Dzisiejszej Warszawy nie lubię i to mój problem. Jednak w miniony czwartek byłem warszawiakiem. I jak wnioskuję z medialnych przekazów, razem z wieloma mieszkańcami różnych części Polski, być może na co dzień również nie pałających atencją do stolicy ojczyzny (jakąż słusznością wykazują się Sikorowski i Turnau błagając, by nie przenosić im stolicy do Krakowa)...
Dużo większy kłopot niż z Warszawą mam z Łodzią. No bo jeżeli mężczyzna potrafi nazwać to, co odczuwa, to jest to chyba kochanie. A jak to z każdą miłością jest, boli gdy obiekt uczuć się źle prowadzi, boli jeszcze bardziej, gdy inni to widzą, wyciągają pochopne wnioski i na tej podstawie dostrzegają w naszej wybrance tylko to, co złe.
Łodzianie czasem traktują Łódź jak ci faceci od żon, z którymi są codziennie od lat i o które nie muszą się już starać. W ich mniemaniu nie muszą się też hamować z warczeniem na partnerkę o byle co, mogą chodzić przy niej bez krępacji w dresach, z łbem ogolonym zamiast umytym, bo przecież gdzież ona pójdzie...
Gdy zabiegać nie trzeba, nie ma też potrzeby dbania o własne otoczenie, a skoro i tego nie umiemy, to od dawna nie potrafimy również wybrać na włodarzy Łodzi gospodarzy z prawdziwego zdarzenia. Nie ma impulsu, który by poderwał do zmiany postawy - pewnie odwrotnie niż w przypadku dzisiejszej Warszawy, nam przydałoby się trochę najazdu ambitnych przybyszów z różnych części kraju.
Nie chcąc zadbać o miłość, sami nie dajemy się pokochać, poddając się frustracji, że kochają innych a nie nas. Jak tak dalej pójdzie to, by nas w kraju pokochali choć na jeden dzień, będzie potrzebne jakieś łódzkie powstanie...
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?