Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Praca w Holandii. Uraz kręgosłupa leczyli mu paracetamolem

Karolina Wojna
Praca w Holandii. Uraz kręgosłupa leczyli mu paracetamolem Marcin Kryczka wyjechał do pracy w Holandii z narzeczoną. Chcieli zarobić na wesele i przyszłe życie
Praca w Holandii. Uraz kręgosłupa leczyli mu paracetamolem Marcin Kryczka wyjechał do pracy w Holandii z narzeczoną. Chcieli zarobić na wesele i przyszłe życie Karolina Wojna
Marcin Kryczka wyjechał do pracy w Holandii. Skorzystał z pośrednictwa agencji pracy. Doznał przepukliny kręgosłupa. Był leczony paracetamolem... Od wypadku minęły dwa lata, które dla Marcina Kryczki upłynęły na wizytach u lekarzy i dziesiątkach pism do instytucji, które prosił o pomoc w swojej sprawie. Mieszkaniec pow. piotrkowskiego mówi wprost: - Polacy są dyskryminowani w Holandii.

Przykładem jest on sam i inni rodacy z nim pracujący w jednym z holenderskich zakładów. Gdy przełożony oczekiwał pracy w weekendy - tylko od Polaków - a oni nie chcieli, bo mieli swoje plany, słyszeli wprost, że jeżeli nie przyjdą, mogą szukać innej pracy...

Trzy lata temu, gdy Marcin Kryczka ze swoją dziewczyną wyjeżdżał za chlebem do kraju tulipanów tak nie myślał, choć takie uwagi ze strony Polaków pracujących już w Holandii się pojawiały. Pan Marcin  i  jego narzeczona Aleksandra  patrzyli optymistycznie na przyszłość, mieli zaplanowane wesele, jasne oczekiwania wobec nowej pracy w nowym kraju. Nie bali się wysiłku ani nowych wyzwań.

Tak jak wszyscy Polacy szukający szczęścia w Holandii, zatrudnienie znaleźli poprzez biuro  pośrednictwa pracy. Oboje zaczęli pracować w dużej firmie niedaleko Eindhoven zajmującej się pakowaniem i przygotowywaniem do sprzedaży drobiu. Nie narzekali, choć praca nie należała do najlżejszych, np. od pana Marcina wymagała "przerzucania" w ciągu zmiany łącznie około 8 ton towaru.

- Ręcznie. Normalnie na tym stanowisku pracowały dwie osoby, ja byłem sam - precyzuje mężczyzna, który dodaje też, że stół, z którego przekładał ciężkie skrzynki na palety nie był dostosowany do jego wzrostu. On wytrzymywał, ale 4 lipca 2013 r. obciążenia nie wytrzymał jego kręgosłup. Chwilę po rozpoczęciu zmiany poczuł silny ból uniemożliwiający mu dalszą pracę.

 

Gdy zgłosił to przełożonemu, został odprowadzony do pomieszczenia socjalnego, skąd pracownik biurowy miał go zawieźć do lekarza. Potem do lekarza miał go zawieźć przedstawiciel biura pracy, które zatrudniało pana Marcina. Sytuacja trwała około dwóch godzin.

- Powiedzieli mi, że Marcin pojechał do szpitala, byłam przekonana, że tak się stało. Ne miałam z nim kontaktu, bo mnie nie chcieli do niego puścić - opowiada wciąż przeżywająca sprawę pani Aleksandra.

Okazało się, że jedyną pomocą, jaką uzyskał mieszkaniec pow. piotrkowskiego było - po telefonicznej konsultacji pracownika agencji pracy z lekarzem – zalecenie wzięcia paracetamolu, gorącego prysznica i odpoczynek w mieszkaniu. Ale ból nie dał się zmyć...

Następnego dnia lekarz domowy uznał, że to ból mięśni i także przepisał panu Marcinowi leki przeciwbólowe. Po 2 miesiącach bez poprawy 28-latek dostał skierowanie na rezonans magnetyczny.

Holenderski lekarz na rezonansie polskiego pacjenta nie zauważył nic niepokojącego. Pan Marcin wysłał płytę z badaniem do neurologa w Polsce - tu diagnoza była jednoznaczna: przepuklina kręgosłupa. To samo stwierdził m.in. lekarz w Belgii.

Potem kłopoty zaczęły się sypać lawinowo. Pan Marcin zgubił portfel z dokumentami i po wyrobienie nowych musiał wracać do Polski.

-  Poinformowałem biuro pracy, że jest taka sytuacja i nie mieli nic przeciwko mojemu wyjazdowi, ale zaprzestali wypłaty przez 2 tygodnie - to jest jakieś 750 euro z którego do dziś zapłacili mi za jeden dzień - mówi pan Marcin. - Ponadto nakłaniano mnie do rozwiązania umowy, w zamian miałem dostać pieniądze bez podatku. Do ręki. Mam świadka - mówi mężczyzna.

I dodaje, że później wyszło jeszcze, że  nie ma opłaconej polisy ubezpieczeniowej, a holenderski pracodawca, zdaniem Polaków, rzucał mu kłody pod nogi.

- Zostałem wezwany na komisje do lekarzy pracy, o czym mnie poinformowano kilka godzin przed wizytą wyznaczoną w mieście oddalonym o 100 km. Wiedzieli, że nie będę miał się jak dostać, bo Ola pracowała tego dnia do 16, a samemu nie mogłem prowadzić, bo drętwieją mi nogi - opowiada pan Marcin.  

 

Lekarz  potwierdził przepuklinę. - Moje nogi prawie nie reagowały na bodźce neurologiczne, praktycznie nie miałem czucia w stopach-   mówi mężczyzna, który jednocześnie skontaktował się z holenderskim prawnikiem. Ten zaczął działać - w efekcie kolejne wizyty panu Marcinowi na chorobowym wyznaczano już bliżej miejsca zamieszkania, ale... krótko potem pani Aleksandra dostała wypowiedzenie.

- Postanowiliśmy wrócić do Polski - mówią młodzi ludzie, którzy przed wypadkiem pana Marcina planowali ślub. Miał się odbyć w połowie lipca 2013, plany pokrzyżował stan zdrowia narzeczonego.

Od wypadku, pan Marcin kontaktuje się z prawnikami i czeka na holenderską rentę, bo mimo rehabilitacji, co potwierdzają wyniki badań neurologicznych, nie jest zdolny do podjęcia pracy. - Mam ok. 35 proc. uszczerbku  na zdrowiu - podkreśla.

O swojej sytuacji  pisał do  inspekcji pracy,  europosłów, a także do komisji europejskiej zwracając uwagę na problem dyskryminacji.  

- Praca wyglądała zupełnie inaczej podczas kontroli z firm zewnętrznych lub państwowych. Na zdjęciach na stronie firmy pracownicy stoją przy bardzo głośnej maszynie bez słuchawek i tak było na co dzień, podczas kontroli słuchawki dostawali... - mówi piotrkowianin.

Pan Marcin utrzymuje kontakt z innymi Polakami, którzy mają podobne doświadczenia. - Mam nadzieję że mój problem będzie przykładem dla tych którzy są w podobnej sytuacji. Pisałem już chyba we wszelkie możliwe miejsca, łącznie ze skargą na inspekcję pracy  -  do mediów polskich w Holandii,  do Ambasady Polskiej w Hadze  i do Europejskiej Komisji przeciwko Rasizmowi i Nietolerancji, związków zawodowych - nikt nie jest w stanie udzielić mi pomocy.  Czy naprawdę biura pracy  i zakłady pracy mogą bezkarnie łamać podstawowe prawa pracy jak i prawa człowieka?

Agnieszka Cybulska od ponad 10 lat mieszka w Holandii i pracuje w jednym z tamtejszych biur pośrednictwa pracy. Odpowiada m.in. za organizowanie pracy i pobytu Polaków w Holandii. Przyznaje, że medal ma dwie strony i oprócz tego, że Polacy są poszukiwanymi pracownikami w Holandii, zdarzają się przypadki dyskryminacji.

- Holendrzy wychodzą z założenia, że  Polacy przyjeżdżają tu do pracy, żeby utrzymać rodzinę w Polsce i  nie zależy im na siedzeniu przed telewizorem , stąd zdarzają się, choć nie powinny, pytania o nadgodziny - mówi. - To jest dyskryminacja, bo Holender od nadgodzin albo musi zapłacić wyższy podatek, albo dostać odbiór godzin, a wtedy pracodawca musi znaleźć kogoś na zastępstwo.

Agnieszka Cybulska tłumaczy, że holenderskie procedury związane z pracą i ubezpieczeniem są bardziej skomplikowane niż polskie i czasem też ich nieznajomość przez Polakó jest wykorzystywana. Ale od pomocy w takich przypadkach, które mogą być uważane za przejaw dyskryminacji, którą już dostrzegł  holenderski rząd, jest Dutch Equal Treatment Commission (Commissie Gelijke Behandeling).

W pierwszym półroczu 2015 piotrkowski PUP  miał  393  zagraniczne oferty pracy m.in. z Czech i Wielkiej Brytanii (pielęgniarki), ale najwięcej z Niemiec, gdzie poszukiwani są  m.in. elektromonterzy, kelnerki,  kucharze, pielęgniarki, spawacze. Oferty pracy w Czechach dotyczyły m. in. zatrudnienia przy  produkcji np. przy montażu, pakowaniu i sortowaniu LEGO a także  przy produkcja figurek czekoladowych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki