Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Proces gangu porywaczy i złodziei samochodów w Sądzie Okręgowym w Łodzi. Część zarzutów przedawniła się?

Wiesław Pierzchała
Wiesław Pierzchała
archiwum Polska Press
Proces 63-letniego Marka K., który - według prokuratury - stał na czele gangu mającego na koncie porwania, rozboje i kradzieże samochodów, miał się zacząć w poniedziałek w Sądzie Okręgowym w Łodzi.

Proces się jednak nie zaczął, bo w sądzie nie stawił się oskarżyciel posiłkowy - przedstawiciel pokrzywdzonej firmy. Ponadto broniąca oskarżonego adwokat Katarzyna Leder-Salqueiro wystąpiła z wnioskiem o unieważnienie części zarzutów prokuratorskich z powodu przedawnienia ich karalności.

W ciągu siedmiu dni prokurator Dominik Matusiak z Prokuratury Okręgowej w Łodzi odniesie się do tego wniosku i dopiero wtedy sędzia Agnieszka Szeliga podejmie decyzję w tej sprawie. Na razie odroczyła rozprawę do końca lutego.

Mecenas Leder-Salqueiro krytycznie odniosła się do służb, które nieudolnie - jej zdaniem - ścigały oskarżonego. 63-latek przez 10 lat (od 2006 do 2016 r.) mieszkał z żoną w swoim domu. A ponieważ policjanci nie zastali go w mieszkaniu, prokuratura doprowadziła do wydania za nim listu gończego.

Poproszony przez nas o komentarz prokurator Matusiak stwierdził: - Nie zgadzam się z panią mecenas, ponieważ oskarżony ukrywał się. W końcu został namierzony i zatrzymany na plantacji marihuany w pobliżu giełdy kwiatowej w Łodzi, gdzie mieszkał w tzw. kanciapie. Ponadto odrzucam tezę obrony, że część zarzutów wobec Marka K. przedawniła się.

Oskarżony ma na koncie - według śledczych - pamiętne uprowadzenie przedsiębiorcy. Doszło do niego na ul. Poniatowskiego w Pabianicach w niedzielę, 3 września 1999 r. Według prokuratury, bandyci użyli zielonego volkswagena busa, jakimi wówczas posługiwali się łódzcy policjanci. Florian C. zawiózł córkę do kościoła św. Mateusza i gdy wracał, został zablokowany przez volkswagena, z którego wypadło dwóch „policjantów”, zaś trzeci został za kierownicą. Bandyci mieli broń długą, kominiarki na głowie i kamizelki kuloodporne z napisem „policja”. Gdy przedsiębiorca wysiadł z samochodu, został błyskawicznie skuty kajdankami i przeszukany. Cały czas myślał, że ma do czynienia ze stróżami prawa. Złudzenia prysły, gdy założono mu worek na głowę i wpakowano do bagażnika mercedesa. Został wywieziony na nieznaną posesję. Tam uwięziono go w piwnicy, po czym pobito i wypytano o robione przez niego interesy.

Po „przesłuchaniu” znów został wsadzony do auta i wywieziony - najpewniej w kierunku Piotrkowa Trybunalskiego - do lasu. Tam przystawiano mu pistolet do głowy i grożono śmiercią, jeśli nie zapłaci okupu w wysokości miliona marek niemieckich. Następnie wywieziono go do piwnicy domku na działce letniskowej. Wprawdzie dostawał jeść i pić, ale musiał spać na gołej ziemi. Pilnowało go czterech bandytów, którzy się zmieniali.

Po „negocjacjach”, podczas których porywacze bili biznesmena kijem, porwany zgodził się na zapłacenie 500 tys. zł. Do transakcji doszło w lesie w rejonie motelu Polichno. Biznesmena uwolniono.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki