18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prezes Fundacji Gajusz: "Hospicjum" brzmi strasznie, toteż nazwaliśmy je "pałacem" [WYWIAD]

rozm. Joanna Leszczyńska
Tisa Żawrocka-Kwiatkowska
Tisa Żawrocka-Kwiatkowska Grzegorz Gałasiński
Rozmowa z Tisą Żawrocką-Kwiatkowską, prezesem zarządu Fundacji Gajusz.

2 października nastąpi uroczyste otwarcie jedynego w centralnej Polsce Stacjonarnego Hospicjum dla Osieroconych Dzieci, wybudowanego przez Fundację Gajusz. Co dominuje: radość i satysfakcja z wykonanego zadania, czy ulga, że skończyła się trwająca dwa i pół roku inwestycja, na którą, co często Pani powtarza, nie wydała Pani ani jednej publicznej złotówki?
To jest mix tych uczuć. Pewnie, że jest ulga, że skończyło się coś, co wydawało się, nigdy się nie skończy. Ale to chwilowe uczucie. Teraz do głosu dochodzi lęk, czy wszystko zrobimy najlepiej jak to jest możliwe. Bo przecież zaczyna się następne zadanie: opieka nad bardzo chorymi dziećmi. Jesteśmy przygotowani na przyjęcie 12, 13 dzieci. Tu będzie dom dla dzieci, pozostawionych w szpitalu, które nie mają możliwości powrotu do domu. Oczywiście, pierwszeństwo mają te dzieci, które rzeczywiście są osierocone. Ale takie sytuacje zdarzają się sporadycznie. Nawet w domach dziecka głównie są sieroty społeczne, a nie biologiczne.
Dzieci, które już za kilka dni u nas zamieszkają, z wyjątkiem jednego, nie pochodzą z patologicznej rodziny. To są rodziny żyjące w skrajnej nędzy. Nie czują się na siłach, by podjąć się opieki nad ciężko chorym dzieckiem. Na razie będzie pięcioro dzieci: najmłodsze ma pięć miesięcy, a najstarsze dziesięć. Dwoje z nich już widziałam. Pierwsze dziecko zgłoszono nam w piątek, 13 września i dlatego nazwałam go Piętaszkiem. Ma pięć miesięcy. W tej chwili leży u prof. Zemana w Matce Polce. Jest wcześniakiem, urodzonym w 25 tygodniu ciąży, z przewlekłą chorobą płuc i poważnymi wadami ortopedycznymi. Oddycha przez maseczkę i leży na wyciągu. Z tymi wyciągami przyjedzie do nas 3 października. Jego rodzice żyją w skrajnie trudnych warunkach. Nie mają nawet bieżącej wody. A to dziecko wymaga bardzo troskliwej medycznej opieki. Wierzę, e mu się uda. Patrzył na mnie w taki sposób,ż e mam przekonanie, że da radę. Skontaktowała się z nami jego babcia, która go kocha i odwiedza w szpitalu. Jest bardzo troskliwa. Nie ma możliwości zrezygnowania z pracy i zajęcia się tak chorym dzieckiem. Była już tutaj, widziała jego pokój.

W jakich okolicznościach przekonała się Pani,że taka placówka jest potrzebna?
Zaczęło się siedem, osiem lat temu od Patryka z Pabianic. Mieszkał w skrajnej nędzy, w strasznie zagrzybionym mieszkaniu bez bieżącej wody. Urodził się z chorobą neurodegeneracyjną, uszkadzającą mózg. Zadzwoniła do nas kuratorka z Sądu Rodzinnego, że mają takie nieuleczalnie chore dziecko, którego rodzice są ewidentnie nieudolni, i zapytała, czy możemy pomóc. Pojechałam do domu Patryka. Przytulił się do mnie i nie chciał puścić mojego sweterka. Miał wtedy 3,5 roku. Stanęliśmy na głowie, by tej rodzinie bardzo szybko załatwić mieszkanie. I załatwiliśmy, ale kiedy po kilku latach stan dziecka się pogorszył, Patryk trafił decyzją sądu i za zgodą rodziców do nowo otwartego hospicjum stacjonarnego w Rzeszowie. To był pierwsze tego typu hospicjum w Polsce. Pomyślałam, że potrzebne byłoby także w Łodzi. Rzadko dziecko umierające jest pozbawione opieki rodziny, ale tak bywa. Domy opieki społecznej są absolutnie nieprzygotowane do opieki nad pacjentami w takim stanie. Mieliśmy kiedyś pacjentkę, Ewitę, dziewczynkę narodowości romskiej w DPS-ie w Łodzi. Jak tylko jej stan się pogarszał, to opiekunki natychmiast wzywały pogotowie i dziewczynka jechała do szpitala. Stanęłam na rzęsach, by pomóc dziadkom Ewity, którzy nie byli z nią spokrewnieni, stać się specjalistyczną rodziną zastępczą. Dziadkowie zabrali Ewitę do domu. Przeżyła jeszcze dwa miesiące. Odeszła w wieku 15 lat.

Pokoje, które czekają na dzieci, wyglądają jak z bajki: różowe firaneczki, misie, nowa, kolorowa pościel. Przypominają prawdziwy pokój dziecięcy w prawdziwym domu, a może nawet królewską komnatę, ale to jednak substytut domu...
Mam nadzieję,że najlepszy z możliwych, bo zrobiliśmy naprawdę dużo. Ale to nie jest dom. Dzieci przede wszystkim potrzebują miłości osób bliskich. Gdybyśmy nie wiem, co zrobili, nie zastąpimy im rodziny. Jeżeli jest cień szansy, że rodzina będzie chciała się tu pojawiać, to my bardzo serdecznie zapraszamy. Nie będziemy nikogo oceniać, bo nie jesteśmy w ich sytuacji. Przygotowujemy pokoje na drugim piętrze,żeby rodzina miała się gdzie zatrzymać,żeby mogła też wziąć ze sobą rodzeństwo. Ci ludzie często się po prostu boją, że nie poradzą sobie z opieką nad tak chorym dzieckiem, ale jak przyjdą i po kilku tygodniach zorientują się, że to nie jest jednak takie straszne, to kto wie, może niektórzy się zdecydują zabrać dziecko do domu. Zwłaszcza, że my nadal prowadzimy hospicjum domowe. Wiem, że słowo "hospicjum" brzmi strasznie, a już hospicjum dla osieroconych dzieci zawiera w sobie ogrom smutku: cierpienie, samotność, porzucenie. Toteż wymyśliliśmy sobie,że nazwiemy to miejsce pałacem. Tak to nawet oficjalnie zrejestrowaliśmy: Pałac-Hospicjum dla Osieroconych Dzieci.

Nazwanie czegoś inaczej ma jakąś moc sprawczą?
Tak, wydaje mi się, że to nie jest tylko nazwa, za tą nazwą są jeszcze konkretne wnętrza, korytarze, pokoje. Mam przekonanie, że jeżeli ktoś przebywa w takim wnętrzu, które jest przytulne, ładne, bezpieczne, to jest w nim jakaś energia, bo ktoś to przygotował specjalnie, by dziecko się tu dobrze czuło. Koszty, jakie ponieślimy są mniejsze niż gdyby to były wnętrza stricte szpitalne. Meble szpitalne, które mają atesty, kosztują niewyobrażalne pieniądze. Dzieki życzliwości urzędników Sanepidu spełniliśmy wszystkie wymogi i dochowaliśmy standardów, ale udało nam się wydać znacznie mniej i jednocześnie stworzyć domową, a nie szpitalną atmosferę. Na przykład zbudowaliśmy na zamówienie szafki, na których są położone wanienki dla najmłodszych dzieci, za które zapłaciliśmy ok. 2 tysiące złotych, które w sklepie medycznym kosztują 18 tysięcy.

Nie wydała Pani na to hospicjum ani jednej publicznej złotówki. To brzmi dumnie, ale też trochę jak zarzut...
Budynek przy ulicy Dąbrowskiego 87, w którym mieści się nasz pałac, dostałam od miasta w stanie surowym, tzw. otwartym. Były tylko mury i stropy. Ten budynek wyszukał dla nas ówczesny wiceprezydent Tomaszewski, który zrobił też badania jego stanu technicznego. Oficjalne przekazanie nam tego obiektu przesunęło się w czasie i ostatecznie przekazał nam go prezydent Sadzyński. Kiedy usiadłyśmy z koleżankami, powiedziałyśmy sobie: Ja nie mam nic, ty nie masz nic i... musimy dać sobie radę. Poumawiałyśmy się ze wszystkimi ważnymi ludźmi w tym mieście. Wszyscy się z nami spotkali i wzruszyli, ale potem już nigdy więcej nie odebrali od nas telefonu. Poza wojewodą Jolantą Chełmińska, która prywatnie, nie urzędowo, zaangażowała się w naszą budowę. M.in. uruchomiła prywatne kontakty, kiedy kończyły nam się wszystkie pieniądze i nie mieliśmy za co dokończyć parteru. Dokonała też zakupów. Zwracałam się do łódzkich posłów i nic. Jeden, z partii rządzącej, umawiał się dwa razy, nie przyszedł i nawet nie zadzwonił,że go nie będzie.
Poszłyśmy też do dyrektora aresztu, który tak się przejął, że mamy dwa tysiące metrów do wyremontowania i zero na koncie,że w ciągu trzech dni przysłał nam do pracy więźniów. A my wzięliśmy się za przygotowywanie projektów i wniosków pozwolenia na budowę. No i zaczęliśmy zbierać pieniądze. Osobiście najbardziej jestem wdzięczna tym firmom i osobom, które zaoferowały nam pomoc, kiedy racjonalnie patrząc, mogły uznać,że polegniemy. Ale zaryzykowali. Bo jak skończyliśmy pierwsze piętro i był plan parteru, było już widać, że coś z tego będzie. Już było łatwiej uzyskać pomoc. Placówkę już otwieramy, choć jeszcze kończymy drugie piętro, a na nim pokoje dla rodziców. Już nie chcieliśmy dłużej odwlekać momentu otwarcia, bo dzieci czekają. Doktor ze szpitala na Spornej zgłosiła nam, że chciałaby nam przysłać jedno dziecko z onkologii razem z mamą, bo w domu nie mają odpowiednich warunków. A to dziecko ma szpitalną traumę, nie chce być już w tym szpitalu.

Jaki był koszt wybudowania tego hospicjum?
Wartość wszystkich prac budowlanych na dziś wynosi 2,5 mln złotych, co jak na warunki łódzkie, jest bardzo dużą kwotą. Są to darowizny rzeczowe i finansowe. Pewna firma z drugiego końca Polski, kiedy byliśmy na etapie poszerzania drzwi, wysłała nam w prezencie ekipę na tydzień. Jeden ze stolarzy wziął połowę należnych zarobków. Ale tu jest przecież także mnóstwo sprzętu, zabawek. Nie potrafię powiedzieć, ile to kosztuje.

Poręczała Pani tę inwestycję swoim mieszkaniem...
Nie chcę robić z siebie bohaterki, ale nie było innego wyjścia. Rzeczywiście, kredyt na termomodernizację obiektu uzyskaliśmy, poręczając go moim mieszkaniem. 560 tysięcy kredytu, miesięczna rata 16 tysięcy. Żartuję sobie, że w razie czego mam wybrany pokoik na drugim piętrze.

Powiedziała Pani kiedyś,że rozpoczęcie tej inwestycji było dowodem wielkiego zaufania do ludzi. I jaki jest bilans?
Jak najbardziej na plus. Podczas uroczystego otwarcia będzie okazja, by podziękować wszystkim. Ale chciałabym już teraz wspomnieć o Magdzie i Włodzimierzu Kulach z PGE. Dali nam prywatne komórki, pomogli w uzyskaniu dotacji z PGE. Kiedy byłam w najgorszej czarnej dziurze, bo nie miałam na nic, a chodziło choćby o to, by wykupić kafelki z upustem 80 procent, wysłali na cito 5 tysięcy z prywatnych pieniędzy.
Nie kupiliśmy żadnego telewizora, wszystkie dostałyśmy od pani Danuty z Danii, która poznała nas na Facebooku. Miała odłożone z mężem pieniądze na podróż ich marzeń po Afryce luksusowym pociągiem, ale mąż zmarł półtora roku temu na raka trzustki. Doszła do wniosku,że mąż wolałby, aby pieniądze zostały wydane tu, a na Afrykę to ona sobie jeszcze uzbiera. Kupiła luksusowe rzeczy, których my byśmy nie kupili, na przykład ekstra foteliki samochodowe, ale ona uważa, że te dzieci zasługują na odrobinę luksusu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki