy w łódzkim komitecie z zakładów im. Marchlewskiego. Była wtedy młodziutką dziewczyną. Pani Eleonora pracowała w sekretariacie łódzkiego komitetu. Ale nie była sekretarką, tylko maszynistką. Jej przygoda z PPR-em nie trwała długo, bo jedynie 9 miesięcy. Zapamiętała jednak starszą koleżankę, która pracowała w archiwum komitetu. Kiedyś zaprowadziła ją do pokoju, w którym stała szklana gablota. Wisiał w niej wojskowy mundur.

- Powiedziała mi, że to mundur generała Karola Świerczewskiego, którego w Bieszczadach zabiły bandy UPA - opowiada pani Eleonora. - Było to wtedy wielkie przeżycie. Bo dużo mówiło się o zabójstwie generała. Mogłam zobaczyć jego mundur, w którym były ślady po kuli.

Mundur w Łodzi długo nie pobył. Został przewieziony do Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie.

Ale wróćmy do zimy 1945 roku. Nowe porządki wprowadzano błyskawicznie. W gazetach informowano, że w dawnym pałacu zimowym Poznańskich przy ul. Gdańskiej 21 otwarto Dom Kultury Robotniczej. Natomiast przy ul. Piotrkowskiej 13 odbywała się rejestracja inwalidów wojennych. Do tej rejestracji wzywał Tymczasowa Komisja Organizacyjna byłego Związku Inwalidów Wojennych RP. Zarejestrować się mogli wszyscy inwalidzi wojenni z obecnej i byłej armii polskiej, byłej armii rosyjskiej, a także wdowy i sieroty po nich, bez różnicy narodowości i wyznania. Ale wyłączono Niemców. Natomiast wszyscy właściciele samochodów ciężarowych, koni, rolwag, furmanek czy bryczek mieli je rejestrować w zarządzie miejskim. Poszukiwano też osób, które przebywały w radogoskim więzieniu, a także bliskich, którzy w nim zginęli.

W ogłoszeniu wspomniano o Niemcach. Po zakończeniu wojny traktowani byli jak obywatele drugiej kategorii. Cała nienawiść skupiała się na tych, którzy nie zdążyli uciec z Łodzi. Odbywały się wiece, na których żądano usunięcia z Polski Niemców. Taki wiec zorganizował m.in. łódzki PPS.

W pierwszych tygodniach w Łodzi brakowało nie tylko żywności, ale również węgla. Były też kłopoty transportowe. To powodowało, że w prasie pojawiały się apele do łodzian, by oszczędzali prąd. Specjalne zarządzenia kierowano do ludności niemieckiej, która nie zdążyła jeszcze uciec z Łodzi.

- Zabrania się kategorycznie ludności niemieckiej używania wszelkiego rodzaju grzejników elektrycznych! - informowano. - Mogą korzystać tylko z jednej lampy, o mocy najwyżej 25 Wat, przy czym zużycie energii do końca miesiąca nie może przekroczyć 3 kilowatów na mieszkanie. W przeciwnym wypadku prąd zostanie odcięty!

A w 1945 roku w Łodzi mieszkało jeszcze sporo Niemców. W październiku z dumą informowano, że wzrasta liczba mieszkańców miasta. Obliczono, że mieszkało tu 460.479 osób. Z tego ponad 413 tysięcy stanowili Polacy, 34 tysiące Niemcy, blisko 9 tysięcy Żydzi, a 1800 osób to Rosjanie...

Z dumą informowano, że zaczęły pracować największe łódzkie zakłady pracy. Na ich terenie utworzono rady robotnicze. One zaś wybierały ludzi, którzy mieli kierować fabrykami. Na przykład w dawnych zakładach Karola Scheiblera i Ludwika Grohmana kierownictwo objęli Witold Jezierski i A. Radziszewski. Firmą Izraela Poznańskiego z ramienia Rządu Tymczasowego kierował Stefan Hibner, a rady pracowniczej - Paweł Gałek i Jan Salem.

Groźnie zaś zabrzmiała odezwa skierowana przez władze wojskowe do byłych pracowników firmy „J. John”, czyli powojennych zakładów im. Józefa Strzelczyka, które mieściły się przy ul. Piotrkowskiej 217.

- Pracownicy tej fabryki pod rygorem osobistej odpowiedzialności powinni zgłosić się do pracy w poniedziałek, 8 lutego, o godzinie 8.00 rano! - informowano.

Do przybycia zapraszano również pracowników dawnej fabryki „Karol Dorowski” mieszczącej się przy ul. Magistrackiej (dziś ul. Kamińskiego).

A na przykład rozgłośnia Polskiego Radia w Łodzi prosiła łodzian o dostarczanie płyt gramofonowych. Głównie z muzyką łatwą i przyjemną. Zaznaczano jednocześnie, że nie mogą to być płyty z niemieckimi tekstami...

W „Dzienniku Łódzkim” przedstawiano Kazimierza Mijala. Zaznaczano, że do Łodzi przyjechał z Warszawy, w czasie wojny był czołowym działaczem komunistycznej konspiracji. Mijal tłumaczył mieszkańcom miasta, że niedługo skończą się wszystkie kłopoty. Łodzianie mieli pretensje, że choć nie ma wojny, to dalej w mieście jest zamkniętych wiele sklepów.

- Sklepy zostaną otwarte w najbliższych dniach - zapewniał Mijal. - Zarządzenia jakie zostaną wydane, rychło uruchomią wolny rynek handlowy. Charakter tych zarządzeń na razie nie może być jednak podany do wiadomości.

Wyjaśniał, że zagrabione przez Niemców sklepy wrócą do właścicieli. Ale towary pozostawione przez Niemców w czasie ucieczki przejdą na własność państwa.

- Wpływy, jakie zostaną uzyskane z ich sprzedaży, przeznaczymy na pomoc jednostkom szczególnie przez okupanta poszkodowanym, pozbawionym dziś możliwości uruchomienia nawet skromnego przedsiębiorstwa na własną rękę - mówił Kazimierz Mijal.

Łodzianie skarżyli się też na złe zaopatrzenie, na to, że brakuje często jedzenia. Mijal zapewniał, że mieszkańcy miasta mają zapewnione kartofle i chleb. Wkrótce zaś miały nadejść dostawy mięsa. Uspokajał, że niedługo spadną ceny artykułów żywnościowych. Łodzianie narzekali bowiem na powszechną drożyznę.

- Wkrótce położymy kres temu zjawisku! - grzmiał Kazimierz Mijal. - Stojąc na stanowisku urealnienia płac za wykonywaną pracę nie dopuścimy, by najofiarniejszy element w kraju został pozbawiony dzięki spekulantom owoców swego trudu. Spekulacje będziemy zwalczać stale i zdecydowanie, wszystkimi środkami.

Na potwierdzenie tych słów podawano informację, że do Łodzi dotarł transport 70.000 ton kartofli. Powołano nawet specjalną komisję, która zajęła się ich rozdziałem, tak, by dotarły do wszystkich łodzian. Wprowadzono kartki na żywność i nie tylko. Dostawano na nie cukier, sól, słoninę, kawę zbożową, smalec, zapałki, a także mydło.

W Łodzi pozostało wiele wolnych mieszkań, między innymi pozostawionych przez Niemców. Kapitan Kazimierz Witaszewski, przewodniczący Tymczasowego Zarządu Miejskiego, zamieścił w lutym 1945 roku ogłoszenie w „Dzienniku Łódzkim”. Informował w nim, że będzie opublikowany spis wolnych mieszkań w Łodzi.

- Za wolne uważa się mieszkania, które do 18 stycznia bieżącego roku zajmowali Niemcy oraz nie zajęte - wyjaśniano.
Nie brakowało ogłoszeń. Wiele z nich dotyczyło zagubionych dokumentów. Ale też poszukiwano 48-letniej Heleny Jurczyk. Informowano, że jest nerwowo chora i przepadła bez wieści.

10.000 złotych nagrody oferowano za oddanie nowej, skórzanej teczki, w której były dokumenty. Ale poszukiwano też zaginioną podczas wojny rodzinę. Leokadia Rolicz, mieszkanka ulicy Narutowicza 39, szukała męża Sergiusza. Rodziny szukał Władysław Liszewski z Warszawy. Z kolei Józefa Pietrzak poszukiwała swego męża, 69-letniego Kazimierza, który zaginął podczas Powstania Warszawskiego.

Miał też o czym pisać reporter rubryki sądowo-kryminalnej „Dziennika Łódzkiego”:

- W ostatnim czasie stwierdzono w Łodzi wiele przypadków rabunku i gwałtów dokonywanych przez wrogie elementy, rekrutujące się z dezerterów i agentów faszystowskich, występujących w mundurach wojskowych - czytamy w „Dzienniku Łódzkim” z lutego 1945 roku. - Część z rabusiów została ujęta i przekazana do dyspozycji prokuratora przy Trybunale Wojennym Armii Czerwonej.

Informowano, że zatrzymano na przykład Stanisława Przywodzika, mieszkańca ul. Kamiennej, Stanisławę Karpielę, też z ul. Kamiennej i żołnierza - dezertera Mułajewa.

- Wszyscy oni dokonywali niejednokrotnie przestępstw, które dezorganizowały życie w mieście - wyjaśniano. Nie podawano jednak, co dokładnie zrobili zatrzymani i jaki był ich dalszy los.

Nowa władza ochoczo wyszukiwała spekulantów. Tropiła też afery gospodarcze. Latem taką wykryła między innymi w Zjednoczeniu Przemysłu Papierniczego. Jego dyrektor Zygmunt Siewierski sprzedał po paskarskich cenach 3 miliony tzw. gliz, czyli tulei z papierem. Miał na tym zarobić ponad 200 tysięcy złotych. Na cenzurowanym znaleźli się tez kierownicy sklepów tytoniowych przy ul. Piotrkowskiej i Legionów, Wacław Gocel oraz Kazimierz Spadek. Wykryto, że sprzedawali papierosy po paskarskich cenach.

Afera wybuchła też w Rejonowej Komisji Mieszkaniowej nr 8 w Łodzi. Sprytem wykazał się pracujący tam woźny, który sam... sprzedawał mieszkania. Wydawał odpowiednie zaświadczenia, także na przejęcie wyposażenia lokali opuszczonych przez Niemców. Zatrzymano go, gdy za 8 tysięcy złotych sprzedawał mieszkanie przy ul. Kilińskiego 34.

- W okresie panującego w Łodzi głodu mieszkaniowego sprawa ta nabiera znaczenia szczególnego! - grzmiała prasa.

Przed sądami odbywały się procesy łodzian, którzy podczas wojny podpisali volkslisty. Na przykład Elza Karczewski, Wanda Kaźmierska i Elżbieta Welk chciały udowodnić, że na tę listę zostały wpisane pod przymusem. Niestety, wyrok sądu w Łodzi nie był dla nich korzystny. Zachowały się dokumenty, z których wynikało, że owe panie same podjęły starania, by podpisać volkslistę. Jako swój macierzysty język podały niemiecki. Podawały świadków, którzy mieli potwierdzić ich niemieckich przodków. A Elżbieta Welk zmieniła nazwisko. Wcześniej nazywała się Mroczkowska. Uznała, że Welk brzmi bardziej niemiecko... Kobiety te trafiły do obozu pracy, skonfiskowano ich cały majątek. Na dodatek nie przysługiwało im odwołanie od wyroku sądu.

Ubolewano nad losem łódzkich Cyganów. Pisano, że ocalało ich tylko około 600. Byli to głównie mężczyźni, bo Niemcy mordowali kobiety.

- Pozwolono im się osiedlić w ruinach łódzkiego getta, w zniszczonych, starych domach - pisał reporter „Dziennika Łódzkiego”. - Mieszkają grupowo, na ul. Pieprzowej, Franciszkańskiej, Brzezińskiej, Lutomierskiej. Zorganizowani są po swojemu. Każdy dom ma swojego sołtysa, każdy blok wójta, a wszyscy Cyganie w Łodzi podlegają burmistrzowi, a z całej Polski królowi Kwiekowi.

Sołtysem domu przy ul. Lutomierskiej 11 został Roman Kwiek, kuzyn króla. Tłumaczył, że przyjechał z rodziną do Łodzi, bo to ich rodzinne strony. Najpierw mieszkali w drewniakach na Rynku Bałuckim. Potem dano ich kilka domów.

- Mieszkania były bez szyb, często bez futryn, drzwi - opowiadał Roman Kwiek. - Często bez podłóg i bez mebli. Nie żyjemy jak wszyscy myślą z kradzieży. Tylko z pracy. Jesteśmy kotlarzami. Ale przyjmiemy inną pracę...

Urodzonym w czasie wojny polskim dzieciom nadawano imiona tylko ze specjalnie przygotowanej listy. A na drugie imię dostawali obowiązkowo Kazimierz, Kazimiera i Zofia. Już w 1945 roku ukazało się rozporządzenie, które dawało możliwość zmiany imion narzuconych przez okupantów.

Ruszyły łódzkie kina. Na przykład „Bałtyk” zapraszał na „Tęczę”, „Przedwiośnie” na film dokumentalny o Bitwie pod Stalingradem. Ale już w lipcu kina w Łodzi pokazywały na seansach przygotowane przez Polską Kronikę Filmową sprawozdania z kolejnej sesji Krajowej Rady Narodwej. Na spektakl zapraszał zaś Teatr Dramatyczny Armii. Wystawiano go u „Śpiewaków”, czyli w sali przy ul. 11 Listopada. Wystawiano sztukę Michała Bałuckiego „Radcy pana Radcy”. Ale przedstawienie mogli obejrzeć tylko szczęśliwi posiadacze zaproszeń.

W 1945 roku w mieście działało kilkanaście teatrów. Największym uznaniem publiczności cieszył się Teatr Wojska Polskiego przy ul. Cegielnianej 63, dziś Jaracza, którym kierował mjr Władysław Krasnowiecki, a szefem literackim był poeta i prozaik Adam Ważyk. Teatr ten przybył z Lublina i dość szybko zdobył ogólnopolską sławę. Już wiosną 1945 roku jako jedyny teatr w Łodzi miał stały zespół. Należeli do niego m.in. Andrzej Łapicki, Jan Świderski, Zofia Mrozowska, Czesław Wołłejko, Ryszarda Hanin - późniejsze sławy polskiej sceny. Pierwszym spektaklem było „Wesele” Wyspiańskiego, które ściągnęło ogólnopolską publiczność. To w tym spektaklu w roli Kuby debiutował przyszły amant polskiej sceny - Andrzej Łapicki, który przyjechał do Łodzi z Warszawy. Właśnie w Łodzi zdobył dyplom aktorski u Aleksandra Zelwerowicza. Powodzeniem cieszyła się też sztuka Słowackiego „Fantazy”. Przedstawienia Teatru Wojska Polskiego reżyserowały takie znakomitości jak Juliusz Osterwa, Jan Kreczmar, Aleksander Zelwerowicz i Kazimierz Rudzki. Niełatwy to był chleb dla ówczesnych twórców, gdyż władze naciskały na inny repertuar: radziecki i sławiący ducha nowych czasów.

Dużą popularność zyskał Teatr Miniatur Syrena, mieszczący się w gmachu kina Grand przy ulicy Traugutta 1, na piętrze w Grand Hotelu. W zespole kierowanym przez Jerzego Jurandota występowali m.in. Edward Dziewoński, Stefania Grodzieńska i Alina Janowska. Prasa atakowała artystów za hołdowanie przedwojennym formom teatralnym. Spektakl „Szopka polityczna” cieszył się dużym uznaniem i zespół zaproszono na gościnne występy do Warszawy. Stefania Grodzieńska wspominała, że ogłoszono konkurs na nazwę teatru, ale postawiono warunek, że ma ona pasować i do Łodzi, i do Warszawy. Wygrała teatralna scenografka, pani Wolińska. Warszawska Syrena jest herbem stolicy, a łódzka Syrena to... syrena fabryczna.

Gazety podawały też instrukcje jak przyrządzić mleko w proszku, które przydzielone zostało łodzianom na sierpniowe kartki. Pochodziło z darów UNRY.

- Jeśli mleka jest więcej to należy rozpuścić je w litrze przegotowanej, oziębionej wody - instruowano. - Należy mieszać tak długo jak otrzyma się roztwór podobny do śmietany, bez grudek, po czym dodać 9 litrów przegotowanej wody i dobrze wymieszać. Naczynie z mlekiem należy trzymać stale zamknięte, w miejscu ciemnym, suchym i przewiewnym.

Tymczasem Rada Narodowa Miasta Łodzi podejmowała pierwsze decyzje co do zmiany nazw ulic w mieście. I tak patronem ul. Przejazd został Ignacy Daszyński. Ulicę Cegielnianą zmieniono na Jaracza. Patronem jeden z ulic miał też zostać Janusz Michałowicz, lekarz-społecznik, twórca sportu robotniczego w Polsce. Akademia Służby Publicznej organizowała kurs wiedzy o Ziemiach Odzyskanych. Kierowany był głównie do nauczycieli, ale być może korzystali z niego także ci, którzy chcieli tam wyjechać i rozpocząć nowe życie. Ale łodzianie woleli pozostać w swoim mieście...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wybory Losowanie kandydatów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki