Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prof. Jan Winiecki: Teraz płacimy za błąd rządu, popełniony trzy lata temu [WYWIAD]

rozm. Piotr Brzózka
Prof. Jan Winiecki
Prof. Jan Winiecki archiwum NBP
Rozmowa z prof. Janem Winieckim, ekonomistą.

Rząd ogłosił nowelizację budżetu. Deficyt rośnie o 16 miliardów złotych, a cięcia w ministerstwach mają sięgnąć 7,5 miliarda złotych. Premier przekonuje, że oszczędności nie uderzą w zwykłych obywateli. Faktycznie nie mamy się czego bać?
Nie istnieje coś takiego jak zwykły obywatel. Trzeba się więc zastanowić, kogo cięcia mogą dotknąć. Zdecydowanie największe oszczędności są w resorcie obrony. Nie zwalniamy żołnierzy zawodowych, więc cięcia będą oznaczać ograniczenie zakupów broni i amunicji. Część zamówień zostanie przełożona z tego roku na rok przyszły.

Ponoć cięcia mają nie uderzać w polskie zakłady zbrojeniowe...
Ale kupowanie wojsku cukierka zamiast karabinu mija się z celem. Nie czarujmy się: nie można przeprowadzić cięć w ten sposób: nie zamawiamy tych części do czołgu, które produkuje się w Niemczech, zamawiamy tylko te, które produkują polskie zakłady.

Wyjmując z budżetu MON 3 miliardy złotych, rząd narusza stałą regułę wydawania 1,95 proc. PKB na obronność. Nasze bezpieczeństwo kruszeje?
Jeżeli to się wydarzy jednorazowo, jest to sprawa nieistotna. Ten jeden raz nie musi mieć wpływu na program przezbrojenia i unowocześniania polskiej armii. Jednak problem z politykami polega na tym, że potrafią zasmakować w cięciu wydatków tam, gdzie nie dotykają one bezpośrednio "szerokiej publiczności". Obserwujemy to dziś w Europie Zachodniej. Tam tnie się w pierwszej kolejności właśnie wydatki na obronność. Skutkiem tego Europa jest impotentem, jeśli chodzi o zdolność reagowania na różne niepokojące zjawiska na świecie. My możemy pójść tym tropem. Jeśli to nie będzie jednorazowa oszczędność, jeśli zrobimy z tego zwyczaj, to konsekwencje muszą się pojawić.

Miliard złotych ubywa z kieszeni ministra transportu Sławomira Nowaka. To pieniądze, które miały być przeznaczone na modernizację kolei.
Jeśli idzie o koleje, to specjalnie się cięciami nie przejmuję. Koleje i tak dotąd nic sensownego nie zrobiły, jeśli chodzi o inwestycje w tym zakresie. Pamiętajmy: wykorzystały tylko kilka czy kilkanaście procent z funduszy unijnych w ciągu kilku lat. Jest to nadal bardzo specyficzna instytucja. Dostała wprawdzie dobrych fachowców, ale oni przy obecnej strukturze organizacyjnej mają niewielkie pole do wprowadzania zmian.

Dodając, że kolejny miliard zaoszczędzimy w resorcie finansów w wyniku obniżenia kosztów obsługi długu, a pozostałe cięcia nie mają tak wielkiej skali, to chyba rzeczywiście sprawa nie jest tak bolesna. Czy nowelizacja budżetu sama w sobie jest tragedią, jak przekonują niektórzy?
Tak mówią ci, którzy w ogóle nie rozumieją, co się dzieje. Rząd popełnił poważne błędy - jak za króla Sasa, popuszczał pasa. Ale to działo się w 2010 roku. Za dużo wtedy wpompowano w gospodarkę. Było to w okresie, gdy na rynkach finansowych bardzo zwracano uwagę, jak wyglądają deficyty budżetowe, dynamika długu. Ustalony wtedy deficyt budżetowy na poziomie 7,9 proc. PKB był czymś nie do utrzymania, bo w każdej chwili to mogło się stać źródłem niekorzystnych ruchów na rynkach. Stąd późniejsze próby powrotu do w miarę niedużego deficytu. Generalnie wszystko co się dzieje, łącznie z poprawką, za-wieszającą pierwszy próg ost-rożnościowy, to są konsekwencje błędu sprzed trzech lat.

Od kilku miesięcy spekuluje się, że minister Rostowski, w imię poprawy wizerunku rządu, będzie musiał spakować walizki. Ostatnio spekulacje nabierają siły. Myśli Pan, że to już ten moment?
Nie uważam, żeby teraz był powód do dymisji ministra. Powód był, ale - jak przed chwilą wyłuszczyłem - w 2010 roku. Z tym, że warto byłoby zapytać, czy to minister finansów - tak na własną rękę - zwiększył deficyt budżetowy, czy też było to działanie dyskutowane na posiedzeniach rządu i aprobowane przez premiera. Jeżeli wtedy kolektywnie uznano, że trzeba dać silnego kopa gospodarce - co było błędem - odpowiedzialny jest cały rząd, a nie Rostowski.

Nowelizując budżet, premier przekonuje, że idzie poprawa. Druga połowa roku ma być już lepsza dla naszej gospodarki. Rzeczywiście?
Idzie poprawa, tylko powoli. Od dawna mówiłem, że najgorszy okres to będzie IV kwartał 2012 roku i I kwartał 2013 roku. Powoli, to znaczy, że wzrost gospodarczy wyniesie 1,5 procent w skali całego roku. Ale z kwartału na kwartał wyniki będą się nieznacznie poprawiać. To oznacza, że - również wolno, ale jednak - będą rosły nasze dochody.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki