Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Premiera "Antygony w Nowym Jorku" w Teatrze Nowym w Łodzi. Rozmowa z Anrzejem Szczytko

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Rozmowa z Andrzejem Szczytko, reżyserem, aktorem oraz pedagogiem. 13 września w Teatrze Nowym w Łodzi premiera „Antygony w Nowym Jorku”

13 września na scenie Teatru Nowego w Łodzi premiera „Antygony w Nowym Jorku” Janusza Głowackiego w Pana reżyserii. 13 września przypada rocznica urodzin autora sztuki. Miał być gościem dzisiejszego wydarzenia…
Tak, wiadomość o jego śmierci niezwykle nas zaskoczyła i poruszyła. Na planowane urodzinowe spotkanie z Januszem w Łodzi zaprosiliśmy również jego przyjaciół, planowaliśmy niezwykły, radosny wieczór. Teraz możemy jedynie oddać hołd Mistrzowi.

Wielowarstwowy dramat Janusza Głowackiego to opowieść o ludziach, którzy mieli wielkie marzenia, a życie dało im, delikatnie mówiąc, klapsa. Obecnie także wiele się mówi o odrzuconych. Czy w łódzkiej realizacji zamierza Pan podkreślać te elementy, które mogą być odniesieniami do współczesnych, gorących tematów?

Zobacz też:Nie żyje Janusz Głowacki. Współtwórca kultowego "Rejsu" miał 79 lat

W tym dramacie jest wiele różnych kwestii, niektóre zakamuflowane czy zaszyfrowane. I wszystkie są niezwykle aktualne we współczesnym świecie. Nie zamierzam jednak uprawiać publicystyki teatralnej. To bowiem jest przede wszystkim sztuka o miłości i samotności. Janusz Głowacki i ja zaliczyliśmy emigrację: on dwadzieścia lat, ja tylko trzy. I jak to ktoś powiedział, obojętnie ilu będziesz miał wokół siebie znajomych i przyjaciół, jeżeli nie będziesz miał osoby, którą kochasz i która Ciebie kocha, będziesz się czuł samotny. Na emigracji bywa to szczególnie dotkliwe. I ci bohaterowie podświadomie czują, że tylko bycie razem w tej potwornej sytuacji pozwala im jakoś żyć i przetrwać. W tym dramacie są zawarte wielkie treści, niezwykła głębia, zapisane w sposób fantastycznie lakoniczny. Na przykład w jednej ze scen pada takie zdanie: „A ty myślisz, kto płynął z Kolumbem? Ludzie psychicznie chorzy i ci, którzy nie mieli na adwokata”. W jednym zdaniu Głowacki otwiera niesamowite przestrzenie. A takich fragmentów możemy przywoływać wiele. To oczywiście również sztuka o nas - w tych zdaniach, w tych postaciach odnajdziemy siebie. Namawiam do bardzo wnikliwego słuchania tego dramatu. Bo „Głowa” proponuje nam przyjrzeć się temu, co zrobiliśmy z naszym światem.

Poznał Pan Janusza Głowackiego. Jego postaci to samotnicy, a czy z nim łatwo budowało się relacje?

Znaliśmy się dość długo, bo od mojego pobytu w Nowym Jorku w latach 1991-1993, ale nie były to kontakty szczególnie intensywne. „Głowa” sprawiał wrażenie pochmurnego i niedostępnego. A mnie się wydaje, że on cały czas myślał, zastanawiał się, obserwował ludzi, słuchał, starał się zapamiętać co bliższe mu sformułowania. Wykorzystywał to potem w swoich sztukach. Sam mówił, że uwielbiał pisać dialogi.

Janusz Głowacki powiedział o Pana inscenizacji „Antygony w Nowym Jorku” zrealizowanej w grudniu 2014 roku w teatrze w Charkowie, że ma „do tego przedstawienia i do tych aktorów stosunek liryczny” i że jak oglądał „Antygonę...” w ich wykonaniu, zapominał, że to on ją napisał. Tamto przedstawienie powstawało w świecie wojny...

Myślałem o tym dramacie w kontekście Ukrainy i tego, co tam się wówczas działo. Znałem panujące tam nastroje, tęsknoty i pragnienia. I pomyślałem sobie wówczas: „Hola, uważajcie!”. Ten spektakl miał być przestrogą dla Ukraińców: „Popatrzcie, nie zachwycajcie się tak tą Ameryką!”. A oni wtedy jeszcze liczyli, że świat, Ameryka im pomogą… No i co? Dziś wiemy, że się przeliczyli. Podczas premiery w Charkowie, na którą przyjechał „Głowa”, atmosfera była wyjątkowa. Cały teatr otaczały służby specjalne, bano się prowokacji. Zresztą te prowokacje były w czasie przedstawienia. Poprosiłem aktora, który grał Pchełkę, Jewgienija Romanienko - a był świetny!- by w scenie kłótni z Saszką grał w języku polskim. On się nauczył kląć po polsku. A to wszystko dlatego, że na Ukrainie jest ustawa zabraniająca używania przekleństw w miejscach publicznych. Pchełka w jednej scenie wściekły mówi do Saszki, rosyjskiego Żyda: „Wy ruskie skurwysyny, zamordowaliście polskich oficerów w Katyniu i zwaliliście to na Niemców, ty… ty… ty… chuj ci w dupę!”. I wychodzi. W tym momencie dwóch osobników na balkonie głośno powiedziało: „I haraszo zdiełali - I dobrze zrobili”. Wyprowadzono ich z teatru. Przed premierą wybuchła bomba w klubie Stiena, znajdującym się kilkadziesiąt metrów od teatru i poważnie ranna została jedna z młodych aktorek. Takich zdarzeń było jeszcze kilka. Spektakl miał dużą wymowę - a tam na widowni zasiada 900 osób - świetnie odczytywano wszystkie konteksty. Po premierze baliśmy się Głowackiego, bo wiedzieliśmy, że powie wprost, jeżeli było źle. Zabrał nas do garderoby, staliśmy pokornie, on usiadł na krześle, ja miałem pod pachą koniak, który dostałem w prezencie. „Głowa” długo myślał, napięcie było niesamowite, w końcu uśmiechnął się spod tych swoich krzaczastych brwi, kazał polać koniak i powiedział: „Byłem świadkiem jednego z najlepszych przedstawień „Antygony w Nowym Jorku””. To było poruszające.

Czytaj też:Jerzy Skrzepiński nie żyje. Janusza Głowackiego pochowano na Powązkach

Aktorzy nie bali się potem tego grać?

Nie. Mieli znakomite przyjęcie. Spektakl był zapraszany na wiele festiwali, ale ze względów finansowych nie wszędzie mogli pojechać. Widowisko zostało zarejestrowane dla telewizji i w kanale Kultura pokazano je w ciągu pół roku pięć razy.

Czy Janusz Głowacki sugerował, jak należy wystawiać jego sztukę?

Nie. Ale jak się robi sztukę autora żyjącego, to tworzy się specjalna więź między reżyserem a autorem. On bardzo przeżywał każdą realizację, kochał aktorów. Również gdy spotkaliśmy się przed łódzką realizacją, precyzyjnie dopytywał o pomysły, bardzo interesowała go obsada, bo przecież to sztuka wybitnie aktorska. Bardzo nam go brakuje, ale wierzę, że będzie czuwał nad nami, gdziekolwiek jest...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki